Ta praca to cud

Jan Hlebowicz

publikacja 24.05.2017 06:00

− Przecież wiem, że mam zespół Downa. Jestem inny, ale nie gorszy. Jestem wyjątkowy − mówi 34-letni Michał Milka, aktor, fotograf, malarz.

Michał Milka zebrał już wiele nagród za swoją działalność artystyczną Jan Hlebowicz /Foto Gość Michał Milka zebrał już wiele nagród za swoją działalność artystyczną

Podczas moich częstych wizyt w teatrach i muzeach za granicą − w Belgii, Anglii, Niemczech – zauważyłem, że zatrudnia się tam osoby z zespołem Downa. Przede wszystkim przy sprawdzaniu biletów i obsłudze widzów. Wtedy pomyślałem sobie, że gdy otworzymy teatr, trzeba będzie wprowadzić tę samą innowację − opowiada prof. Jerzy Limon, dyrektor Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Tak narodził się projekt „Przystanek Szekspir”. Najpierw były warsztaty i treningi, podczas których niepełnosprawni przyszli pracownicy uczyli się trudnej topografii teatru oraz kontaktu z widzami. Później wolontariat. W międzyczasie znalazł się duży sponsor − Grupa Lotos, który umożliwił rzeczywiste zatrudnienie.

Silna ekipa

− Opowiem wam, na czym dokładnie polega moja praca − mówi 23-letnia Emilia Kochańska. − Najpierw, jakąś godzinę przed spektaklem, mamy odprawę. Otrzymujemy zadania. Później idziemy do sektorów. Bierzemy ze sobą specjalne mapki ze szczegółowym planem całej widowni. Pomagamy widzom w ten sposób, że odprowadzamy ich na miejsce, na którym powinni usiąść. Czasem ludzie pytają, gdzie jest toaleta, i wtedy pokazujemy im drogę. Inni czasem się gubią. Wtedy też służymy pomocą – wyjaśnia szczegółowo.

Kiedy wszyscy już siedzą, a Emilia usłyszy trzeci, ostatni dzwonek, zamyka drzwi widowni. Czeka jeszcze kilkanaście minut na spóźnialskich. Uff, koniec. – Pracuję z 5 kolegami z zespołem Downa i studentami. Jesteśmy jedną drużyną. Przed spektaklami, czekając na gości, dużo rozmawiamy. O życiu. O naszych planach i marzeniach. Możemy też się wyżalić. Czasem odwiedza nas dyrektor. Zawsze na chwilę przystanie, posłucha, pochwali za dobrą robotę − opowiada.

Do pracy dojeżdża sama, Szybką Koleją Miejską. Aż z Gdyni. Któregoś razu w przedziale zauważyli ją jadący na spektakl aktorzy. Na jej widok wesoło zawołali: „Jedzie silna ekipa gdyńska!” i zaprosili, by się do nich dosiadła. − Pracując, czuję się potrzebna i cieszę się, że mogę się wykazać − przyznaje Emilia. Ale w pozateatralnym życiu nie jest już tak kolorowo. Emilia przed rokiem skończyła szkołę. Jej koleżanki dostały się na warsztaty terapii zajęciowej, ale dla niej nie starczyło miejsca. − Czułam się beznadziejnie. Byłam pełna zapału. Chciałam działać. A tu nic. Żadnych propozycji dla osób takich jak ja − wspomina. I wtedy – jak sama mówi – zdarzył się cud. Przyszła propozycja pracy w teatrze. A po chwili kolejna – z Fundacji „Ja też”.

− To, że pracuję, zawdzięczam Panu Bogu, jestem tego pewna. Prosiłam Go o pracę, a On mnie wysłuchał − mówi. − Z wiary czerpię siłę. Codziennie czytam Pismo Święte i „Dzienniczek” św. Faustyny. Kiedy czasem ktoś powie mi coś niemiłego albo pomyślę o mojej niepewnej przyszłości, oddaję to Bożemu miłosierdziu. To zawsze pomaga.

Tak, jak czekolada

Mocny uścisk dłoni i szeroki uśmiech na początek. – Cześć, jestem Michał Milka. Tak, jak czekolada. Kiedy byłem młodszy, przyjaciele ze szkoły gonili mnie i krzyczeli, że chcą mnie zjeść. Bo taki słodki jestem − opowiada. − Milka to dobre nazwisko dla artysty. Krótkie i charakterystyczne. Łatwo zapamiętać − dodaje. Ma 34 lata i bardzo bogate CV. Był nagradzany w prestiżowych konkursach fotograficznych. Niedawno otwarta została jego pierwsza wystawa malarska. Jest również aktorem Teatru Razem. Brał udział w wielu spektaklach. W niektórych grał główne role.

− Scena to dla mnie sama prawda. Tam pokazuję swoje uczucia i dzielę się emocjami. Zwracam się do wszystkich: „Przecież wiem, że mam zespół Downa. Jestem inny, ale nie gorszy. Jestem wyjątkowy” − podkreśla. Od kilku miesięcy pracuje w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. − Kocham moją nową pracę, bo dzięki niej poznaję teatr z drugiej strony. Zajmuję się widzami. Nie tylko tymi z Polski − mówi.

Raz pomagał Szwedom, innym razem Anglikom. Obce języki łapie szybko. − Mówię: „Hello, my name is Michał”, „Help you?”, „Ticket, please”. Umiem też kilka słów po hiszpańsku i francusku. Po niemiecku też sobie nieźle radzę – zdradza.

W teatrze nikt nie powiedział mu nigdy złego słowa. – Widzowie reagują bardzo pozytywnie. Większość się uśmiecha, niektórzy nawet dłużej pogadają. Ale są też tacy, co udają, że nas nie widzą. Kiedy próbujemy im pomóc i chcemy wskazać miejsce, przyspieszają kroku. Potem siadają na złym miejscu i – prędzej czy później – i tak przychodzą do nas. Zawsze pomożemy – opowiada.

Gorzej bywa poza teatrem. – Pod domem stoi taka grupka, która, gdy wychodzę zrobić zakupy, krzyczy za mną: „Ty downie!”. Ale to margines. Większość reaguje super. Niektórzy mnie kojarzą – ze sceny albo z warsztatów, które prowadzę dla młodzieży w szkole. Zdarza się, że ktoś w tramwaju przybije mi piątkę – mówi.

Skazani na siedzenie w domu?

Obecnie w biurze obsługi widza pracuje 6 osób z zespołem Downa. To podopieczni Fundacji „Ja też”. Na każdym przedstawieniu jest po dwóch takich pracowników. − Teatr Szekspirowski to pierwsza i – jak dotychczas – jedyna instytucja kultury w Polsce, która zdecydowała się na taki krok. Wszystkim wydaje się, że osoby z zespołem Downa predestynowane są do pracy fizycznej – na taśmie produkcyjnej czy przy koszeniu trawników. Nic bardziej mylnego. Ludzie z trisomią 21 są słabsi fizycznie, szybciej się męczą. Teatr to dla nich zdecydowanie odpowiedniejsze miejsce. Wnoszą do zespołu wrażliwość, spokój, empatię, otwartość − mówi Małgorzata Bulczak, współzałożycielka fundacji.

Jej najmłodsza córka Asia ma 8 lat i zespół Downa. – Już dzisiaj myślę o jej przyszłości. Co będzie, gdy skończy szkołę? Obecnie jedyną perspektywą dla osób z zespołem Downa są warsztaty terapii zajęciowej, gdzie muszą czekać na miejsce. Pracują tam bezpłatnie i nie mają szans na wejście na rynek − obecny system zablokował im jednoczesną możliwość pracy i rehabilitacji − tłumaczy.

Fundacja „Ja też” zamierza wprowadzić osoby z zespołem Downa do innych instytucji artystycznych w Polsce. Pierwsze na liście jest Centrum Konferencyjne w Krakowie. Trwają zaawansowane rozmowy. Do zatrudniania osób z zespołem Downa zachęca prof. Limon. − Nasi niepełnosprawni pracownicy w znakomity sposób wywiązują się ze swoich obowiązków. Są bardzo zaangażowani, a wręcz przejęci tym, co robią. Można na nich polegać. Integracja z naszym zespołem jest pełna − zapewnia. − To nie jest zwykła praca. To także terapia i budzenie świadomości, że można być użytecznym.

Małe i wielkie marzenia

Danuta Kochańska opowiada, że gdy zbliża się dzień pracy, jej córka jest w pełnej gotowości. – Emilia pędzi do teatru jak na skrzydłach. Wcześniej śpiewa piosenki ze spektakli. Po powrocie przez kilka dni opowiada rodzinie i znajomym, jak wyglądał jej dzień pracy. Minuta po minucie. To dla niej prawdziwe święto. Wcześniej mówiła, że czuje się niepotrzebna – opowiada. Jolanta Woszczerowicz, mama Michała, kiwa głową ze zrozumieniem.

– U nas jest tak samo. Michał przez kilka godzin relacjonuje swoje rozmowy z widzami albo ze swoimi kolegami studentami – dodaje. Mamy dostrzegają, jak pozytywnie zmieniły się ich dzieci pod wpływem pracy. Boją się jednak, że to stan tymczasowy. – Co się stanie, gdy pieniądze od sponsora się skończą? Pomoc państwowa jest właściwie żadna. Cała odpowiedzialność za dorosłe osoby z zespołem Downa spada na rodziny. To my organizujemy im zajęcia, wozimy na nie, odbieramy, wyszukujemy oferty, zachęcamy, by brały udział w kolejnych inicjatywach. To praca na pełen etat. I codziennie, gdy się budzimy, zadajemy sobie to samo pytanie: „A co będzie, kiedy nas zabraknie?” − mówi pani Jola.

− Póki możemy, będziemy robiły wszystko, by ludzie zaczęli patrzeć na nasze dzieci jak na pełnowartościowe osoby, zdolne do pracy, poświęceń, punktualności, staranności – dodaje. Dlatego zdecydowała się na udział Michała w Światowym Dniu Zespołu Downa, organizowanym pod auspicjami ONZ. – Mój syn wystąpił na międzynarodowym forum w Nowym Jorku i przełamał wszelkie stereotypy. Dotychczas uczestnicy z Polski przedstawiali się krótko w rodzimym języku, a potem przemawiali ich opiekunowie. Michał przygotował prezentację... po angielsku. Opowiedział, jak wygląda jego dzień pracy w Teatrze Szekspirowskim. Wszyscy byli w szoku. Jestem z niego taka dumna! Oby to jego wystąpienie coś zmieniło – opowiada pani Jola.

Na koniec jeszcze jedna rzecz. Wcale nie najmniej ważna. Pieniądze. – Możliwość zarabiania bardzo dowartościowuje nasze dzieci. Czują, że przestają być zależne od innych i same są w stanie realizować swoje marzenia – od tych małych po te wielkie – mówi pani Danuta. Michał zbiera na mieszkanie. Zrzuci się razem ze swoimi znajomymi. Chce się usamodzielnić. Emilia zarobione w teatrze pieniądze przeznaczy na wyprawę do USA. – W Ameryce łatwiej osobom z zespołem Downa ukończyć kurs prawa jazdy – wyjaśnia.

TAGI: