Historia, kreski i dymki

Jan Hlebowicz

publikacja 25.08.2017 04:30

– To komiksowy wehikuł czasu. Nie bójcie się, wejdźcie do środka – zachęcają gości pracownicy Grodziska w Sopocie, gdzie znajduje się wystawa „Historia Polski według komiksu”. – Rozsiedliście się wygodnie? Trzy, dwa, jeden... startujemy!

Wojciech Łowicki (z lewej) i Papcio Chmiel prezentują teczkę z oryginalnymi rysunkami do księgi IX „Tytusa, Romka i A’Tomka”. Krzysztof Churski Wojciech Łowicki (z lewej) i Papcio Chmiel prezentują teczkę z oryginalnymi rysunkami do księgi IX „Tytusa, Romka i A’Tomka”.

I jak się leci? Dobrze? No to na dobry początek: wiecie, że Władysław Łokietek miał tylko 150 cm wzrostu? A znacie tę historię o królu Henryku Walezym, który w Polsce po raz pierwszy zobaczył ubikacje i zachwycony rozkazał umieścić je w Luwrze? A to, że pierwsza syrenka posiadała... męski tułów? Nie? No to się dowiecie.

Mamuty, diabły i syrenki

To ekspozycja wyjątkowa. Stanowi pionierską w historii polskiego muzealnictwa próbę pokazania dziejów naszego kraju za pomocą komiksu. − Do tej pory zdarzały się przypadki wystaw komiksów historycznych, które opowiadały o konkretnych wydarzeniach z dziejów naszego kraju. Jednak pokazanie całej historii Polski poprzez komiks nie miało nigdy miejsca − wyjaśnia Wojciech Łowicki, autor wystawy, znawca i popularyzator polskiego komiksu, kurator sztuki.

Na kilkudziesięciu planszach obejrzeć można setki kadrów z obrazkowych wydawnictw, układające się w chronologiczną, kolorową opowieść. Zaczynamy od pradziejów, kiedy nie było jeszcze naszego kraju, ale były nosorożce i włochate mamuty. Największe nagromadzenie tych ostatnich odnaleziono w 1967 r. na wzgórzu św. Bronisławy w Krakowie. Napotkano tam kości 86 mamutów, zdechłych lub zabitych, a następnie pociętych przez ludzi.

Wehikuł czasu leci dalej. Tym razem lądujemy w państwie Słowian, kiedy wierzono, że w starych wierzbach mieszkają diabły. Szczególnie drzewa wypalone piorunem lub spróchniałe uchodziły za ich siedzibę.

A później przyszedł chrzest, a wraz z nim z wierzb pouciekały demony i inne stwory. Chociaż nie wszystkie. Najstarszy wizerunek syrenki pochodzi z pieczęci herbowej Warszawy z 1390 r. Dostrzegamy na niej raczej drapieżną bestię niż łagodną kopenhaską syrenkę z bajek Andersena. Widoczny jest kartusz ukazujący postać z ludzką głową nakrytą hełmem, ptasim tułowiem, lwim ogonem i racicami wołu, dzierżącą w ręku okrągłą tarczę i miecz. Ludzka połówka syrenki bardziej przypomina mężczyznę niż kobietę. Skąd taki rozrzut od potwora do ładnej kobiety-ryby? – W języku polskim funkcjonuje jedno określenie na dwa rodzaje mitologicznych stworów. A syrenka to coś innego niż syrena. Pierwsza to rodzaj nimfy wodnej występującej pod postacią pół kobiety, pół ryby, a druga to drapieżny stwór morski, najczęściej pod postacią kobiety-ptaka, wabiący żeglarzy śpiewem. Początkowo w heraldyce dominował ten drugi model – tłumaczy twórca wystawy.

Wehikuł jest już gotowy do dalszej drogi. W przelocie witamy się z Władysławem Łokietkiem, nazywanym tak ze względu na niski wzrost, i lądujemy na dworze Henryka Walezego, pierwszego elekcyjnego władcy Polski. To właśnie w naszym kraju król po raz pierwszy zobaczył wychodki, z których nieczystości odprowadzano poza zamkowe mury. Po powrocie do Francji nakazał zbudowanie takich urządzeń w Luwrze i innych pałacach. Minęło jednak sporo czasu, zanim wyperfumowani francuscy dworzanie przyzwyczaili się do tej nowinki technicznej, zaprzestając załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych do... kominków i zamkowych sieni.

Komedia w... obozie koncentracyjnym

Sopocka wystawa to nie tylko anegdoty i ciekawostki. Jej twórcy świadomie przeplatają tematy traktowane z przymrużeniem oka z doświadczeniami trudnymi, bolesnymi, ale także chwalebnymi i skomplikowanymi. Wehikuł czasu zatrzymuje się więc w okopach II wojny światowej, w niemieckich obozach koncentracyjnych, na gruzach zniszczonej podczas powstania warszawskiego stolicy, w Watykanie, podczas wyboru Karola Wojtyły na papieża, przed bramą gdańskiej stoczni. Ostatni przystanek to pola pod Smoleńskiem w 2010 r. Całość wieńczy komiks opowiadający o katastrofie prezydenckiego samolotu. – To do dnia dzisiejszego najważniejsze wydarzenie XXI w., wzbudzające wśród Polaków wiele emocji. Jest nadal bardzo świeże i żywe we wspomnieniach. Wydawało się to więc idealnie pasującym punktem zamykającym naszą, niełatwą przecież, historię – mówi W. Łowicki.

Dzięki wystawie poznajemy wartość komiksu jako źródła historycznego. Dowiadujemy się nie tylko tego, jak zmieniały się techniki rysunku, ale także w jaki sposób kilkadziesiąt lat temu prowadzono historyczną narrację. Na jednej z plansz widzimy fragment ukazującego się od 1946 r. komiksu o przygodach Wicka i Wacka. Jego akcja toczy się w Polsce okupowanej przez żołnierzy III Rzeszy. Autorzy nie oszczędzają Niemców, przedstawiając ich jako niemiłosiernie głupie istoty, łatwo dające się nabierać na sztuczki i fortele Polaków. Co ciekawe, jeden z komediowych odcinków autorzy umieścili wewnątrz... obozu koncentracyjnego. – Jednak ówcześni czytelnicy nie poczuli się zniesmaczeni. Ludzie byli jeszcze mocno zżyci z okupacyjną okrutną rzeczywistością – wyjaśnia autor wystawy.

Na innej planszy widzimy inny komiks z 1946 r. – „1002 przygody Wacka Piotrowskiego”. Tekst w dymku głosi: „Może mnie pan podwieźć kawałek? Uciekam od niemców!”. Mała litera nie jest przypadkowa. Wynika z powojennej, ogromnej nienawiści do niedawnych oprawców. Ekspozycja, opowiadając o historii Polski, jest zarazem świetną lekcją dziejów polskiego komiksu. Na wystawę składają się kadry zaczerpnięte z bardzo popularnych serii, takich jak „Tytus, Romek i A’Tomek” autorstwa Henryka Jerzego Chmielewskiego, ale też z mniej znanych polskich komiksów, w tym wydawnictw przedwojennych i powojennych.

− W Polsce ta forma ma dość długą tradycję. Za pierwszy polski klasyczny komiks uważam „Przygody Marka Kolosa”, opublikowany w 1935 r. w „Małym Dzienniczku”, piśmie wydawanym przez oo. franciszkanów z Niepokalanowa. Użyto w nim tradycyjnych dla komiksu „dymków”, w których umieszczano dialogi (wcześniej teksty umieszczane były pod obrazkami), a sam utwór nie był zagranicznym przedrukiem i miał polskich autorów – opowiada W. Łowicki.

Już Hitlera czorty wzięli

Na wystawie komiks poznajemy także w innej, niecodziennej roli – jako narzędzie komunistycznej propagandy. − W czasach PRL stanowiły one doskonałe narzędzie wpływu na kształtowanie zakłamanej wersji dziejów państwa. W szarej ówczesnej rzeczywistości kolorowy komiksowy zeszyt był czymś niecodziennym, magicznym nieomal. Władze wiedziały, że młodzież będzie po nie sięgała, oglądała, a jednocześnie chłonęła treści propagandowe, nawet nie zdając sobie z tego sprawy – tłumaczy W. Łowicki. I tak wmawiano Polakom, że największym przyjacielem naszego narodu jest bratni Związek Radziecki, a znienawidzonym wrogiem – kapitalistyczna i faszystowska Ameryka. Czytelnik mógł także odnieść wrażenie, że z okupantem hitlerowskim walczyła jedynie lewica. Nie było mowy o poświęceniu Armii Krajowej. Z dzisiejszej perspektywy komunistyczna propaganda nierzadko wydaje się groteskowa. − W komiksach pokazywano za wzór dobrego obywatela przodownika pracy, który osiąga fizycznie niemożliwe rekordy wydajności, zbliżając się do 1000 proc. normy! Z kolei młody chłopak za dziewczynę chce tylko taką, która w swoim zakładzie pracy, zamiast na dwóch, pracuje jednocześnie na kilku maszynach – ku chwale ojczyzny – opowiada autor wystawy. Interesujące są także przemilczenia w komiksach doby PRL. − Na przykład o powstaniu warszawskim, gdzie Armia Czerwona jawi się jako wyzwoliciel przynoszący pokój, jednak nie ma słowa o jej wyczekiwaniu na linii Wisły na moment, kiedy stolica się wykrwawi i zostanie po stłumieniu powstania zrównana z ziemią przez hitlerowców. Są sceny zrzutów broni czy pożywienia z radzieckich samolotów, a zaraz potem wkroczenie Armii Radzieckiej witanej, a jakże, okrzykami radości − wylicza W. Łowicki. „Wtem wybawca się pojawia! Ze wzruszenia oniemieli. Nu, rebiata, wy swobodny. Już Hitlera czorty wzięli” – mówi czerwonoarmista w komiksie z 1948 r. – Co ciekawe, polskie władze (za podpowiedziami z Moskwy) piętnowały komiks za to, że wywodzi się z kapitalistycznych, rasistowskich USA, a jednocześnie tak często używały go do swoich zadań polityczno-propagandowych... Zwyczajnie wykorzystywały do swoich niecnych celów jego moc, siłę i popularność – podkreśla W. Łowicki.

Więcej komiksu w Grodzisku

− Komiks w rodzimym muzealnictwie jest często niedoceniany i pomijany. Niesłusznie, bo to bardzo atrakcyjna i zarazem przystępna forma nauki. Zdecydowanie prościej uczyć się, gdy treść opowiadana jest za pomocą komiksu, który łączy w sobie fabułę i obraz, prezentując historię w sposób przejrzysty i łatwy do przyswojenia – zaznacza Paweł Pogodziński z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku. Jak dodaje, ekspozycja skierowana jest do całych pokoleń, jednak ze szczególnym uwzględnieniem dzieci i młodzieży. − Wystawa, zgodnie z klasyczną doktryną dobrego komiksu, ma – bawiąc – uczyć. Niechby każdy zapamiętał jedną nową datę, jedno nazwisko skojarzył z jakimś wydarzeniem. To już duży sukces. Rozmawiamy z nauczycielami, którzy są zachwyceni taką formą przekazywania wiedzy – mówi. W Grodzisku prezentowano wcześniej ekspozycje oparte o komiksy, a jedną z nich była wystawa popularyzująca archeologię za pomocą kadrów z serii „Kajko i Kokosz”. − Nadal ustawiają się kolejki instytucji, które chcą tę ekspozycję wypożyczyć. Podobnie jest z „Historią Polski według komiksu”. Już dostajemy sygnały, że inne placówki się nią interesują − podkreśla P. Pogodziński. Dlatego Grodzisko nie zamierza zrezygnować z „komiksowej narracji”. Muzeum w przyszłym roku zaprezentuje wystawę o komiksie francuskim. Wystawę czasową „Historia Polski według komiksu” będzie można oglądać do 30 września w Grodzisku w Sopocie, czyli oddziale Muzeum Archeologicznego w Gdańsku.

TAGI: