Marzenia przy lepieniu pierogów

ks. Marcin Siewruk

publikacja 24.12.2016 03:30

Przy stole w przestronnej kuchni siedzi kilka kobiet. Lepią pierogi na obiad w Domu Samotnej Matki im. św. Brata Alberta w Żarach. Maleńkie dzieci siedzą grzecznie i patrzą uważnie, co robią ich mamy. Inne, uśmiechnięte i pełne energii, biegają po korytarzu.

Mieszkanki Domu Samotnej Matki przygotowują obiad. ks. Marcin Siewruk Mieszkanki Domu Samotnej Matki przygotowują obiad.

Mąka przesypuje się przez palce, ale odpowiednia ilość wody powoduje, że można ugnieść plastyczne ciasto, w które zawija się farsz. Wtedy powstają pyszne pierogi. Niejedna mieszkanka żarskiego Domu ma doświadczenie życia przypominającego mąkę przesypującą się między palcami. – Poznałam, wydawało się, bardzo fajnego chłopaka, z czasem okazało się jednak, że ma problemy z alkoholem, narkotykami. Zaczęła się przemoc, wyganianie z małym synkiem zimą z domu do komórki, stodoły. Zdarzyło się kilka razy, że będąc w kolejnej ciąży, musieliśmy spać dla bezpieczeństwa w samochodzie albo w namiocie nad rzeką. Mojego synusia wzięli na wychowanie moi rodzice, a my z córeczką mieszkamy tutaj – opowiada Weronika.

Uśmiechnięty blondynek

Dom Samotnej Matki zapewnia dyskretne schronienie oraz bezpieczeństwo dla kobiet i dzieci znajdujących się w najtrudniejszych sytuacjach, które przekraczają często wszelkie wyobrażenia, stwarza również przestrzeń do rozwiązywania sytuacji kryzysowych. Od 1991 r. w Żarach swój tymczasowy dom znalazło ok. 900 kobiet i ponad 2000 dzieci.

– Jakiś czas temu zapukała do biura elegancka kobieta w towarzystwie wysokiego, młodego mężczyzny. Zapytała, czy może ich sobie przypominam. Nie miałam zielonego pojęcia, kim są, spotykam tyle osób. Pani się przedstawiła, opowiedziała, że 18 lat wcześniej mieszkała tutaj z malutkim chłopczykiem. Wtedy przypomniałam sobie zawsze uśmiechniętego chłopca z jasnymi włosami – opowiadała Dorota Ławniczak, kierowniczka domu. Mama po latach pokazała dorosłemu synowi miejsce, gdzie wspólnie mieszkali.

Pobyt w Domu Samotnej Matki jest czasowy. Kobiety opuszczają go wtedy, gdy dostaną mieszkanie, najczęściej socjalne. Ale nawet na takie lokum trzeba długo czekać, czasami nawet latami. Jednak kobietom lepiącym pierogi przy stole we wspólnej kuchni nie brakuje marzeń. – Marzę o tym, żeby odzyskać moje dzieci, żebyśmy mogli wszyscy zamieszkać razem. W Żarach mieszkam tylko z jedną córeczką, która skończyła dwa latka, ale mam jeszcze trzech synów. I bardzo chciałabym dostać mieszkanie, na które czekam już ponad dwa lata. Najstarszy syn ma 17 lat, drugi 15, a trzeci 11. Mieszkają teraz w Domu Dziecka w okolicach Szamotuł. Spotykamy się tylko na święta i wakacje, u moich rodziców – mówiła Jadwiga.

O powrocie do bliskich, zamieszkaniu w bezpiecznych warunkach marzą wszystkie mieszkanki, które przy wsparciu zespołu specjalistów odkrywają inny świat, którego dotąd nie dostrzegały. – Panie przychodzą zbuntowane, nastawione roszczeniowo do pomocy społecznej; w trakcie pobytu widzimy, jak się zmieniają, zaczynają realizować swoje marzenia. Idą do pracy, nabierają różnych umiejętności, to wszystko je wzmacnia. Widać, jak rozkwitają, stają się pogodne, radosne, szczęśliwe. To nas najbardziej cieszy – mówiła Dorota Ławniczak.

Najmłodsi mieszkańcy żarskiego domu – Dawid i Igor – również mają swoje dziecięce marzenia. Chłopcy chcieliby mieć kolorowe zabawki, a najbardziej – zdalnie sterowane świecące samochodziki. Najpiękniejsza w dziecięcych marzeniach jest ich nieograniczoność. Zosia marzy o własnym koniu, na którym mogłaby galopować przez kolorowe łąki.

Marzenia się spełniają

Żeby samotne mamy mogły marzyć o spokojnym życiu, pracy, mieszkaniu, wychowywaniu własnych dzieci, najpierw swoje marzenia musieli zrealizować inicjatorzy Domu Samotnej Matki w Żarach. Ci, zafascynowani postawą św. Brata Alberta, zapragnęli pomagać najbardziej bezbronnym i potrzebującym. Marzenia o powstaniu domu się spełniły, a tysiące osób dostało szansę na inne, lepsze życie. Jednak osoby zaangażowane w działalność Towarzystwa św. Brata Alberta w Żarach każdego roku z pełnym zaufaniem oddają swoje zaangażowanie pod opiekę świętego patrona, bo bywają momenty, gdy wszystko staje na krawędzi. Jednak, jak zapewnia Dorota Ławniczak, św. Albert zawsze znajduje jakieś rozwiązanie, przysyła odpowiednich ludzi.

W domu, gdzie na co dzień mieszka kilkanaście osób z dziećmi, ciągle czegoś potrzeba. – Chociażby pralki. Darczyńcy przekazują nam pralki używane, czasami też nowe. Ale tutaj pralka pracuje właściwie cały czas i zużywa się o wiele szybciej niż w gospodarstwie domowym. Podobnie jest z lodówkami. Mieszkanki dbają o sprzęty, ale przecież trzeba je użytkować – mówi dyrektorka domu. Teraz, gdy nadchodzi zima, martwi się, czy nie zabraknie jej węgla do ogrzania budynku.

W położonym na skraju miasta Domu Samotnej Matki, nieopodal lasu i stawu z kwaczącymi kaczkami, nie brakuje pięknych marzeń. Kobiety, które przy kuchennym stole lepią pierogi, tęsknią za chwilą, gdy będą to robiły we własnym domu.