Skauci hartują się w lesie

ks. Marcin Siewruk

publikacja 08.08.2017 06:00

Obóz długobrodych krasnoludów w barokowej rezydencji biskupa poznańskiego Teodora Kazimierza Czartoryskiego w Dolsku? Taki scenariusz brzmi absolutnie nieprawdopodobnie. Ale nie u harcerzy.

Dziewczęcy podobóz w Grójcu Wielkim ks. Marcin Siewruk /FOTO GOŚĆ Dziewczęcy podobóz w Grójcu Wielkim

Piękny, lipcowy, słoneczny poranek. Na dziedzińcu gimnazjum im. Janusza Kusocińskiego w Dolsku, który przed laty był częścią zabudowań pałacowych biskupa poznańskiego, ustawiają się czwórkami mali chłopcy, skauci z 10 Zielonogórskiej Gromady Zuchów „Smoczy Rycerze”. Właśnie zjedli śniadanie, posprzątali pokoje i zdążyli założyć peleryny, długie brody i czapki. Wybierają się z atrybutami wojowników na pobliską polanę, by pilnie zabrać się do pracy.

– Jestem Gimli i buduję łódź, która będzie pływała na jeziorze. Imię krasnoluda wybrałem sobie przed wyjazdem na kolonie. Brodę zrobiła mi mama. Udało się ją przygotować dość łatwo i szybko, zajęło to jeden dzień. Na zrobienie czapki potrzebny był cały tydzień – opowiada Antek Łączkowski.

Chłopcy w wieku od 7 do 11 lat są pełni zapału i podekscytowani. Każdy musi zaprojektować i wykonać łódkę z dostępnych materiałów. Etap koncepcyjny mają za sobą, teraz wycinają, szlifują, kleją, przymierzają oraz uszczelniają elementy kadłuba i takielunku. Przygotowanie „krasnoludzkiej” floty nie jest jedyną atrakcją harcerskiej kolonii.

– Najbardziej podobała mi się bitwa na miecze, ale bardzo lubię też półgodzinny odpoczynek po obiedzie. Tutaj nie ma czasu na korzystanie z telefonu, wcale go nie potrzebujemy i dajemy sobie świetnie radę – mówi Patryk Wiśniewski.

Zuchom szczególnie podobały się leśne wędrówki. Podczas najdłuższego, 3-godzinnego marszu, przeszli ponad 10 kilometrów. Przedzieranie się przez leśną gęstwinę było męczące, szczególnie kiedy trzeba było pokonywać wysokie pokrzywy. Ale nikt nie dał po sobie poznać znużenia, a żeby ochronić się przed pokrzywami, wystarczyło schować ręce głęboko do kieszeni. Pod okiem instruktorów skauci budowali leśne szałasy, a także zabezpieczenia przed zwierzętami.

– Na koloniach można nabyć dużo nowych umiejętności. Na przykład jak rozpalić ognisko, oczywiście bez zapałek, mając tylko krzesiwa – wspominał Tymoteusz Walczak. Kacper w drużynie zuchów ZHR jest już od pięciu lat. Najbardziej podobają mu się wspólne wyjazdy oraz gry na zbiórkach.

Krasnoludy miały również okazję strzelać z ustawionej na podpórce broni sportowej. Małych harcerzy na strzelnicę zaprosili druhowie z Bractwa Kurkowego. Okazało się, że w rywalizacji wymagającej celności najlepiej wypadli Kuba i Kacper. Czarnowłosi, Długobrodzi, Sztywnobrodzi, Ognistobrodzi i inni wraz z dziewczęcymi drużynami harcerskimi, realizującymi podczas koloni ZHR scenariusz świata powstałego z inspiracji „Władcy Pierścieni”, z werwą tańczyli „belgijkę” podczas „łomotupów”. Odwaga krasnoludów przełamała chłopięcy wstyd i zuchy chętnie uczestniczyły w potańcówce.

Czas sprawdzić, czy pieczołowicie budowana flota nadaje się do zwodowania na falach jeziora. Większość jednostek zdaje egzamin i utrzymuje się na powierzchni wody. Ciekawe tylko, czy krasnoludom udałoby się nimi dotrzeć do kolejnego obozu ZHR, ukrytego w leśnych ostępach, położonego nad urokliwym jeziorem w Grójcu Wielkim.

Szkoła zaradności

Już przy wejściu do obozu można poczuć się wyjątkowo. Delikatny szum drzew, przez których korony przebijają się promienie słońca, zapach leśnej ściółki i spokój. Część obozu jest opustoszała, bo męskie drużyny wyjechały do Gdyni i na wyspę Wolin. Natomiast dziewczęta za parę dni wybierają się do Gdańska. W żeńskim podobozie trwają zajęcia, bo mimo spokoju i braku pośpiechu, czasu na nudę nie ma wcale. – Hmm... czego dziewczyny mogą się na obozie nie nauczyć? Tutaj uczymy wszystkiego. Przede wszystkim życiowej zaradności. Właściwie tylko w harcerstwie można dowiedzieć się, jak sobie radzić w każdych warunkach, a szczególnie w nieprzewidywalnych sytuacjach – mówi phm. Katarzyna Walków, Katasza.

Siedząc na drewnianych ławkach w obozowej stołówce, kiedy z kuchni dochodzi wspaniały zapach gotującego się obiadu, trudno sobie wyobrazić, że mogłoby się wydarzyć coś nieprzewidywalnego. Ale wystarczy załamanie pogody, nagła ulewa czy wichura i sielanka się kończy. Trzeba organizować życie w całkiem innej sytuacji. W obozie nie ma nielimitowanego dostępu do prądu, a do mycia trzeba zagrzać wodę w opalanym drewnem kotle.

Najważniejsze jest to, że całą infrastrukturę obozową budują harcerze. Na parę dni przed jego rozpoczęciem instruktorzy przyjeżdżają na leśną polanę i rozpoczyna się budowa obozowiska. Powstaje plac apelowy, kuchnia, jadalnia, namioty, sanitariaty. Wyposażenie namiotów, łóżka, półki i wieszaki budują harcerki i harcerze z przygotowanego drewna i trzeba przyznać, że drewniane meble są bardzo praktyczne, estetyczne i trwałe. Raczej się nie zdarza, żeby nie wytrzymały trudów obozowego użytkowania.

Budując namiot pod okiem instruktorów, trzeba zadbać o odpowiednie okopanie i naprężenie wszystkich linek, bo najmniejszy błąd, pomyłka czy niedociągnięcie będą miały nieprzyjemne konsekwencje podczas ulewy czy silnych podmuchów wiatru. Takie błędy popełnia się zazwyczaj raz. Wielu harcerzy po raz pierwszy na obozie obiera ziemniaki, przygotowuje kanapki, zmywa naczynia.

– Byłam już starszą harcerką, kiedy podeszła do mnie komendantka obozu i powiedziała: „Katasza, dzisiaj robisz na obiad mielone”. Zrobiłam kotlety dla 100 osób i tak nauczyłam się gotować na obozach harcerskich. Na obozie nie raz usłyszysz polecenie: idziesz i robisz. W harcerstwie ważne jest to, że wykonujemy rozkazy. Nie jest tak, że ktoś prosi, a inna osoba się zastanawia albo odmawia. Oczywiście, polecenia nie mogą wykraczać poza możliwości skauta czy uwłaczać jego godności – tłumaczy harcerka ZHR.

Obóz pozwala zdobyć harcerkom podstawowe umiejętności pionierskie. Uczą się, jak przepiłować deskę, wbić gwóźdź, wypleść łóżko, ustawić namiot, rozpoznać kierunki świata bez przyrządów, bytować w lesie. – Może się wydawać, że w obozie jest wystarczająco dziko, ale podczas turnusu drużyna wychodzi na 24 godziny do lasu. Tam budują szałasy i trzeba przetrwać tylko ze śpiworem. To jest superprzygoda, maksymalne zbliżenie się do przyrody. Idziemy zastępami, mamy moment wspólnego spędzenia czasu. Budujemy szałas, gotujemy na kuchence polowej obiad i w końcu można odsapnąć, odpocząć od obozowego tempa. W nocy jedynym źródłem światła są latarki. Robi się trochę strasznie, ale trzeba przezwyciężyć lęk. Zmysły się wyostrzają, słychać każdy szmer, pohukujące ptaki – opowiada phm. Katarzyna Walków.

Rekolekcje w lesie

Cisza lasu jest pozorna, bo zwierzęta prowadzą aktywny tryb życia. Odgłosy natury są całkiem inne od szumu i zgiełku codziennego życia. W leśnej głuszy w Kosarzynie harcerki ZHR 31 Drużyny „Róże” ze szczepu „Wesołej Wiary” nie tylko zdobywają pionierskie sprawności, ale również odkrywają wartość modlitwy i ciszy. Z czasem nabierają wprawy w tych trudnych umiejętnościach. Modlitwę wieczorną na placu apelowym każdego dnia prowadził inny zastęp. Harcerze sami dobierali teksty biblijne, modlitwy i śpiewy.

– Wychodziło to bardzo fajnie. Nie było żadnego narzucania z góry. Była to inicjatywa oddolna dziewcząt. To bardzo prosta forma modlitwy, a jej szczególnym elementem jest harcerski krąg skupiony wokół ogniska. Okazja szczerego i swobodnego wypowiedzenia pragnień, a także podziękowania za osoby spotkane na harcerskiej drodze. Czasami jest tyle ważnych intencji, że aż trudno skończyć wieczorną modlitwę – mówiła Aleksandra Dudziak, przewodniczka harcerska.

Jedno popołudnie instruktorki drużyny „Róż” poświęciły na rozmowy o wierze. Było to odważne głoszenie kerygmatu. W przystępnej i dostosowanej do możliwości dziewcząt formie, harcerki opowiadały o głównych prawdach chrześcijańskiej wiary. – Przy wieczornym kręgu dziewczyny dziękowały nam za krótkie rekolekcje. Chociaż na samym początku, gdy dowiedziały się o takiej propozycji, były zszokowane i trochę przerażone. Nie wiem, może bały się nudy? Okazało się jednak, że popołudniowe rekolekcje były wstępem do kolejnych poszukiwań. Teraz harcerki podchodzą do nas i pytają o sprawy, o które krępują się zapytać rodziców czy katechetów. Pozwoliłyśmy otworzyć im głowę, żeby nie bały się pytać, nawet o te trudne sprawy – mówi Katarzyna Pypka, przewodnik ZHR.

TAGI: