Dzisiaj już się nie boję

Jan Hlebowicz

publikacja 26.07.2017 04:30

− Na ulicy wołali za mną: „O, idzie down!”. Nie reagowałam. Spuszczałam głowę, przyspieszałam kroku. W końcu nie wytrzymałam. „Wiem, że jestem downem. I co z tego?”. Pewnie byli zdziwieni, że w ogóle umiem mówić. Od tamtej pory przestali się ze mnie śmiać. To teatr nauczył mnie odwagi − mówi Marzena Gajewska.

− To więcej niż teatr. Jesteśmy jak rodzina – mówią członkowie teatru Biuro Rzeczy Osobistych. jan hlebowicz /foto gość − To więcej niż teatr. Jesteśmy jak rodzina – mówią członkowie teatru Biuro Rzeczy Osobistych.

Młoda dziewczyna, niepełnosprawna intelektualnie. Zachodzi w ciążę. Kocha to dziecko, chce je wychować, chociaż facet uciekł. Matka dziewczyny decyduje za nią – maleństwo trafia do adopcji. Tytuł sztuki: „Moja sprawa”. W roli głównej: Marzena, lat 42.

− To nie jest historia z happy endem. U nas w życiu też różnie bywa. Ale ważne, że jesteśmy razem. Kocham pana Zbyszka, kocham Oliwię i Tomka, Anię, panią Iwonę, Renatę i ciebie, Marcin, też kocham – mówi. Przytula się do mężczyzny siedzącego obok.

Marcin Wenta to rówieśnik Marzeny. Też ma zespół Downa. W teatrze Biuro Rzeczy Osobistych są od początku. − Nie wiem, jak bym sobie bez nich poradziła − mówi Marzena. − Co bym zrobiła bez teatru? Bez pracy? Nie wiem. Bycie aktorką jest spełnieniem moich marzeń.

To w ogóle ma szansę się udać?

Rok 1998. − To naprawdę już tyle czasu minęło? − dziwi się Zbigniew Biegajło, pedagog i reżyser teatru BRO. − Pamiętam, że na pierwszym spotkaniu rozmawialiśmy o kolorach. To było dość abstrakcyjne, bo staraliśmy się nadać im... kształt. Wtedy nie miałem pojęcia o pracy z niepełnosprawnymi intelektualnie. Ale jakoś nam to wyszło... i tak już jesteśmy razem od 19 lat – opowiada. Aktorzy początkowo grali za pomocą obrazów, mowy ciała i gestów. Na spektakle przychodziło kilka, później kilkadziesiąt, z czasem nawet kilkaset osób. Przekraczali granice stereotypów. Swoją twórczością zmieniali społeczny odbiór osób niepełnosprawnych intelektualnie. Zostało to dostrzeżone i docenione. Na kolejnych międzynarodowych i ogólnopolskich festiwalach dostawali nagrody i wyróżnienia. Przełomowa okazała się „Moja sprawa”.

− Razem zdecydowaliśmy, że wyjdziemy poza pantomimę i zmierzymy się z tekstem. Co więcej, do współpracy zaprosiliśmy profesjonalnych aktorów − wspomina Z. Biegajło. − Pamiętam ich obawy: „Iwona, czy to w ogóle ma szansę się udać?”. Wiadomo, jak to z aktorami jest. Ciągle zabiegani, sto różnych projektów jednocześnie, latanie z teatru na plan filmowy. Bali się, że niepełnosprawni nie nauczą się tekstu na pamięć, że będą spóźniać się na próby i nie poradzą sobie z dyscypliną. Żadna z tych obaw się nie sprawdziła − mówi Iwona Siekierzyńska, reżyser spektaklu.

− Tak naprawdę więcej dostaliśmy od aktorów z BRO, niż sami wnieśliśmy. Oprócz pełnego zaangażowania dali nam ogromną empatię, otwartość i wrażliwość − dodaje aktorka Aleksandra Nieśpielak, znana m.in. z filmów „Dług” czy „Reich”.

Mieszanka wybuchowa

Artyści z BRO są zgodni co do jednego: najważniejsza jest dykcja. – Bałam się, jak zareagują ludzie, gdy po raz pierwszy otworzę na scenie buzię i wydostanie się z niej mój głos. Dlatego dużo ćwiczyłam i nadal ćwiczę, by mówić powoli, wyraźnie, dokładnie, głośno. To bardzo ważne w zawodzie aktora, a wiadomo, że osoby z zespołem Downa mówią trochę inaczej niż inni. „Inaczej” nie znaczy „gorzej” – wyjaśnia Oliwia Cubala, lat 28.

Aktorzy z BRO ćwiczą dykcję (i nie tylko) trzy razy w tygodniu. Mówią, że teatr nadaje sens ich życiu − poszerza horyzonty, dodaje odwagi, sprawia, że w ogóle chcą wstawać z łóżka.

Ania Kujawska ma 37 lat. W BRO, oprócz tego, że występuje na scenie, pisze także scenariusze. – Moja szkoła nie była za fajna. Wychowawcą był wojskowy. Przesadzał z dyscypliną. A niektórzy koledzy mieli kuratora i zastraszali innych. W ogóle się nie odzywałam. Czułam się, jakbym żyła w jaskini. Nie chciałam z niej wychodzić. Ktoś namówił mnie, żebym poszła do BRO. Opierałam się. Uciekałam. A gdy w końcu napisałam scenariusz, nikomu go nie pokazywałam. Kiedy po spektaklu ludzie wstali z miejsc i zaczęli klaskać, to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu. A dzisiaj już się nie boję − mówi.

Jednak BRO to nie tylko wyzwania artystyczne i przełamywanie barier, ale także czas na rozmowy i dzielenie się pasjami. Marcin lubi sport i spacery z psem. Adam Siekierzyński (41 lat) w wolnym czasie tworzy gobeliny (chętnie obdarowuje nimi swoich przyjaciół z teatru). Marzena pochłania książki jedna za drugą. Ulubiona to „Dzienniczek” św. siostry Faustyny. Tomasz Macniak, lat 45, kocha muzykę. Od disco polo po klasyczną i sakralną. Jak tłumaczy, do pierwszej tańczy, w tę drugą się wsłuchuje. − Kiedy spotykamy się wszyscy razem, tworzymy taką wybuchową mieszankę. Każdy z nas jest inny. Mamy różne zainteresowania i dzielimy się nimi – tłumaczy.

Lubimy się przytulać

Teatr BRO wspierają rodzice aktorów. − Pomoc państwowa w opiece nad dorosłymi osobami z niepełnosprawnością intelektualną jest niewielka. Cała odpowiedzialność spada na rodziny. To ojcowie i matki motywują swoje dzieci do aktywności, wożą na próby, odbierają z nich, pomagają tworzyć kostiumy i scenografię. A jednocześnie żyją w ciągłym strachu. „Co się stanie z moim dzieckiem, gdy mnie już nie będzie?” – mówi Z. Biegajło.

Taki scenariusz napisało życie Marzeny. – Kiedy umarła moja ukochana mamusia, myślałam, że też umrę. Byłyśmy przyjaciółkami. Gdy jej zabrakło, trafiłam do domu pomocy społecznej. Tylko jadłam, leżałam i oglądałam telewizję. Oglądałam telewizję, leżałam i jadłam. Pomogli mi przyjaciele z teatru. Nie pozwolili, żebym z tą rozpaczą została sama, i wyciągnęli mnie z DPS. Dzisiaj opiekuje się mną ciocia, którą też bardzo kocham. No i mam swoich niezastąpionych BRO − opowiada.

A aktorzy z BRO są jak rodzina. Spotykają się nie tylko na próbach. Organizują wspólne grillowanie, wyprawiają imieniny, jeżdżą na wycieczki. − Kiedy ktoś chce się wyżalić, to niech się żali. Jeśli ktoś chce się pośmiać, niech się śmieje. Pełna swoboda. Lubimy też się przytulać – wyjaśnia Renata Klinkosz, lat 43.

Praca to marzenie

– Od początku nie chciałem, by to, co robimy, było jedynie formą terapii. Oczywiście, nasz teatr spełnia taką rolę, ale mimochodem. Przede wszystkim zależy nam, by dostarczać widzom doznań artystycznych na najwyższym poziomie. Dążymy do maksymalnego profesjonalizmu, a naszym głównym celem jest usamodzielnienie się i zarabianie na siebie – tłumaczy Z. Biegajło. Obecnie jedyną perspektywą dla dorosłych osób niepełnosprawnych intelektualnie są warsztaty terapii zajęciowej, gdzie muszą czekać na miejsce. Pracują tam bezpłatnie i nie mają szans na wejście na rynek. System zablokował im jednoczesną możliwość pracy i rehabilitacji.

− Kiedy kończymy szkołę, zostajemy z niczym. Cztery ściany i pilot w ręce mają nam wystarczyć. Moim marzeniem było znaleźć pracę. Chciałam mieć własne pieniądze, żeby się usamodzielnić. I kupić sobie dużo książek – opowiada Marzena. – Chodziłam do urzędu pracy i brałam udział w różnych targach. Nic. Ciągle nic i nic – dodaje. – Ja też długo szukałem. Chyba przez dwa lata. W tym czasie męczyłem się strasznie, bo chciałem działać, rozwijać się, być potrzebny. Zależało mi też na kontakcie z ludźmi – dodaje Adam. Teatr częściowo wypełnił tę przestrzeń.

– Już teraz, jeśli budżet na to pozwala, aktorzy otrzymują wynagrodzenie za spektakle. Staramy się zdobywać pieniądze z grantów – ogólnopolskich i miejskich. Robimy, co w naszej mocy, by pensje stały się normą − mówi Z. Biegajło. − Od lat wspiera nas ks. Zenon Pipka, proboszcz parafii Chrystusa Króla w Gdyni-Małym Kacku, który za darmo udostępnił nam pomieszczenie na próby teatralne. To bardzo dużo. Jednak żebyśmy zaczęli zarabiać, potrzebni są sponsorzy – dodaje reżyser. – Każdego, kto chciałby pomóc w realizacji największego marzenia moich aktorów, czyli stałej pracy i regularnego wynagrodzenia, proszę o kontakt − apeluje.

– Wszyscy chcemy zostać zawodowymi aktorami. Ale to nie jest takie nasze widzimisię, tylko ciężka praca − nad dykcją, warsztatem, nad samym sobą. A jak jest praca, to powinna być też zapłata. Bo jak jest zapłata, to znaczy, że praca została wykonana dobrze. A my jesteśmy dobrzy w tym, co robimy. Nasza historia musi być z happy endem – mówią artyści z BRO.

Pomóż aktorom z BRO

Wszyscy, którzy chcieliby pomóc w rozwoju teatru, proszeni są o kontakt pod adresem e-mail: teatrbro@op.pl lub pod numerem telefonu: 600 471 930. Więcej o działalności teatru na stronie: www.tbro.psouugdynia.org.pl.