Lekarzu, popatrz mi w oczy

Agnieszka Gieroba

publikacja 29.11.2016 06:00

Pada pytanie: – Stolec pani oddała? Pacjentka odpowiada: – Co miałam oddawać, jak nic nie brałam? Bariera komunikacyjna między lekarzem a pacjentem może być jak przepaść, którą właśnie doktor powinien zasypać, by pacjent szybciej wyzdrowiał.

Anna Dymna ze studentami medycyny w Lublinie Agnieszka Gieroba /Foto Gość Anna Dymna ze studentami medycyny w Lublinie

O doświadczeniach komunikacji między chorym a lekarzem i konieczności patrzenia ludziom w oczy opowiadała na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie Anna Dymna, gość specjalny konferencji zatytułowanej „Komunikacja wyzwaniem współczesnej medycyny”.

– Całkiem niedawno zdarzyło mi się być na badaniach. Kiedy weszłam do gabinetu, lekarz nie spojrzał na mnie, tylko zaprosił, bym usiadła przed jakąś maszyną, która badała mi wzrok. Lekarz w ciszy przyglądał się moim źrenicom i nic nie mówił. Zaczęłam się martwić, co on tam widzi. Kiedy skończył, nie spojrzawszy na mnie, poprosił bym przesiadła się na inne miejsce, a on sam, odwrócony do mnie plecami, pisał coś zawzięcie w komputerze. Mój niepokój rósł. Zaczęłam pokasływać, by zwrócić na siebie uwagę. Bez skutku.

Jako że jestem szkoloną aktorką, postanowiłam wydać jęk, by zainteresować sobą doktora. Rezultatu brak. Kiedy skończył pisać, spojrzał w końcu na mnie i wtedy usłyszałam: „Bardzo panią przepraszam, nie poznałem pani, bo nie spojrzałem. Mamy tyle biurokracji do wypełnienia, że już na pacjenta czasu brakuje. Za drzwiami kłębi się tłum oczekujących, więc ja chcę jak najszybciej wszystko załatwić i dla pacjenta po prostu czasu nie mam – opowiadała studentom medycyny Uniwersytetu Medycznego w Lublinie Anna Dymna.

Nic nie zastąpi życzliwości

Podczas spotkania z przyszłymi lekarzami aktorka dzieliła się swoim doświadczeniem kontaktu z lekarzami i historiami ludzi, którzy są pod opieką jej fundacji bądź byli gośćmi w jej programie telewizyjnym i opowiadali swoje historie. – Jakoś tak potoczyło się moje 65-letnie życie, że znaczną jego część spędzałam w różnych szpitalach i u lekarzy. Miałam kilka wypadków samochodowych, połamane nogi, żebra, kręgosłup i wiele innych dolegliwości, które od wczesnego dzieciństwa zmuszały mnie do wizyt u doktora. Mam więc osobiste bogate doświadczenie w tej dziedzinie, wspierane historiami moich przyjaciół i podopiecznych, i chcę wam, przyszłym lekarzom, powiedzieć, że największa wiedza i najnowocześniejsze leki nie zastąpią życzliwego spojrzenia pacjentowi w oczy. Kiedy pacjent trafi na życzliwego lekarza, czuje się zwyczajnie bezpiecznie i szybciej zdrowieje – przekonywała aktorka.

Sztuka porozumienia

Przed wielu laty Anna Dymna znalazła się w szpitalu w sali ze starszą panią, która przyjechała do szpitala ze wsi. Kobieta miała mieć operację, której bardzo się bała, i robiła wszystko, by ją odwlec. – Pani Wandzia zajadała więc potajemnie czekoladę, by uniemożliwić przeprowadzenie zabiegu, podczas którego miała być na czczo. Salą opiekował się młody lekarz, który przychodził co rano i mówił do nas coś, używając łacińskich określeń. Panią Wandzię zapytał też: – Stolec pani oddała?, na co pani Wandzia odpowiadała, że co miała oddawać, jeśli nic nie brała. Lekarz więc zapytał skrępowany: „W toalecie pani była?”.

Bariera komunikacyjna była tak wielka, że strach u pani Wandzi rósł. Aż któregoś dnia przyszedł starszy lekarz bez ręki, usiadł na łóżku i powiedział, jej, że w tej niebieskiej koszuli to tak pięknie wygląda, jakby jej 10 lat ubyło. Porozmawiał z nią i pani Wandzia na drugi dzień była gotowa do operacji – opowiadała historię Anna Dymna. Zdaniem aktorki, w każdym zawodzie, a już w medycynie szczególnie, ważne jest szukanie człowieka. – Nie mam doświadczenia medycznego, ale aktorstwo w pewnych dziedzinach jest podobne. Niezależnie od tego, czy gram Marysię Wilczórównę – słodką i dobrą, czy pijaczkę, czy prostytutkę, w każdej szukam człowieka. Podobne zadanie ma lekarz, by dotrzeć do pacjenta głębiej, by dać mu pewność, że jest w dobrych rękach, i że on zajmie się nim nie tylko z należytą wiedzą i dokładnością, ale i życzliwością – mówi aktorka.

Wystarczy chcieć

Życzliwości lekarza zabrakło też w historii pewnego Marcina, który zdesperowany napisał list do Anny Dymnej z prośbą o pomoc. – Marcin miał 20 lat i uległ poważnemu wypadkowi. Został sparaliżowany. Długo leczono go w małym szpitalu, a potem polecono rodzinie zabrać do domu, bo nic nie da się już zrobić. Marcin leżał pogrążony w depresji z odleżynami, które bolały go tak, że chłopak z bólu chciał odebrać sobie życie.

Kiedy przeczytałam jego list, pomyślałam od razu o jego lekarzu rodzinnym, który powinien się nim zająć, skierować na operację odleżyn, poszukać możliwości pomocy – opowiadała Anna Dymna. – Odnalazłam tego lekarza rodzinnego i zaczęłam z nim rozmawiać. Usłyszałam, że się czepiam, że wszystkie możliwości są wyczerpane. Nie chciało mi się wierzyć. Zaczęłam dzwonić po znajomych lekarzach, którzy na szczęście okazali serce i pomogli. Szybko znaleźli w okolicy Marcina szpital, który zoperował odleżyny, psychologa, który pomógł mu w depresji. Dziś Marcin, choć jeździ na wózku, prowadzi bardzo aktywne życie i już nie myśli o śmierci. Wystarczyło czyjeś życzliwe zainteresowanie by poszukać dla niego pomocy.

TAGI: