Misja Apolonii

Marta Woynarowska

publikacja 08.05.2017 06:00

O swoich spotkaniach z sybiraczką, które zaowocowały książką, opowiada Maria Judejko.

Pani Maria podczas wieczoru autorskiego w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tarnobrzegu Katarzyna Opioła /MBP Pani Maria podczas wieczoru autorskiego w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tarnobrzegu

Marta Woynarowska: W jaki sposób dotarła Pani do głównej bohaterki swej najnowszej książki „Dopóty życia, dopóki nadziei. W syberyjskich lasach”?

Maria Judejko: Tematyka wywózek Polaków na „nieludzką ziemię” interesowała mnie od dłuższego czasu z powodów rodzinnych. Wśród moich krewnych mojego męża były bowiem osoby, które przez Sowietów zostały wywiezione na Syberię, a później wraz z armią gen. Andersa przeszły cały szlak bojowy. Ale przed 1989 r. nie chciały o tym mówić, zapewne z obawy przed konsekwencjami. Kiedyś w gronie kolegów i koleżanek z tarnobrzeskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku wspomniałam coś na temat sybiraków. Akurat była obecna prezes UTW Krystyna Frąszczak, która napomknęła, że mama jej bratowej – Apolonia Bardas z domu Migas – z całą rodziną została w 1940 r. wywieziona przez Sowietów na Wschód. Skontaktowała mnie z jej córką Bronisławą. Okazało się, że od lat spisywała to, co jej mama kiedyś przy okazji wspominała. Niestety, w pani Apolonii wciąż tkwił strach przed mówieniem o latach zsyłki, nadal mimo zmiany ustroju bała się, że zarówno jej, jak i rodzinie może z tego powodu grozić niebezpieczeństwo.

Jak zatem udało się zachęcić panią Apolonię do tak obszernych wspomnień?

Trochę czasu to trwało, ale wreszcie postanowiła powoli podzielić się tym, co zapamiętała. Początkowo jej wspomnienia były nieco chaotyczne i ostrożne. Kiedy wreszcie przekonała się, że nic jej nie grozi, bliżej mnie poznała, wówczas zaczęła wylewać z siebie opowieść, którą mogłabym porównać tylko do szerokiej rzeki, płynącej, płynącej i płynącej. Okazało się, że zachowała w swej pamięci niezwykle szczegółowe obrazy, nie pamiętała tylko dat dziennych, zresztą kto w tamtych warunkach pilnował kalendarza? Wspominając, na nowo przeżywała wszystko, przez co przeszła na Syberii. To było dla niej bardzo trudne, ale podkreśliła, że jest to jej ostatnia i bardzo ważna misja. Stwierdziła, że skoro inni już odeszli, a ona wciąż żyje, to znaczy, że ma coś do spełnienia, czyli dać świadectwo.

Dla Pani, słuchającej tych tragicznych opowieści, jakie było to doświadczenie?

Ponieważ sporo czytałam na temat losów zesłańców, w pewien sposób wiedziałam, co mogę usłyszeć. Niemniej los, przeżycia i sposób ich postrzegania dla każdego był inny. Dlatego niektóre z obrazów przytoczonych przez panią Apolonię wstrząsnęły mną, na przykład opowieść o jej mamie, która samodzielnie pochowała zmarłą w Uzbekistanie 10-letnią córeczkę. Osłabiona chorobą, musiała wykopać grób i owinięte w prześcieradło dziecko złożyć do ziemi. Wyobraziłam sobie jej ból spotęgowany samotnością i bezradnością, bo starsza córka przebywała w szpitalu, a w domu czekała głodna 5-letnia. Pamiętam, gdy w tarnobrzeskim kinie grany był film Janusza Zaorskiego „Syberiada polska”. Po końcowych napisach panowała zupełna cisza, ewentualnie słychać było jakieś westchnienie. Jedna z koleżanek powiedziała, że nie wyobrażała sobie takiej gehenny. A ja byłam już po części przygotowana na to, co mogę zobaczyć. Dlatego sceny z wyrzucaniem z wagonów ciał zmarłych w czasie transportu na Wschód, o czym zdążyła już opowiedzieć mi pani Apolonia, nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak na innych widzach. Chociaż przyznaję, że niektóre z opowieści mojej bohaterki sprawdzałam, weryfikowałam w książkach, w internecie, ponieważ wydawały mi się tak nieprawdopodobne. Ale za każdym razem okazywały się jak najbardziej realne.

Książkę wydało Wydawnictwo Diecezjalne w Sandomierzu.

Pisząc książkę, a trwało to trochę czasu, zastanawiałam się, gdzie ją wydać. Zaczęłam powoli poszukiwać wydawcy. Akurat byłam na spotkaniu autorskim z pisarzem Andrzejem Sarwą, któremu obok córek towarzyszyła Marta Żurawiecka, dyrektor wydawnictwa. Pomyślałam, że może warto zapytać, czy byliby zainteresowani moją książką. Pani Marta poprosiła o przesłanie tekstu i wszystko poszło jak z płatka. Bardzo zależało nam, by książka ukazała się jeszcze za życia pani Apolonii, i udało się. Był to dla niej wspaniały prezent, który sprawił jej ogromną radość. W tym miejscu bardzo gorąco chciałabym podziękować córce Apolonii i – Bronisławie oraz moim koleżankom – Marii Pietrow, Janinie Szul i Krystynie Frąszczak za wszelką pomoc, jaką mi okazały przy pisaniu książki.