Szacunek, a nie ekodeklaracje

Marta Sudnik-Paluch

Gość Katowicki 31/2017 |

publikacja 09.08.2017 06:00

Coraz chętniej chcemy się przenosić z centrów wielkich miast na zaciszne wsie. Jednak po przeprowadzce często okazuje się, że wyobrażenia o życiu na łonie natury rozmijają się z rzeczywistością.

Szacunek, a nie ekodeklaracje Roman Koszowski / Foto Gość Żniwa to czas, który nastręcza najwięcej problemowych sytuacji. Kurz, hałas i praca do późna to najczęstsze niedogodności, na jakie skarżą się mieszkańcy, których posesje sąsiadują z polami

Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem, gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała – marzenie o dworku wśród pól ciągle jest żywe. Czy to wpływ Mickiewicza? Czy raczej chęć ucieczki przed zgiełkiem miasta? Trudno jednoznacznie określić.

Jedno jest pewne – rzeczywistość wśród wiejskich krajobrazów często zawodzi. Wiedzą o tym dobrze rolnicy.

– Każdy, kto się tutaj sprowadza, ma takie marzenie, że wśród pól będzie odpoczywał. Wyjdzie na taras z kawą i popatrzy na kołyszące się na wietrze zboże, zieleń lasu. Nikt nie pamięta, że to efekty ciężkiej i przede wszystkim brudnej pracy – mówią rolnicy z Mikołowa. Tam ukojenia szuka coraz większa liczba osób pracujących w Katowicach. 

Chcą spokoju na łonie natury, jednak nie liczą się z konsekwencjami zamieszkania wśród pól i lasów. – W Kamionce – to takie osiedle właściwie w lesie – nowi mieszkańcy byli zdziwieni, że w okolicy mieszkają dziki. Walczyli z nimi, chcieli jakieś ogrodzenia stawiać, a to przecież sama natura – dziwi się jedna z mikołowianek od pokoleń.

Z zegarkiem w ręku

Zaskoczenie naturalnymi mechanizmami to jedno. Jednak nowi mieszkańcy gmin wiejskich to często także uciążliwości dla sąsiadów żyjących tu od pokoleń. – Dziwią się oczywistym dla nas rzeczom: że podczas żniw jest głośno, kurzy się, że to praca cały dzień – wylicza Weronika.

Najbardziej lokalną społeczność boli brak dobrej woli. – Rodziny, które przeprowadzają się z miasta bardzo pilnują, by wszystkie regulacje były skrupulatnie przestrzegane. Na przykład te dotyczące wywozu gnojówki na pole. Przepisy wyznaczają czas, w jakim maksymalnie musi być zaorana. Nie daj Boże – ktoś się spóźni choć godzinę, już wzywają straż miejską i policję – mówi zdenerwowana.

– Taki przykład: żniwowaliśmy, a zbliżała się burza. Musieliśmy przed nią zdążyć, żeby nic nie zostało na polu. Dlatego nie skończyliśmy pracy o 22. To nie była złośliwość, tylko wymuszona przez naturę sytuacja. Ale już któryś z sąsiadów zadzwonił po policję. To strasznie przykre – tłumaczą.

Strażnicy miejscy z Mikołowa potwierdzają, że odbierają telefony w tej sprawie. – To nie zdarza się bardzo często, ale widzimy problem – mówi Bogusław Łuczyk, komendant straży miejskiej w Mikołowie. – Najczęściej zgłaszaną niedogodnością jest nieprzyjemny zapach z pól w trakcie ich nawożenia. Przypominam sobie też interwencję, kiedy traktor wyjeżdżający z pola zanieczyścił drogę. Ale wtedy nie było większych problemów, rolnik wszystko uprzątnął.

Warto dodać, że jeden z rolników, który uprawia ziemię w Mokrem i Paniowach, od kilku lat pomaga bezpłatnie mieszkańcom tych sołectw usunąć niebezpieczną roślinę: barszcz Sosnowskiego.

O jejku, czy to boli?

Jak zauważają rolnicy, gdzieś zagubił się szacunek do pracy na roli i natury w ogóle.

– Owszem, są ekolodzy, deklaruje się troskę o środowisko, ale to wszystko z daleka. Bardzo często osoby przyjeżdżające na wieś kierują się fałszywie pojmowaną „dobrocią” dla zwierząt. Jedna z naszych sąsiadek miała szkółkę jeździecką, którą prowadziła równolegle z gospodarstwem. Zamknęła ją, ponieważ każdego dnia musiała się tłumaczyć, że nie krzywdzi krów, które wieczorami spędzała do obory i ustawiała w rzędzie przypięte łańcuchami. Każdy odwiedzający z troską pytał, czy ich to nie boli. A to jest standardowe postępowanie. Swobodnie krowy mogą chodzić po pastwisku – wyjaśnia mikołowianka.

Rolnicy nie chcą podawać swoich nazwisk, bo – jak mówią – zależy im tylko na zwróceniu uwagi na problem. Jest też druga strona medalu. – Ci sami sąsiedzi, którzy tak utrudniają nam codzienną pracę, chętnie później korzystają z jej efektów. Mleko, masło, jajka chętnie od nas kupują – przyznają szczerze.

Dostępne jest 21% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: