Maratonka

Agata Puścikowska

publikacja 29.06.2017 04:30

Do biegania na 43 km ani do bycia matką 14 dzieci nie można się przygotować. Ale można wykonać zadanie.

– Moją karierą jest wychowanie dzieci najlepiej jak potrafię, ukształtowanie na dobrych ludzi, mądrych Polaków – mówi Małgorzata Bednarek. archiwum Małgorzaty Bednarek – Moją karierą jest wychowanie dzieci najlepiej jak potrafię, ukształtowanie na dobrych ludzi, mądrych Polaków – mówi Małgorzata Bednarek.

Niemal do samego urodzenia pierwszego dziecka, 26 lat temu, Małgorzata Bednarek pracowała na izbie przyjęć. Pielęgniarstwo było jej pasją, ale i zadaniem do wykonania: możliwie profesjonalnie, w sposób opanowany i bez zbędnego gadania. Na zimno, a jednocześnie… z sercem. – Już z wielkim brzuchem, a ja nadal na nogach. W końcu koleżanki niemal wyrzuciły mnie na zwolnienie, bo się o mnie bały – wspomina Małgorzata. Wysoka, zadbana blondynka z błyskiem w oku. Od pierwszego spojrzenia wzbudza i respekt, i sympatię.

– Urodziłam Paulinę. Dziś sama jest już mężatką i ma małą córeczkę – opowiada Małgorzata. – Dwa lata później urodziłam Patrycję, potem Pamelę, a następnie Maksymiliana, Julię, Dawida, Sarę, Kingę, Oskara, Ksawerego, Deborę, Klarę, Kasjana i Rachelę. Najmłodsza Rachela ma obecnie 4,5 roku. Gdy byłam z nią w ciąży, w drugim miesiącu przebiegłam maraton. Ponad 40 km. I nie widzę w tym nic wyjątkowego. To moje… życie.

Planowanie odgórne

Z tymi maratonami było trochę jak z dużą rodziną. Jak się lubi biegać, lubi się wiatr we włosach i ten odgłos stóp uderzających o asfalt, po prostu się biegnie. Nie planuje się tego, poddaje się atmosferze maratonu. Podobnie jest z wielodzietnością. Kto przy zdrowych zmysłach, w obecnych czasach, planuje czternaścioro dzieci? A jednak gdy pojawia się jedno, dwoje, troje czy siedmioro, wchodzi się w rytm radości, zmęczenia, codzienności, tęsknoty za kolejnym. Taka rodzinna normalność w wielodzietnym wydaniu. – Gdy braliśmy ślub ze Sławkiem, nie odbywaliśmy żadnej poważnej rozmowy na temat liczby dzieci. Było oczywiste, że dzieci się pojawią, a mąż wspominał, że chciałby ich „dużo”. Słowa „dużo” nikt z nas nie precyzował – śmieje się Małgorzata. – To po prostu nasze życie, żaden tam „plan”, „wielodzietna filozofia”. Nie dorabiamy ideologii do faktu, że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, w którym urodziło się więcej dzieci.

Zresztą, jak mówi Małgorzata, pojawianie się w rodzinie kolejnych dzieci to po prostu pochodna życia, zdrowia, otwartości, relacji. Gdyby zdrowie nie dopisywało, gdyby relacje się psuły, inaczej by się to potoczyło. Gdyby… – Jestem najstarszym dzieckiem spośród trzech córek. A mój mąż jest jedynakiem. Więc nie mamy w rodzinie „tradycji” wielodzietności. Mimo to nasze rodziny nie komentowały negatywnie naszego życia i wyborów. A z teściową, mamą jedynaka, mam dobre relacje.

Życie wielocodzienne

Obecnie w domu Bednarków mieszka „tylko” 11 dzieci, bo trzy najstarsze córki są już na swoim. Radzą sobie świetnie z pracą, a wcześniej – z nauką i studiami. – Córki mówią, że są silne i zadaniowe, jak ich mama – śmieje się Małgorzata. – A ja siłę i twardość charakteru mam po swojej mamie, babci i ciotkach. Tak to się przenosi z pokolenia na pokolenie. Ojciec natomiast zawsze mówił, że trzeba trzymać się prosto, mieć głowę w chmurach, a nogi na ziemi. To dobra życiowa lekcja.

Ta twardość i siła pozwalają w wielodzietnym domu zachować nie tylko porządek, ale i – pod tonami skarpetek, koszulek do prania, w perspektywie gotowania wielu litrów zupy – normalność. – Czasem się wygłupiam, że moja praca potrzebna jest nie tylko mojej rodzinie, ale i zaprzyjaźnionym matkom. Żeby w chwili zwątpienia popatrzyły na mnie i pomyślały: „ona ma więcej tych skarpetek do uprania. I ona nie dosypia od 25 lat, ja krócej”.

Kilka lat temu, przez nieudaną reformę i konieczność (chwilową na szczęście) posyłania sześciolatków do szkół, Bednarkowie zdecydowali się na edukację domową młodszych dzieci. – To wymaga dyscypliny, ale przynosi dobre efekty. Dzieci uczą się chętnie, sprawnie, a przede wszystkim mamy kontrolę nad treściami, które przyswajają – mówi Małgorzata. – Moje kompetencje jako nauczycielki? 27 lat jestem pedagogiem i znam swoje dzieci. Absolutnie wystarczy.

Małgorzata, kiedy jeszcze dzieci były małe, a jej zaczynało się nudzić, skończyła Instytut Studiów nad Rodziną. A obecnie, gdy już niemowląt w domu nie ma, a dzieci powoli zaczynają wyfruwać w świat, znów podjęła studia. Jest studentką politologii. Za chwilę zaczyna się sesja letnia. A tu trzeba codziennie dzieci przypilnować z nauką, uprać, ugotować, posprzątać. – Dzieci nauczone są pracy i obowiązków, co nie oznacza, że ochoczo biorą się za sprzątanie. Więc prowadzimy dom wspólnie, pod moim dowództwem. Jestem wychowana na Śląsku, więc nie wyobrażam sobie bałaganu wieczorem czy niezmytych naczyń. Poza tym wszystko staram się robić samodzielnie: od pizzy, przez domowe hamburgery, po szycie.

Relaks w biegu

Bieganie jest dla Małgorzaty relaksem. – Bardzo lubię sport. Ruch to podstawa zarówno dla mnie, jak i męża oraz dzieci. A kiedyś po prostu do takiego zwyczajnego biegania od czasu do czasu, dla zdrowia i przyjemności, dodałam udział w maratonach i półmaratonach.

Biegów tych nie traktuje jako „być albo nie być”. – Po prostu startuję z zamiarem pokonania tego dystansu. Znam swój organizm, wiem, jak reaguje. Nie spinam się, nie wymuszam na swoim ciele kolejnych rekordów. Nie kupuję butów do biegania „najlepszych na świecie”. Po prostu biegnę, bo lubię. Gdybym na trasie poczuła się źle, nie dokończyłabym biegu. Na razie jednak zawsze dobiegam do mety.

Nawet wtedy, w drugim miesiącu ciąży z Rachelą. Dla jednych to szaleństwo i nieodpowiedzialność. Dla Małgorzaty – zadanie do wykonania. „Mamaratonka” taka. – Zdaję sobie sprawę, że dla większości to może być kosmos: maraton w ciąży. Tymczasem to moje życie, ja znam siebie i swoje ciało. Bywają kobiety, które w drugim miesiącu czternastej ciąży nie mają mdłości i przebiegają maratony. To nie jest jakaś moja wielka zasługa, tylko otrzymane dary i predyspozycje, które wykorzystuję.

Niedawno starsze córki zrobiły Małgorzacie prezent: wykupiły jej lot i kilkudniowy pobyt w Barcelonie. I oczywiście start w tamtejszym maratonie. – Wyjątkowe przeżycie i radość. Po pierwsze, ze startu w tak wyjątkowym miejscu. Po drugie, że to właśnie córki wymyśliły mi taki prezent. Najstarsza była ze mną w Hiszpanii i kibicowała. Przyznam, że biegłam dość (jak na mnie) powoli. I gdy nie pojawiałam się na mecie przez dłuższy czas, córka była zaniepokojona. W końcu dobiegłam, szczęśliwa i zmęczona. A do końca możliwego czasu zostały mi dwie godziny.

Coraz częściej Małgorzata biega z dziećmi. Zarówno rekreacyjnie, jak i maratonowo. Jeden z synów ma doskonałe predyspozycje fizyczne, wielką wytrzymałość i siłę w nogach. – Jakiś czas temu, podczas półmaratonu, powiedziałam mu wprost: biegnij i nie czekaj na matkę – śmieje się Małgorzata. – Dobiegliśmy oboje. Chociaż on szybciej.

Tylko z mężem Małgorzata raczej nie biega. Czasem Sławomir jedzie rowerem (cała rodzina uwielbia dwa kółka), a ona biegnie obok. – Gdy biegniemy razem, ja jestem szybsza. Oboje się frustrujemy. A co to za przyjemność wciąż wygrywać z własnym mężem? – Małgorzata mówi pół żartem, pół serio. – Zresztą na małżeńskie randki, bycie tylko we dwoje, rozmowy i spacery nie zakładam butów do biegania, tylko sukienkę.

A czy przy czternaściorgu dzieciach jest czas na małżeńskie randki? – A skąd by się te dzieci brały, gdybyśmy nie mieli czasu dla siebie? – odpowiada pytaniem na pytanie Małgorzata. I mruży błękitne oczy.

Reakcje na wielodzietność

Rodziny wielodzietne, matki szczególnie, skarżą się na negatywne reakcje otoczenia na wieść o kolejnym potomku. Opisują niedelikatne uwagi, nawet nieznanych osób, gdy spacerują albo wchodzą do sklepu z kilkorgiem dzieci. Jak jest i było u Małgorzaty? – Właściwie nigdy nie spotkałam się z negatywnymi komentarzami. Czasem ktoś pyta, „czy wszystkie planowane”. Są też po prostu ciekawi naszej rodziny. Jednak ogromna większość reakcji jest pozytywna lub bardzo pozytywna.

Często mamy, zwłaszcza jedynaków, tłumaczą się przed Małgorzatą ze swojej decyzji. – Nie bardzo wiem, po co to robią. Ja wybrałam i wybieram. One wybrały i wybierają. Życie każdej z nas jest różne, wybory są różne. Mnie nie interesuje, dlaczego ta kobieta ma jedno dziecko, tamta dwoje, a ktoś inny siedmioro. Dobrze więc by było, gdyby i decyzja o urodzeniu 14 dzieci była szanowana. Poza tym nigdy nie zaczynam znajomości od zdania: „Dzień dobry, mam 14 dzieci” – mówi Małgorzata. Choć część znajomych właśnie w ten sposób przedstawia ją innym… – Jestem Małgorzatą, która nie zrobiła światowej kariery, a według części mediów jest kobietą nic nierobiącą, bo od urodzenia dzieci nie pracuję zawodowo. A ja wiem, że dostałam zadanie do wykonania. Dlatego muszę wychować dzieci najlepiej jak potrafię, ukształtować na dobrych Polaków.

Niedawno 17-letnia córka Małgorzaty powiedziała: „Wiesz, mamo, wyglądasz dobrze, czujesz się dobrze. Dostałaś to wszystko w gratisie, bo taki był dla ciebie plan”. Maratoński plan. Do wykonania.