Labirynt macierzyństwa

Agata Puścikowska

publikacja 22.06.2017 04:30

Największe marzenia? Żeby dzieci wyrosły na mądrych ludzi. I własny kąt bez grzyba.

Siostry Magda, Klara i Natalia spędzają ze swoimi podopiecznymi każdą chwilę. jakub szymczuk /foto gość Siostry Magda, Klara i Natalia spędzają ze swoimi podopiecznymi każdą chwilę.

Dwadzieścia pięć lat temu powstał w Łodzi Dom Samotnej Matki im. Stanisławy Leszczyńskiej. To największa taka placówka w Polsce. I murowane świadectwo pomocy kobietom maltretowanym i zagubionym oraz dzieciom, których świat nie potrzebował, a siostry antonianki, czyli Zgromadzenie Sióstr Antonianek od Chrystusa Króla, przyjęły z radością. Pierwsze samotne matki z Łodzi wraz z dziećmi mieszkały w domu generalnym sióstr już od 1979 r. Na szczeblu diecezjalnym dom istnieje od czerwca 1992 roku. Od kilku lat w nowoczesnym obszernym budynku. To tutaj życiowe labirynty młodych matek mają szansę się nieco wyprostować.

Sama nie mogę uwierzyć...

Marysia ma lat 19 i wesołe, zadziorne spojrzenie. Bardzo zadziorne i bardzo wesołe, jak ona sama. Mimo wszystko. Jej 2-letni Sebastian też jest energiczny – po mamie. Może za dwa, trzy lata jakieś socjalne mieszkanie dostaną? Partner zaczyna – to również zasługa sióstr – „ogarniać się”, pracuje i myśli o wspólnej przyszłości. Marysia będzie pisać o przyspieszenie socjalnego mieszkania, bo w drodze drugie dziecko, a wiecznie w domu samotnej matki mieszkać przecież nie może. – Tak wyszło – mówi rozbrajająco, uśmiechając się i mrugając okiem. Głaszcze lekko wypukły już brzuch. – To dziesiąty tydzień, mam nadzieję, że to dziewczynka.

Niemal całe swoje życie spędziła w rodzinie zastępczej, jej biologiczni rodzice nie żyją. Mama zresztą, prawie 24 lata temu, urodziła swoje pierwsze dziecko właśnie tu, w domu samotnej matki w Łodzi. – Ja, gdy zaszłam w pierwszą ciążę, najpierw mieszkałam z ciocią i wujkiem. W ósmym miesiącu kazali mi się wynosić. Sama nie mogę w to uwierzyć... Przyjęły mnie tutaj siostry. I jestem.

Marysia cały czas wierci się i kręci. – No nie umiem usiedzieć na miejscu. Muszę być w ruchu, muszę działać – opowiada. – Kiedy tutaj, do DSM, trafiłam, to – nie ukrywam – najpierw było mi ciężko. Wiadomo: zasady, porządek i nowi ludzie wokół. Płakałam pierwszego dnia jak bóbr. Ale teraz jestem zadowolona. To taka moja szansa na przyszłość.

Marysia w wakacje będzie uczestniczyć w kursach na kosmetyczkę. Wcześniej nauczyła się obsługi kasy fiskalnej. Ma też skończoną szkołę ogrodniczą, a ogrodnictwo to jej pasja.

S. Natalia, antonianka, drobna i dziewczęca, słucha wywodów Marysi z subtelnym uśmiechem. Mieszka tuż nad nią, więc nieraz musi poskramiać Marysiną energię: – „Marysia, ścisz tę muzykę”; „Marysia, nie gadaj tak głośno przez telefon” – śmieją się obie i cytują zdania doskonale znane na pamięć. – A o drugiej mojej ciąży siostra dowiedziała się, gdy opowiadałam o sobie podczas spotkania z młodymi ludźmi. Była dzielna i nie zemdlała – śmieje się Marysia.

– Gdy dziewczyny przychodzą i mówią: „Siostro, nie wiem, jak to powiedzieć, ale...” – to już wiem, o co chodzi. I pytam zwykle: „Który tydzień?” – mówi s. Natalia. – Praca z dziewczynami to bycie non stop razem. I konieczność reagowania na najróżniejsze sytuacje. Bez oceniania.

Na swoje

Oliwka ma 2,5 roku i jest takim dzieckiem szczęścia. Radosna, pogodna, wdzięczna, kocha szaloną miłością starszego i młodszego brata. Jej mama Łucja, mimo że los jej nie oszczędzał, a życie nie rozpieszczało, dba o dzieci, kocha, skupiona jest tylko na nich. – Tak mi się życie ułożyło, że doświadczałam i przemocy, i samotności, i opuszczenia. Byłam dzieckiem, gdy zmarła moja mama. Może gdyby żyła, inaczej by się to potoczyło? Pierwszy mój związek rozpadł się, gdy syn był malutki. Potem poznałam mężczyznę, wydawał się porządny. Nie wiedziałam, że był uzależniony... Urodziła się Oliwka, chciałam odejść. Miałam już nawet pracę, gdy okazało się, że znów jestem w ciąży. Ze względu na uzależnienie partnera straciłam dorobek całego życia... – pani Łucja patrzy w podłogę.

Trafiła do ośrodka dla bezdomnych kobiet z dziećmi. Ale schronisko nie nadawało się tak naprawdę dla nikogo, o dzieciach nie wspominając: grzyb, pluskwy i ścisk. Udało się przenieść do sióstr. – Nigdy bym nie przypuszczała, że może mi się tak dziwnie życie ułożyć – mówi Łucja z nutą rezygnacji. – Tu, u sióstr, źle mi nie jest. Mieszkam ponad rok, a one są pomocne i dobre. Ale bardzo chciałabym stanąć na nogi. Niedługo powinnam dostać własne mieszkanie. Dzieci pójdą do przedszkola i żłobka, ja do pracy. Jest 500 Plus. Poradzę sobie. Chyba...

Łucja pracowała wcześniej jako ekspedientka. Teraz pokończy kursy zawodowe, żeby mieć większe możliwości. Dla siebie to już niczego nie chce. Ale dzieciom da wszystko, co może dać. Choćby miała nie spać i nie dojadać. – Jest niesamowitą, wyjątkową matką – mówi s. Magdalena Krawczyk, dyrektorka domu. – Łagodna, ciepła, oddana. Niestety, zapomina o sobie i ma trudności, by po tym, czego doświadczyła, na nowo uwierzyć w siebie, w swoją siłę. A każda kobieta, każda matka ma wielką siłę. Choć okoliczności, trudne życie, przemoc, której doświadczyły, sprawiają, że często o tym zapominają.

Dlatego siostry antonianki starają się i siłę, i kobiecą mądrość, i matczyne możliwości z każdej z dziewcząt wydobyć. Odkryć. Rzadko jest to proste, bo dziewczyny często pochodzą z trudnych środowisk, rozbitych rodzin, część ma jedynie podstawowe wykształcenie – lub nawet nie. Ale przez 25 lat wypracowały takie rozwiązania, które stwarzają szanse na nowe życie. I nowe spojrzenie na kobiecość, macierzyństwo i przyszłość. – Dziewczyny muszą uczestniczyć w różnego rodzaju warsztatach. Część na początku nie rozumie ich sensu. Wcześniej nic nie musiały, część żyła bez jakichkolwiek obowiązków, bez ram – mówi s. Magdalena. – Więc organizujemy m.in. warsztaty, na których dziewczyny uczą się wielu umiejętności, zaczynają myśleć, analizować, przebudowywać swoje wnętrze. To taki początek, ale konieczny, by zaczęły godnie przeżywać swoje macierzyństwo i wyszły na prostą.

Młode matki mają również zajęcia z terapeutkami, psychologiem, pracownikiem socjalnym. Są też pod stałą opieką położnej, pani Anny Krawczyk, która pracuje w domu od samego początku. Czasem bardziej jako... wychowawca niż jako położna. – Zaczęło się od pieszej pielgrzymki. Jeden z księży przewodników powiedział mi, że powstaje dom samotnej matki i potrzebują położnej. Ja byłam po szkole położniczej i chciałam pomagać kobietom w trudnych sytuacjach życiowych. Zgłosiłam i jestem już tyle lat... – wspomina pani Anna. – Wtedy nie mieliśmy w zasadzie żadnych wzorców, uczyliśmy się każdego dnia, miesiąca, roku coraz więcej. Wypracowywaliśmy metody działania, metody docierania do dziewcząt, efektywnej pomocy.

W ciągu ćwierćwiecza przekrój społeczny dziewczyn czy nawet dojrzałych samotnych matek bardzo się zmienił. – Kiedyś nasze podopieczne miały zwykle jakąś szkołę, pracę, umiały uprasować, uprać. Pojedynczo zdarzały się młode mamy, które trzeba było uczyć prostych spraw, takich jak higiena, jakaś dyscyplina codziennego życia – opowiada pani Anna. – Kiedyś przychodziły do nas np. studentki, bo urodzenie nieślubnego dziecka było źle przyjmowane przez środowisko i rodzinę. Zwykle gdy dziewczyna urodziła, miała gdzie wrócić, a rodzina jej pomagała. Obecnie większość naszych mam to dziewczęta ze środowisk trudnych. Żeby mogły sobie poradzić w przyszłości, musimy je nauczyć niemal wszystkiego: tego, że trzeba rano wstać, umyć się, zjeść śniadanie, zaopiekować się właściwie maluszkiem. Bardzo niewiele samotnych matek ma wsparcie w bliskich...

Pani Anna nie ukrywa, że podziwia siostry antonianki: – Do pracy non stop z dziewczynami potrzeba nie tylko pasji, ale też misji i powołania. Bo nieraz opadają nam ręce, szczególnie gdy młoda mama zawodzi i nas, i swoje dziecko. Alkohol, dopalacze nie są części z nich obce... A siostry mają w sobie wielką siłę i walczą. Ciężką pracą i modlitwą wyprowadzają je z tego... labiryntu trudnego dzieciństwa, pijaństwa rodziców czy przemocy.

Matka z córką...

– Przez 25 lat pracy udało się pomóc 1300 kobietom i ponad 2500 dzieciom – mówi s. Klara. – Losy wielu z nich to gotowe historie na książkę. Może ktoś w końcu ją napisze? – śmieje się antonianka.

Jedną z bohaterek książki byłaby z pewnością Ewelina. Niedawno skończyła 18 lat, jej córeczka Bianka ma ponad dwa latka. Ewelina została w DSM umieszczona przez sąd, bo była nieletnia. – Moja mama i rodzeństwo sami mieszkają w maleńkim mieszkaniu, a najmłodszy brat jest niepełnosprawny, ma porażenie mózgowe. Kochamy się, ale nie mogłam z nimi dłużej mieszkać. Szczególnie że mój były partner, ojciec Bianki, znęcał się nade mną fizycznie i psychicznie, nachodził całą rodzinę. Interweniować musiała policja.

Ewelina jest konkretna, wylicza po kolei swoje życiowe biedy i błędy. Ale i radości. – Tu mieszka nam się dobrze. Bianka jest taka kochana, mądra i śliczna – pokazuje ciemnowłosą pulchną dziewczynkę, która nurkuje w zabawkach w poszukiwaniu zaginionej lalki. – Jestem na dobrej drodze do usamodzielnienia. Córeczkę kocham ponad życie i nie wyobrażam sobie, żeby mogło jej nie być na świecie. Gdy zaszłam w ciążę, usłyszałam od znajomych nawet jakąś „dobrą radę” na temat aborcji. Moja mama mówi, że „dziecko na świat się nie prosiło”, więc jeśli się pojawiło, trzeba mu dać wszystko, co najlepsze, i kochać. I ma rację. Marzę o zwyczajnym życiu, pracy. I żeby Bianka studia skończyła.

Ewelina uczy się w liceum. Eksternistycznie. – Wiadomo, zawaliłam sporo. Ale nie poddaję się i powoli chcę zaliczać kolejne przedmioty, kolejne lata. Muszę dać radę, bo bez wykształcenia niewiele zdziałam. Gdy tu przyszłam, byłam przerażoną, niepewną siebie dziewczynką. Teraz staję się kobietą i coraz dojrzalszą matką. Dam radę. Dla siebie, ale przede wszystkim dla Bianki.