Czego się Jaś nauczy...

Krzysztof Kozłowski

publikacja 19.10.2017 06:00

– Okazało się, że to jest potrzebne, że dzieci lepiej znoszą pobyt, są częściej uśmiechnięte, szybciej wracają do zdrowia – mówi Elżbieta Lefler.

Nauczyciele przychodzą do uczniów na salę, gdzie prowadzą indywidualne lekcje. Krzysztof Kozłowski /Foto Gość Nauczyciele przychodzą do uczniów na salę, gdzie prowadzą indywidualne lekcje.

To niezwykła szkoła. Nauczyciel nie jest tu tylko po to, żeby przekazać wiedzę. - Pełnimy tu również rolę terapeutów. Można z nami bez skrępowania porozmawiać o trudnych emocjach. Zawsze przed lekcją pytamy ucznia, jak się czuje, co się stało, w czym możemy pomóc. W ciągu 15 minut lekcji nie mamy trzydzieściorga uczniów, ale jednego. Indywidualne zajęcia mają tę przewagę, choć często dzieci są w złym stanie, po zabiegach, badaniach, oderwane od naturalnego rówieśniczego środowiska – mówi Mirosława Podlińska.

– Jest mniej lekcji i są one krótsze. Ale mogę się na nich dużo nauczyć, bo nauczyciele wszystko wyjaśniają. W szkole nie zawsze jest na to czas. Na początku byłam trochę zestresowana, bo to coś nowego, ale teraz sprawia mi to przyjemność. Co prawda lekcje jak lekcje – uczę się, rozwiązuję zadania, piszę klasówki, dostaję oceny... Ale przy tym nie myślę, że jestem w szpitalu – opowiada Weronika.

On musi odnieść sukces

W 1954 r. w Olsztynie powstał Wojewódzki Szpital Dziecięcy, a trzy lata później rozpoczęła działalność szkoła szpitalna – dziś Zespół Placówek Specjalnych – która była pierwszą taką placówką w województwie i jedną z pierwszych w kraju. Wówczas kadrę pedagogiczną stanowiły dwie nauczycielki zatrudnione w wymiarze 6 godzin tygodniowo. W tym roku szkoła obchodzi 60-lecie istnienia.

– U podstaw założenia szkoły leżało przeświadczenie, że dzieci w szpitalu potrzebują pedagoga, kogoś, kto zna ich potrzeby, potrafi się nimi zająć, ale nie od strony medycznej. Okazało się, że to jest potrzebne, że dzieci lepiej znoszą pobyt, są częściej uśmiechnięte, szybciej wracają do zdrowia – wyjaśnia dyrektor szkoły Elżbieta Lefler. – Nasza praca bazuje przede wszystkim na zasobach dziecka. Rozwijamy w nim to, co jest najmocniejsze, podciągamy to, co jest słabsze. Dla nas przychodzący uczeń jest białą kartą. Ale wiemy jedno – on musi u nas osiągnąć sukces. I nie ma znaczenia, czy jest to rysunek, dobrze napisana klasówka, nauczenie się czegoś, czego nie nauczyło się w szkole. Czasem rodzime szkoły są zaskoczone rezultatami swoich uczniów. Ale tak dzieje się dzięki temu, że u nas jest indywidualny tok nauczania – dodaje.

Szkoła to nie tylko nauka, ale też różne aktywności dzieci. – Organizujemy nagrywanie teledysków, chętni biorą udział w konkursach – wymienia dyrektor. A efekty? Choćby pierwsze miejsce w konkursie „Architekci naszej przestrzeni”. – Dzieci z onkologii pokazały, jak wygląda ich codzienność i dzięki komu jest możliwa do zniesienia. Stworzyły wzruszający film, który dał im zwycięstwo – mówi E. Lefler. Laureatów różnych konkursów ogólnopolskich jest wielu. W ciągu roku szkoła edukuje ponad 6,5 tys. uczniów. Zatrudnia 42 nauczycieli.

Mamo, musisz być silna

Są sytuacje, kiedy dziecko bardzo długo leży w szpitalu. Najczęściej tak bywa przy chorobach onkologicznych. – Jaś jest pacjentem już półtora roku. Wyzdrowiał, ale potem nastąpił nawrót choroby. Leczymy się... Dobrze, że jest tu szkoła. Syn się kształci. To dobrze, bo ma myśli zajęte czymś innym – mówi pani Bożena. Czasem nauczyciel jest świadkiem odchodzenia dziecka. Dziesiątki spotkań, rozmów, wspólnych chwil – a potem trzeba się pogodzić, że nadszedł koniec.

– To są najtrudniejsze momenty. Kilka takich sytuacji przeżyłam. Uczę muzyki. Czasem kręcimy krótkie filmiki, dzieci grają na dzwonkach, śmieją się, żartują. Kiedy potem któreś z nich umiera, wspominam je, bo każde z nich jest niezwykłe. Ale pomaga mi świadomość, że mogłam chociaż na chwilę z nimi być, pomóc im przeżyć trudny czas, dać im namiastkę radości, odwrócić myśli od tego, co bolesne, co niezrozumiałe – opowiada Mirosława.

Okazuje się, że nauczyciele pomagają również rodzicom. – Kiedy widzę załamaną mamę, która już nie ma siły, której jest trudno, z nią też rozmawiam. Mówię, że musi być silna, by dać siły i radość dziecku. Taka nasza rola – dodaje.

Inny świat

Szpitalna szkoła to również biblioteka. – Dzieci mają laptopy, tablety, ale chętnie sięgają po książki. Codziennym widokiem są rodzice, którzy czytają swoim dzieciom. Książka ma w sobie taką moc, której nie mają urządzenia elektroniczne. Przenoszą człowieka w inny świat, pozwalają oderwać się od rzeczywistości, choćby tej szpitalnej, która przecież nie jest łatwa. Pracuję tu wiele lat, a codziennie odkrywam coś nowego, widzę, jak lektura potrafi pomóc – mówi Magdalena Świtalska.

W szkolnej bibliotece jest ponad 6 tys. woluminów. – Przychodzą i rodzice, bo mamy książki także dla nich. Oni też chcą odetchnąć od emocji, które towarzyszą pobytowi w szpitalu. Zdarzają się sytuacje, kiedy dzieci leżą ponad rok, a rodzice przeczytali większość posiadanych przez nas lektur – dodaje M. Świtalska.

TAGI: