Gdzie wróg? Gdzie swój?

Renata Matusiak

publikacja 07.04.2017 06:00

Nie wiedziałam, jakie nastroje zastanę w Donbasie, co myśli ulica, dokąd im bliżej, skoro wszyscy mówią po rosyjsku? Nauczycielka i podróżniczka z Kędzierzyna-Koźla na wschodniej Ukrainie.

Uczniowie po lekcji języka polskiego w Polsko-Ukraińskim Stowarzyszeniu Kulturalnym w Mariupolu Zdjęcia Renata Matusiak Uczniowie po lekcji języka polskiego w Polsko-Ukraińskim Stowarzyszeniu Kulturalnym w Mariupolu

Sobotni wieczór, uzbecka restauracja w Mariupolu rozbrzmiewa zabawą i śmiechem. To jeden z najlepszych lokali w mieście. Zmieściły się tu dzisiaj urodziny i wesele – i jeszcze jest miejsce dla przygodnych gości. Środkowoazjatyckie smaki, egzotyczne tańce, do tego energia i poczucie humoru wodzireja wprowadzają w nastrój beztroskiej zabawy. Tutaj na pewno nikt nie pamięta, że 10 km na wschód od miasta trwa regularna strzelanina między separatystami a ukraińskim wojskiem. Mieszkańcy lewego brzegu rzeki Kalmius oglądają filmy w słuchawkach, bo mają powyżej uszu odgłosów wystrzałów. Na przekór sytuacji, w jaką zostali wciągnięci w 2014 roku, chcą żyć normalnie.

Stop! Tu jest Ukraina

Dzwonię do Siergieja Pachomienki, historyka, doktora na wydziale stosunków międzynarodowych Państwowego Uniwersytetu w Mariupolu. Zajęcia ze studentami ma dopiero po południu, więc rano chętnie oprowadza mnie po mieście.

Zajmuje się historią najnowszą i mechanizmami propagandy. Nie wiedziałam, jakie nastroje zastanę w Donbasie, co myśli ulica, dokąd im bliżej, skoro wszyscy mówią po rosyjsku... Stop! Tu jest Ukraina – Siergiej przerywa mi wpół zdania. Pokazuje spalony przez separatystów budynek głównej komendy policji i Urzędu Miasta. To przed nim trwały manifestacje prorosyjskie w 2014 r. Odbudowywać się nie opłaca, więc pozostałości siedziby władz Mariupola przykryto niedawno napisami: „Tu jest Ukraina” w czterech językach (ukraińskim, rosyjskim, greckim i angielskim).

W czasie, gdy tu agitowano za Rosją, 1500 m dalej, na placu Wolności, stworzono Euromajdan, gdzie gromadzili się obrońcy Ukrainy; zwoływali się za pomocą mediów społecznościowych. Separatyści nazwali ich faszystami. W ten sposób Rosja zdobyła pretekst, by wkroczyć na Ukrainę.

W telewizji rosyjskiej pełno było obrazów mieszkańców Mariupola wyciągających rękę do Rosji. – Tych demonstrantów w większości przywożono autobusami na rogatki miasta. Wybiegając, rozpytywali o centrum... Tacy to byli mariupolczycy – ripostuje historyk i dodaje: – Dzisiaj się tego wstydzimy, ale wielu z nas swego czasu uległo propagandzie i myśleliśmy, że naprawdę lepiej będzie zwrócić się w stronę Rosji, bo skoro przyjdą faszyści, to nie wiadomo, co z nami rosyjskojęzycznymi zrobią. A co dzisiaj sądzi ulica? Człowiek jest tylko człowiekiem i najważniejsze, by nie strzelali i było co do garnka włożyć.

Namiot modlitw różnych wyznań

Dziś nad placem Wolności góruje pomnik Światosława, kniazia Rusi Kijowskiej, który z Mariupolem nie ma żadnego związku, ale jest to prezent od ochotników batalionu Azow, a prezenty się przyjmuje. Wcześniej stał na tym miejscu pomnik Lenina. Po jego zdjęciu postawiono krzyż. Wszystko razem komponuje się w nasyconą historycznie fotografię: płaskorzeźby, które towarzyszyły pomnikowi Lenina, postument Światosława i krzyż, a w tle centrum handlowe. Tuż obok stoi namiot, który w najgorętszym i najtrudniejszym czasie stał się miejscem nieustannych, całodobowych modlitw przedstawicieli różnych wyznań o pokój. Do dziś w każdy czwartek modlą się tam po kolei katolicy, prawosławni, Żydzi, protestanci i inni.

Wszystkie przedmioty liturgiczne poszczególnych obrządków znajdują się w skrzyniach pod ścianą. Nabożeństwa katolickie odprawiają paulini – o. Leonard Aduszkiewicz, proboszcz parafii pw. Matki Boskiej Częstochowskiej, albo o. Paweł Tomaszewski, Polak urodzony na Ukrainie. Tamara i Larysa na stałe przejęły dyżur w przygotowywaniu ołtarza. Po skończonym nabożeństwie skrzętnie wszystko chowają, zostawiając miejsce następnym. 

Każde spotkanie zaczyna się odmawianiem Różańca, potem jest Msza św. i katecheza. Dzisiaj o. Paweł gromi rozpowszechniony na Ukrainie kult talizmanów, takich jak tzw. bransoleta szczęścia czy pierścień Atlantów. Powszechne stawianie na równi religii i magii potwierdza Tatiana i opowiada historię z pracy, kiedy to w obliczu nieszczęścia radzono gorąco coś z tym zrobić– iść albo do kościoła, albo do wróżek.

Katolicy w Mariupolu

Katolicy stanowią zdecydowaną mniejszość w Mariupolu. Większość z nich, jeżeli nie wszyscy, ma polskie korzenie. W trakcie modlitw wśród parafian mieszają się różne języki: rosyjski, ukraiński i coś, co w mniemaniu mówiących tym językiem jest polskim, jednak zaledwie trochę go przypomina. W soboty odprawiana jest Msza św. po ukraińsku, w ukończonej już kaplicy na budowie sanktuarium Matki Boskiej Częstochowskiej i domu zakonnego. Kiedy szukam wejścia na ogrodzony plac budowy, otacza mnie zgraja psów. Z daleka zwraca uwagę wysoka iglica stojąca tuż za ogrodzeniem. To pozostałości po pomniku rewolucji. Co się dało, usunięto, ale ogromny obelisk wykonany z tytanu trudno jest ruszyć. Miał trwać na wieki.

– Teraz tak naprawdę należy do naszego terenu, moglibyśmy dodać jedno ramię i zrobić krzyż – uśmiecha się o. Paweł. – I podświetlić – dodaje z błyskiem w oku. Niedzielna Msza św. odprawiana jest w kościele parafialnym pw. Matki Boskiej Częstochowskiej na wschodnich rogatkach miasta, i zawsze jest ona po rosyjsku. Kościół mieści się w zwykłym domu, więc atmosfera jest iście domowa. Po nabożeństwie młodzież gromadzi się, by przynajmniej napić się herbaty.

Dopóki będą mieć broń

Stąd, ze wschodniej części miasta, najbliżej do blokpostów Donieckiej Republiki Narodowej (DRN). I wyraźniej słychać strzały. Pytam, kto strzela, i słyszę, że nie zawsze wiadomo, gdzie siedzi wróg, gdzie swój i kto nim jest. Dopóki będą mieć broń, będą strzelać. Po kilku dniach czytam wiadomość, że z sześćdziesiątym rosyjskim konwojem humanitarnym do Donbasu przyjechała kolejna maszyna bojowa.

Mieszkańcy wspominają 24 stycznia 2015 roku. – Wtedy było najgorzej – mówi Larysa. – Podjechała ciężarówka z wyrzutnią Grad, pociski upadały, rozpryskiwały się i zbierały żniwo po drodze. Potem na osiedlu wyglądało jak w rzeźni. Mnóstwo rannych, wszędzie pełno krwi. Kilkudziesięciu zabitych – wspomina dramatyczne chwile. Piętnastolatka Katarina siedziała w swoim pokoju i do dziś widzi, jak odłamek przelatuje tuż za jej oknem i wbija się w sąsiedni blok.

Chylę czoła przed nauczycielami polskiego

Młodzi byli zadowoleni z wyremontowanych stadionów i lotnisk z okazji Euro 2012. – A teraz co? Tam wszędzie okupacja – kwituje Rusłan. Teraz dzieją się rzeczy, które były nie do pomyślenia wcześniej. Ludzie z Doniecka przyjeżdżają na zakupy do Mariupola, jedynej wyspy w tym morzu okupacji, bo tu taniej i lepsza jakościowo żywność, tam tylko rosyjska, modyfikowana. Rusłan, lekarz okulista, pracuje w prywatnej klinice. Na urlop zawsze stara się gdzieś wyjechać. Po kolei zwiedza europejskie kraje. Bywał w Rosji, ale z rozmarzeniem patrzy w stronę Europy. Wyraża nastroje młodego, wykształconego pokolenia.

Pasza pracuje w pozarządowej organizacji pomagającej ofiarom konfliktu. Codziennie zajmuje się sprawami tych, którzy stracili jeśli nie cały dom, to dach swojego domu albo okna. Albo tych, którzy zostali bez prądu i wody. Na pomoc mogli liczyć tylko od organizacji pomocowych. Urzędnicy państwowi przychodzą i notują straty, obserwują naprawy inicjowane przez NGO. Potem napiszą raporty – ile to oni dali, zrobili, pomogli – kwituje Pasza.

Na wydziale filologicznym Państwowego Uniwersytetu w Mariupolu jest lektorat języka polskiego z pięknie wyposażoną pracownią. Niestety zimą należy do nieogrzewanej części uczelni. Opłaty za ogrzewanie na Ukrainie są bardzo wysokie i wnętrza chronicznie cierpią na niedogrzanie. Chylę czoła przed wszystkimi ukraińskimi nauczycielami języka polskiego za ich pasję w nauczaniu, niezależnie od stopnia, w jakim tym językiem władają. Paradoksalnie swojego ogrzewania dorobił się już namiot – miejsce modlitw. Przyjemne ciepło zmusza do zdjęcia kożuchów i futer, niezbędnych przy lodowatym, przewiewającym do szpiku kości wietrze na zewnątrz.

W Jałcie cicho

– Jeden bilet do Jałty proszę – mówię. W oczach kasjerki dworca autobusowego w Mariupolu widzę konsternację. – Aaa, do naszej Jałty?! – 25 km na zachód leży miejscowość letniskowa o tej nazwie, założona, podobnie jak Mariupol i 20 innych wiosek i miasteczek w rejonie Morza Azowskiego, przez Greków z Krymu. Niektóre z nich znajdują się na terenach DRN. Nazwę Jałta tłumaczy się z greckiego jako pobrzeże. Grecy w XVIII w. zaraz po osiedleniu się tutaj zbudowali cerkiew św. Jana Chryzostoma. Niedawno przeszła gruntowny remont. Zimą Jałta jest pusta, cicha i zamarznięta jak Morze Azowskie. W słoneczną niedzielę pod koniec lutego słońce obiecuje nadejście wiosny, lód robi się coraz cieńszy. Nieliczni niedzielni spacerowicze chcą się o tym przekonać i w rezultacie zapadają się po kolana albo po pas w wodzie. Wpatrują się w morze, jakby wypatrywali budowanego przez Rosję mostu na Krym. Widać tylko stado łabędzi, literacki symbol piękna, czystości, szlachetności, godności.

Ukraińcy bardzo sceptycznie odnoszą się do budowy tego mostu. Zimą w Jałcie nie działa żadna restauracja ani kawiarnia. Przed sklepem, przy herbacie, toczy się rozmowa na temat krymskiego mostu. – A niech budują. Przęsła, które postawili, woda już zniosła. Zostały może dwa. I ruchome piaski tam są. Nie da się niczego trwałego zbudować. Podjeżdża autobus do Mariupola. Aleksiej wsiada i wraca od rodziny do swojego mariupolskiego mieszkania.

– Dopóki tylko szyby w oknach będą się trzęsły, a nie wypadały, będzie dobrze – konstatuje sytuację miasta na linii frontu. Złote kopuły jałtańskiej cerkwi błyszczą bardziej niż zachodzące słońce. Dziewięć lat temu podziwiałam latem zegar kwiatowy na placu Niepodległości w Kijowie. Teraz zimą centrum stolicy też tonie w kwiatach. Nagrobnych.

20 lutego minęła trzecia rocznica tragicznych wydarzeń. Portrety poległych, kwiaty, znicze i nabożeństwa żałobne wypełniają kijowski Majdan.

TAGI: