Szlifowanie charakterów

Karolina Pawłowska

publikacja 19.08.2017 04:30

Średnio 180 km dziennie spędzonych na rowerowym siodełku, choć zdarzało się wykręcić i 200. Całkiem nieźle jak na czternastolatków.

Celem tegorocznej podróży Katedralnego Klubu Sportowego była Macedonia. ks. Mariusz Ambroziewicz Celem tegorocznej podróży Katedralnego Klubu Sportowego była Macedonia.

Choć to najmłodszy skład ministranckiej wyprawy, jaki do tej pory wyruszył z Koszalina na rowerach w świat, bez problemów dotarł do Macedonii.

Niespodzianek brak

Na przejechanie 1660 km mieli 11 dni. Wykręcili trasę o dwa dni szybciej, niż planowali. – To była moja 20. wyprawa w świat na rowerze. Kiedyś miałem w głowie granicę zaporową – nie zabieram nikogo poniżej 15. roku życia. Teraz pojechała grupa 5 ministrantów, którzy dopiero skończyli pierwszą klasę gimnazjum, czyli mają po 14 lat. Razem z nimi jechali także studenci Grzegorz i Kasia. To najmłodszy w historii skład – przyznaje ks. Mariusz Ambroziewicz, organizator wyprawy i opiekun katedralnych ministrantów. Jak dodaje, choć zawsze spodziewa się kraksy, awarii sprzętu i kontuzji, tym razem największą niespodzianką był… brak niespodzianek. – Tak wzorowej i zdyscyplinowanej grupy jeszcze nie było. Nikt nawet nie przebił dętki! Michał przyznaje jednak, że łatwo nie było. – Najtrudniejszy był pierwszy dzień w górach. Złapał mnie ból kolana i trzymał mnie już całą wyprawę. Ale tylko dwa razy podjechałem w busie, resztę – na rowerze – mówi z nutką dumy w głosie. – Łatwo nie było, ale opłacało się – potwierdza Adam. – Zawsze kiedy wjeżdżaliśmy pod górę, mobilizowało nas to, że potem będziemy zjeżdżać w dół. A to było najfajniejsze – wyjaśnia.

Na wschód

Ksiądz Mariusz nieprzypadkowo obiera kierunek swoich wypraw na wschód. – Mentalności ludzi Zachodu mamy dosyć u siebie. To nas skutecznie zmienia na gorsze i męczy na co dzień. Warto więc w wakacje spotkać ludzi, którzy żyją trochę innymi wartościami niż konsumpcjonizm czy wyścig szczurów. No i tam jest ciepło – wyjaśnia. Wschód zachwyca prostotą i życzliwością mieszkających tam ludzi. Skłania też do refleksji. Ksiądz Mariusz opowiada o jednym z noclegów. – Mieliśmy kontakt z zakrystianką. Bardzo dokładnie dopytywała się, o której przyjedziemy, chciała, żebyśmy podali konkretną godzinę. Kiedy wjeżdżaliśmy do wsi, zaczęły bić dzwony. Zbiegła się cała katolicka wspólnota. Ja odprawiałem Mszę po polsku, oni czytali liturgię słowa po węgiersku. Ich radość z tego powodu, że przyjechał do nich ksiądz i że jest Msza św., była niesamowita – dzieli się wrażeniami. – Planowałem, że następnego dnia odprawię Msze św. już w Budapeszcie, ale postanowiłem zmienić program. Zapytałem, czy o 8 rano też chcieliby uczestniczyć w Eucharystii. U nich jest jeden ksiądz na 10 parafii, więc nie mają go na co dzień. Okazało się, że przyjechaliśmy do nich w gościnę, a obdarowaliśmy ich czymś niesamowitym – dodaje.

Wybrać najlepsze

Rowerowa wyprawa to szkoła pokory i dyscypliny. Tu nie ma miejsca na dyskusje czy marudzenie. Nawet kiedy chodzi o pobudkę o świcie. – Czasem wstawaliśmy o 5 rano, czasem o 10. Kiedy był dzień odpoczynku, mogliśmy spać, ile chcieliśmy. Kiedy trzeba było jechać, nie było czasu na zastanawianie się, czy trudno wstać – kiwa głową Antoni. Ale chwali sobie taką szkołę charakteru. – Na wyprawie nie ma siedzenia na telefonie, grania na komputerze. Jest zmaganie się ze swoimi słabościami. W dzisiejszym, trochę rozmemłanym świecie takie stawianie wymagań bardzo się przydaje. I młodzież też tego oczekuje, chce przekraczać swoje granice – mówi ks. Ambroziewicz. – Wtedy młody człowiek może powiedzieć: dokonałem wielkiej rzeczy, nie muszę kupować wszystkiego, co serwuje mi świat. Mogę wybrać to, co najlepsze – dodaje duszpasterz.