Jak Matt uratował Grzegorza

Agata Puścikowska

publikacja 12.09.2017 05:30

Nieszczęśliwa miłość, a potem ciężka choroba. Ale Talbot nad nim czuwa.

Grzegorz Jakielski z wykonanym przez siebie obrazkiem przedstawiającym sługę Bożego Mateusza Talbota. jakub szymczuk /foto gość Grzegorz Jakielski z wykonanym przez siebie obrazkiem przedstawiającym sługę Bożego Mateusza Talbota.

Grzegorz Jakielski jest informatykiem, marketingowcem, grafikiem. Taki z niego, jak sam mówi, człowiek orkiestra. Zrobił więc stronę o Talbocie, założył profile na portalu społecznościowym. Wydaje obrazki, gazetkę, a nawet sam skleja medaliki z wizerunkiem sługi Bożego. I stara się, by postać irlandzkiego robotnika była w końcu szerzej znana w Polsce. – Sam go poznałem w 2012 roku. Uratował mi życie – mówi Grzegorz, pokazując dokumentacje medyczną. I rzeczywiście, było z nim źle. Bardzo źle.

Ślubu nie będzie

Długa to historia z wątkiem romantyczno-tragicznym w tle.

– Poznałem dziewczynę, zakochałem się. Planowaliśmy ślub. Moja narzeczona była DDA, czyli dorosłym dzieckiem alkoholika. Mnie to najpierw nic nie mówiło, ot, tajemniczy skrót, bo w naszej rodzinie się nie piło. Ja sam w zasadzie byłem abstynentem. Jednak okazało się, że te trzy literki – DDA – to poważny problem. Jej, mój i nasz. Codzienne spory, okropne kłótnie zaczęły być normą. Aż w końcu ślub odłożyliśmy. To odłożenie okazało się rezygnacją. Miałem 26 lat, życie mi się zawaliło.

Grzegorz wpadł w silną depresję. – Złamało mnie. Firma mi padła, życie wydawało się bezsensowne. Było coraz gorzej... Pozostała jeszcze wiara: 26 sierpnia, wraz z rodzicami, pojechali do Niepokalanowa. – Pierwszy raz chyba szczerze się modliłem. Prosiłem: „Jezu, pomóż”. W księgarni była rozdawana gazetka na temat problemów alkoholowych. 

Już w domu przeczytał jeden z artykułów – o Mateuszu Talbocie, o którym wcześniej nie miał pojęcia. – To był pierwszy przełom: miałem przedziwne uczucie, że po prostu muszę się o Talbocie dowiedzieć czegoś więcej. 

I zaczął szukać. Okazało się, że w Płocku-Trzepowie przy kościele znajduje się pomnik Talbota. Jedyny w Polsce. A tamtejszy proboszcz ks. Zbigniew Kaniecki krzewi kult sługi Bożego. – Miałem dziwne uczucie takiego przynaglenia, taki Boży ciąg, żeby tam pojechać. Pojechałem raz, drugi. Zacząłem czytać dostępne informacje o słudze Bożym Mateuszu. I z każdym dniem ta postać mnie coraz bardziej fascynowała. Wcale nie wyłącznie dlatego, że był alkoholikiem, a przestał pić. To człowiek wielkiego serca, ogromnej skromności, mistyk. W poznawaniu go pomógł mi też płocki proboszcz.

Na odchodne Grzegorz dostał obrazek z wizerunkiem sługi Bożego i modlitwą. – Ten obrazek... nie spodobał mi się. Taki niezbyt estetyczny. Wiedziałem, że powinienem zrobić godniejszy. Przygotowałem projekt i zleciłem znajomej drukarni. Zawiozłem potem obrazki do Płocka, zostawiłem sto sztuk. Tak po prostu, z potrzeby serca.

Od tych stu obrazków się zaczęło. Potem Grzegorz drukował jeszcze więcej obrazków z wizerunkami sługi Bożego, który za życia miał zrobioną tylko jedną fotografię. A potem przyszedł czas na stronę internetową poświęconą Talbotowi, profile na portalach społecznościowych.

Płocki proboszcz raz w roku organizuje tzw. Spotkania z Talbotem. To czas dla rodzin i osób dotkniętych problemem alkoholowym. Jest Msza św., świadectwa walki z nałogiem i wielki grill na koniec. – Nigdy nie miałem styczności ze środowiskiem AA. Pojechałem tam jednak. Okazało się, że to świetni ludzie, otwarci i ciepli. Śmiali się nawet, bo byłem jedyną osobą niedoświadczoną alkoholowym tematem. Rozdawałem materiały dotyczące Talbota. Wielu bardzo dziękowało, jak mówili, postać sługi Bożego jest im szczególnie bliska, a jego wsparcie daje siłę do walki.

Bo jak ma nie dawać? Talbot wpadł w alkoholizm w wieku 13 lat. Był biednym irlandzkim dzieckiem, robotnikiem. Pił przez kilkanaście lat na umór. Stoczył się i po ludzku właściwie nie było dla niego ratunku. I wtedy, w poczuciu absolutnego dna, postanowił przestać pić. Uczepił się Eucharystii jak najlepszego lekarstwa, uczepił się Maryi. Za Talbota modliła się też jego matka. Pierwsze trzy miesiące w pełnej abstynencji były koszmarem. I regularną walką. Ratowała go Komunia Święta. I ciągłe przebywanie w kościele. Wytrwał cudem. Kolejne miesiące i lata to powolne stawanie na nogi, ale też pogłębianie wiary.

– Prawda, że wielki hart ducha? – pyta retorycznie Grzegorz. Ktoś nawet mu powiedział: „Powołanie do Talbota pan ma”. I chyba to racja, bo skąd nagle taka życiowa konieczność, by niepijący wspierał... pijących? – W życiu trzeba coś za sobą pozostawić. Nie chciałbym ot tak przeminąć, bez misji i bez celu. Wyprodukowałem sam ponad 10 tys. obrazków. Głównie za własne pieniądze. Dostawałem też czasem datki na kolejne druki. Wtedy jeszcze pracowałem...

Choroba

– Teraz jest trudniej, bo po chorobie nie mogę pracować. Staram się jakoś wygospodarowywać fundusze na kolejne materiały o słudze Bożym, a wspierają mnie cegiełkami znajomi i księża, którzy również cenią Talbota. Karmiony jestem dojelitowo i jakiś czas jeszcze to potrwa. Chociaż przyjmuję też już pokarmy w zwykły sposób, co bardzo mnie cieszy. Dostałem drugie życie!

Przed chorobą Grzegorz był asystentem śp. posła Artura Górskiego. – To był mój przyjaciel i mentor. Gdy jeździliśmy w delegacje, zabierałem obrazki z modlitwą o beatyfikację Talbota i rozdawałem je ludziom – opowiada. Po śmierci posła, w kwietniu ubiegłego roku, Grzegorz został bez pracy. Po raz drugi świat mu się zawalił. – I dość szybko na zdrowiu podupadłem. Cierpiałem ogromnie: miałem bóle, uporczywe torsje, nie mogłem jeść. Waga spadała. Lekarze zmieniali bezradnie leki, próbowali pomóc, ale bezskutecznie. Wymyślali nawet... anoreksję! Tak jakbym nie chciał jeść... 

Na początku stycznia 2017 r. Grzegorz poczuł straszliwy ból. Karetka, szpital. Rozpoznanie: pęknięcie wielkiego wrzodu na dwunastnicy. Ważył 32 kg przy 182 cm wzrostu. Organizm był tak wycieńczony, że najpierw musiano podać kroplówki i krew, by go wzmocnić. Potem operacja. Po ponad tygodniu stan się ostro pogorszył i Grzegorz znów trafił na stół operacyjny. Zrobiła się przetoka i zapalenie otrzewnej. Następnie sepsa. – Lekarze wezwali rodziców i poinformowali „o możliwości zgonu”. W papierach mam wpisane: „stan bardzo ciężki”. I tak wiele dni. Tydzień śpiączki, wiele dni na OIOM-ie. Mama zaczęła modlić się do Talbota o moje wyzdrowienie. Ułożyła modlitwę, którą powtarzała z wiarą każdego dnia, jako że Talbot był już od dłuższego czasu przyjacielem w naszym domu.

„List do Mateusza, adres Niebo. Ja, matka Elżbieta, proszę pokornie o pomoc. Mój jedyny syn Grzegorz zapadł poważnie na chorobę wrzodową. Ziemscy lekarze nie dają rady. Proszę pokornie Ciebie, Mateuszu, o wstawiennictwo u naszego Pana Jezusa Chrystusa o łaskę uzdrowienia” – modliła się, płacząc. I... Grzegorz odzyskał przytomność, a potem powoli zaczął wracać do sił. I zaczęło się życie 2.0 oraz większe zaangażowanie w talbotowe dzieło. – To moja spłata długu wobec niego za uratowanie życia. Jeszcze w szpitalu, znajoma siostra zakonna zaczęła kolportować obrazki. Więc mój tata do szpitala świeżą piżamę przynosił, jakieś drobiazgi i... obrazki. Całe pliki. A siostra je odbierała i roznosiła. Do kogo trafiły? Jestem pewien, że do potrzebujących.

Drugie życie

Grzegorz przebywa obecnie w domu. Opiekują się nim rodzice. Może do grudnia uda się wyłączyć żywienie dojelitowe. Może za jakiś czas w pełni stanie na nogi i wróci do pracy zawodowej. – Piszą do mnie ludzie z całej Polski. Pytają o obrazki, o książki na temat Talbota. Z polskimi materiałami jest trudno, nawet w kręgach tzw. trzeźwościowych. Dopiero teraz sytuacja zaczęła się nieco poprawiać. Co ciekawe, po polsku wiele zostało o Talbocie napisane przed wojną. Docieram do tych opracowań, szukam, zbieram. Mam oryginalne teksty nawet z 1936 r.

Grzegorz jest też w kontakcie z ks. Brianem Lawlessem, wicepostulatorem procesu beatyfikacyjnego Talbota. Proces zakończono i pozostaje czekać na cud za jego wstawiennictwem. – Wiem od wicepostulatora, że odnotowuje się wiele przypadków cudów duchowych, uzdrowień z nałogów za przyczyną Talbota. Jednak do uznania Mateusza za błogosławionego konieczny jest cud uzdrowienia fizycznego.

Czasem sam Grzegorz zastanawia się: dlaczego on? Przecież nigdy nawet pijany nie był. A kieliszek wódki to dla niego jak płyn z samochodowej chłodnicy. – Dziwnie czasem Pan Bóg prowadzi. Uznał chyba, że ktoś to musi robić, i widać jestem glinianym narzędziem....

Matka Grzegorza, Elżbieta: – Zapytałam go kiedyś: po co ty to robisz? Odpowiedział, że po to, by nikt więcej nie cierpiał z powodu alkoholu tak bardzo, jak on po rozstaniu... Bo gdyby nie alkohol w domu jego byłej narzeczonej, jego życie by się inaczej potoczyło. A rodzin cierpiących z powodu nałogów jest przecież tak wiele...

TAGI: