Razem z Nim rosłam

Agnieszka Napiórkowska

publikacja 27.12.2016 06:00

– Kiedy byłam dzieckiem, przygotowywałam przyjęcie dla Dzieciątka. Gotowałam potrawy na zabawkowej kuchni, a potem na jednym krzesełku stawiałam obrazek Pana Jezusa, a na drugim – swoją fotografię. I wspólnie obchodziliśmy urodziny. Dziś wspólne świętowanie odbywa się na Pasterce. Teraz On przygotowuje ucztę – mówi Bożena Karwan.

W domu państwa Kalinowskich święta mają zawsze radosny przebieg. Archiwum Ewy Kalinowskiej W domu państwa Kalinowskich święta mają zawsze radosny przebieg.

Mieć urodziny lub imieniny (a często jedno i drugie) w Wigilię lub Boże Narodzenie to dla jubilatów i solenizantów powód i do radości, i do zadumy. W Wigilię, w którą – zgodnie z tradycją – pierwsza gwiazdka zwiastuje narodzenie Jezusa, swoje imieniny obchodzą nasi praojcowie – Adam i Ewa. Według MSWiA, w Polsce żyje ponad 460 tys. kobiet o imieniu Ewa i ok. 360 tys. Adamów. Z tego prawie 14 tys. Ew ma 24 grudnia także urodziny. Wśród Adamów jubilatów jest około 12 tys. Najwięcej kobiet i mężczyzn o tych imionach mieszka na Mazowszu i Śląsku. W Boże Narodzenie swoje imieniny świętują zaś Eugenia i Piotr. Ten ostatni często swoją imprezę przenosi na czerwiec, na uroczystość świętych apostołów Piotra i Pawła.

Trzy grosze babci

Od kilku lat kościelnym w parafii św. Jakuba Apostoła w Skierniewicach jest Adam Hubert Mastalerz. Młody, energiczny, mąż Pauliny i tata Jasia, w Wigilię do pracy przychodzi z workiem cukierków. Przed Pasterką i po niej częstuje nimi wszystkich parafian, którzy przychodzą złożyć mu życzenia imieninowe. – Lubię to imię, bo łatwo je zapamiętać i skojarzyć mnie z pierwszym człowiekiem na ziemi – uśmiecha się.

Jak wspomina skierniewicki kościelny, historia nadania mu imienia związana jest z pewnym trudnym wydarzeniem rodzinnym. – Jestem drugim dzieckiem moich rodziców. Pierwsza była Ania, która żyła tylko trzy tygodnie. Kiedy się urodziłem, mama chciała, żebym nosił imię Hubert, bo bardzo jej się podobało. Wówczas babcia zaprotestowała, mówiąc, że – zgodnie z tradycją – w sytuacji, gdy poprzednie dziecko zmarło, następne dostaje imię pierwszych rodziców. I tak zostałem Adamem. Mama się jednak całkiem nie poddała i na drugie dała mi Hubert. W ten sposób zarówno babcia, jak i mama wtrąciły swoje trzy grosze, gdy idzie o moją tożsamość związaną z imieniem – opowiada Adam.

Chrzest Adasia odbył się w pierwszych tygodniach życia. – Nie mogę powiedzieć, że byłem osiłkiem i okazem zdrowia. Wręcz przeciwnie – byłem bardzo schorowany. Miałem operacje i często leżałem w szpitalu. Istniało ryzyko, że mogę umrzeć, stąd pośpiech z chrztem. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że u początku mojego życia, tak jak u biblijnego Adama, był zabieg chirurgiczny. Z tą tylko różnicą, że jego bezboleśnie podczas snu operował Stwórca, mnie pod narkozą lekarze. Nie wątpię jednak, że z góry na ręce patrzył im Pierwszy Chirurg – dodaje A. Mastalerz.

Dwie odsłony

W Wigilię nie tylko imieniny, ale i urodziny obchodzi Ewa Kalinowska z Rawy Mazowieckiej. O tym, że została Ewą, w pewnym sensie zdecydowali... lekarze. Przyszła na świat 24 grudnia o godzinie 9 rano przez cesarskie cięcie. – Kiedy doktor wybudzał mamę po narkozie, powiedział: „Pani Mario, urodziła się Ewa”. Radość rodziców ze szczęśliwego rozwiązania była ogromna, a zdanie lekarza na tyle sugestywne, że tak już zostało – opowiada E. Kalinowska.

Obchodzenie wszystkich ważnych wydarzeń jednego dnia czasem ją uwierało. Inne dzieci miały oddzielnie urodziny i imieniny, mogły więc liczyć na prezenty kilka razy w roku. Data do świętowania też nie była najlepsza, bo – jak wiadomo – w czasie świąt nikt nie przyjdzie na imprezę urodzinową. – Był żal, ale łzami się nie zalewałam, bo miało to też swój klimat i nastrój. Przy sztucznej choince było widać, ile urosłam. Rodzice w różny sposób podkreślali, że tego dnia przyszłam na świat. No i na Wigilię do babci jeździłam z cukierkami. Wszyscy goście składali mi życzenia. W jakimś sensie byłam w centrum uwagi, co było bardzo miłe. Od kiedy wyszłam za mąż, dzień ten, za sprawą mojego męża, stał się jeszcze bardziej wyjątkowy – wyznaje Ewa.

A trzeba przyznać, że Marcin jest mistrzem, gdy idzie o afirmację i zaskakiwanie żony. – Świętowanie zaczyna się o godzinie, w której się urodziłam, czyli o 9.00. Do tego czasu mogę się wylegiwać, bo on ogarnia dzieci. Budzona jestem radosnym „Sto lat!”. Na dobry początek dostaję życzenia i prezenty. Są to zawsze niespodzianki. Raz był też dwupoziomowy tort. Ponieważ jestem nauczycielką, miał on kształt dwóch książek, z czego jedna była o fotografii, która jest moją pasją. Na torcie były też sowa, bo jestem nocnym markiem, i Arielka – postać z mojej ulubionej bajki – wspomina Ewa.

Na świętowaniu urodzin rodzina Kalinowskich nie poprzestaje. Koło południa następuje druga odsłona, czyli imieniny. Godzina i moment są niespodzianką. Wszystkie prezenty są przez Marcina pięknie zapakowane. Często sam ozdabia papier serduszkami czy innymi malunkami. – W zeszłym roku np. dostałam bardzo długi i płaski prezent. Od razu pomyślałam, że mój mąż poszedł w stronę praktyczną i kupił mi deskę do prasowania. Po otwarciu okazało się, że był to sportowy łuk, o którym nie śmiałam nawet marzyć. W czasie gdy rozmawialiśmy o zakupie samochodu, podarował mi brelok i golf do ubrania, żebym wiedziała, o jakiej marce auta myśli. Prezentem, który zapamiętam do końca życia, była brytfanka orzechów laskowych, do której dołączony był bilecik z napisem, że pośród nich jest serce. Wszystkie dokładnie przejrzałam i rzeczywiście na jednym było narysowane małe serduszko. Po otwarciu w środku znalazłam złoty łańcuszek. Innym razem za nagrodę, jaką dostał w pracy, kupił mi aparat fotograficzny. On sobie te prezenty rozkłada w czasie. Dzięki temu, że mam połączone okazje, zdarza się, że dostaję coś większego.

Mimo prezentów nie zapominam, Kto i co tego dnia jest najważniejsze. Pół dnia swojego święta oddaję małemu Jezusowi. On jest najpiękniejszym prezentem – mówi Ewa.

Córka w prezencie

W wigilijną noc na świat przyszła Joanna Sokołowska. Był rok 1945. Dopiero co zakończyła się wojna. Stanisława Kuś, mama Joanny, przygotowała dla rodziny wieczerzę wigilijną. Mimo zaawansowanej ciąży, jak przystało na silną wiejską kobietę, nie tylko zastawiła stół świątecznymi potrawami, ale także przy nim usługiwała. A gości nie brakowało. Po wieczerzy i utuleniu synka Ryszarda poczuła mocne bóle. Posłała więc męża po babkę, która odbierała porody.

– Kiedy tata wrócił do domu z wiejską akuszerką, ta, widząc mamę chodzącą, żachnęła się, po co ją tak wcześnie wzywano. Ale skoro już przyszła, zbadała mamę. I zawołała: „Stachu, daj szybko lampkę, bo dziecko się rodzi!”. Potem żartowaliśmy, że jeszcze trochę i mama by mnie zgubiła. Ona się modliła o szybki poród, bo brata rodziła 3 dni. Gdy przyszłam na świat, babka z tatą opijali moje narodziny do rana. Rodzice mówili, że to była dla nich wielka radość, bo dostali córkę w prezencie na Boże Narodzenie – wspomina pani Joanna.

Mimo że poród odbył się o 23.45, w metryce Joanny wpisano datę 25 grudnia. Potem wiele osób żartowało, że lepszej na urodziny nie mogła sobie wybrać. – Trudno się z tym nie zgodzić. W końcu nie każdy obchodzi urodziny razem z Jezusem. Nieraz sobie myślę, że On od urodzenia jest bardzo mi bliski, jak brat. Razem z Nim rosłam. Od początku On dodaje mi sił, sprawia, że jestem uśmiechnięta i otwarta na ludzi. Z Nim też dźwigam różne krzyże. I nawet gdy są ciężkie, czuję, że nie jestem sama – wyznaje pani Joanna.

W jej przypadku nie ma też mowy o jakimś żalu z powodu połączonych imprez, bowiem w czasach, w których dorastała, dzieci nie dostawały prezentów, a jedynie cukierki czy jakieś ciasteczka. – Od czasu, kiedy mam dorosłe dzieci, w Wigilię odbieram życzenia i prezenty urodzinowe. Jest to bardzo miłe. Kiedyś któryś z sąsiadów stwierdził, że chyba nam się święta pomyliły, bo zamiast kolęd śpiewaliśmy „Sto lat” – wspomina z uśmiechem J. Sokołowska.

Wspólne urodziny z Jezusem są powodem do radości także dla Bożeny Karwan. – Z tego, co mówili mi rodzice, wiem, że na moje narodziny czekali 12 lat. Kiedy przyszłam na świat, w samo południe w Boże Narodzenie, uznali to nie tylko za prezent od Boga, ale i za cud. Dlatego też dali mi na imię Bożena, co oznacza obdarowana przez Boga lub darowana od Boga. Dzięki ich miłości zawsze na swoje życie patrzyłam z tej perspektywy. Każde nowe życie jest niezwykłym darem od Stwórcy. I warto, by o tym pamiętali nie tylko ci, którzy razem ze Zbawicielem obchodzą swoje święta – dodaje pani Bożena.

TAGI: