W brzuchu mamy się udało

Joanna Juroszek; Gość katowicki 51-52/2017

publikacja 03.01.2018 04:45

– Ten Adwent był dla nas wyjątkowy. Pokrywał się z oczekiwaniem na narodziny naszej Zosi. Planowany termin porodu to 24 grudnia – uśmiecha się Jarek, głowa rodziny. O takim Adwencie Agnieszka i Jarek Domańscy z Siemianowic Śl. marzyli od 10 lat.

Rodzina Domańskich w komplecie Joanna Juroszek /FOTO GOŚĆ Rodzina Domańskich w komplecie

Spotykamy się nieco ponad tydzień przed planowanym porodem. W kuchni zapakowane dwie torby – dla mamy i dla maluszka. Na stole – wieniec adwentowy. Obok kolorowy pokój uśmiechniętej Madzi, która niecierpliwie czeka na siostrę. Najwidoczniej pogaduszki przez brzuch mamy już jej nie wystarczają. – Co mówisz Zosi? – pytam. – Żeby „kopła” mamę – uśmiecha się rezolutna prawie 6-latka. To między innymi Madzia wymodliła sobie rodzeństwo. – Pomodliła się konkretnie, że chce mieć siostrę, i na tym skończyła – stwierdza jej mama. – Teraz chce mieć w domu schody. I modli się o schody – dodaje Jarek.

Chłopa posłucham

Dzidziuś, który niebawem się narodzi, począł się 10 lat po ślubie Agnieszki i Jarka. Wcześniej, na 7. rocznicę ślubu, w ich życiu pojawiła się Madzia. – Nie odwlekaliśmy decyzji o tym, żeby mieć dzieci, no ale jakoś tak nie wychodziło… Przeżywaliśmy właściwie to, co większość par, które się starają, a tu nic. Najtrudniej było zawsze przed Bożym Narodzeniem – mówi Agnieszka.

– Przez kilka lat leczyliśmy się metodą naprotechnologii. Lekarz powiedział nam, że właściwie nie wie, dlaczego nie mamy dzieci, bo według wyników mogło dojść do poczęcia. W końcu poszliśmy na kurs adopcyjny i w 7. rocznicę ślubu dowiedzieliśmy się, że jest Magda – opowiada dalej. – Miała wtedy 2 latka. Tak się śmiejemy, że po leczeniu naprotechnologią dostaliśmy Madzię. Potem podjęliśmy decyzję o drugim dziecku i znowu próbowaliśmy adopcji, ale trochę się skomplikowało, adopcja się nie udała. – Ale za to w brzuchu się udało… – kończy za mamę uśmiechnięta Madzia.

– Na wiosnę stwierdziliśmy, że może jeszcze spróbujemy się podleczyć. Pojechaliśmy do lekarza tylko raz, zlecił nam badania, po czym okazało się, że nie musimy ich robić, bo Agnieszka zaszła w ciążę – opowiada Jarek. A Agnieszka dodaje, że ich dziecko poczęło się nie tylko dzięki naprotechnologii, ale też za sprawą modlitwy. – Pracuję w przedszkolu i w wakacje, kiedy mam więcej czasu, modliłam się Nowenną Pompejańską. Ale zawsze za kogoś – wspomina.

– Kiedyś w przedszkolu jedna z mam opowiedziała mi o małżeństwie, które bardzo długo czekało na dzieciątko. Udało im się właśnie po tej nowennie. „No dobra, spróbuję” – stwierdziłam – ale muszę przyznać, że nie do końca wierzyłam, że i nam się uda. Pomodliłam się nowenną w wakacje zeszłego roku i dostałam pokój serca; będzie, co będzie...

Wspomniana mama z przedszkola dodała też, że dobrze by było, jakby w intencji dziecka małżonkowie nowenną modlili się wspólnie. – Byłem przeciwny, bo wydawało mi się, że odmawiając trzy Różańce dziennie, traci się na jakości tej modlitwy – przyznaje Jarek. Zmienił zdanie, kiedy pojechał na rekolekcje dla szafarzy. Tam właśnie o Nowennie Pompejańskiej mówił szafarzom pewien ksiądz.

– Pomyślałem: „Kurczę, jak już chłop o tym gada, to spróbuję”. To było w zeszłym roku, zacząłem 1 listopada, skończyłem 24 grudnia. A modliłem się właściwie tak zachowawczo, nie o potomstwo, tylko w naszej intencji. Nie ma przypadków, prawda? Planowany termin porodu to właśnie 24 grudnia – mówi Jarek. To on wybrał imię dla dziecka. Od zawsze chciał mieć Zosię, a Agnieszka zawsze chciała mieć Magdę. Dziwnym trafem właśnie tak na imię ma ich adoptowana córka.

Kłótnia z Bogiem

Jak zmieniło się ich życie, kiedy pojawiła się w nim Magda? – Zaczęło być wesoło – uśmiecha się jej mama. – Ja bym powiedział, że zdecydowanie nabrało sensu – dodaje Jarek. – Nam już we dwójkę zaczęło być wygodnie. Był smutek, była tęsknota, ale było też wygodnie. Dwie osoby, żadnych większych zobowiązań.

– A mi było pusto – nie zgadza się z mężem Agnieszka. – Bardzo późno przychodziliśmy do domu. Mieliśmy tak zorganizowany czas, że niekiedy nawet po pracy mieliśmy jakieś zajęcia. Do domu nie było po co wracać – stwierdza. Domańscy mają też dwa koty. Jeden, Ryszard, w czasie naszej rozmowy wskakuje na stół i wylewa herbatę. – No, mniej więcej tak było, jak w domu pojawiło się dziecko – komentuje z uśmiechem Jarek. – Wielka przygoda. Trzeba było nauczyć się, jak to jest być mamą – wspomina Agnieszka.

– Najpierw byli nieznajoma i nieznajomy, potem ciocia i wujek, a na końcu mama i tata – kończy zadowolona Madzia. Dziewczynka cały czas przysłuchuje się naszej rozmowie. – Jest energiczna, uśmiechnięta, lubi być w centrum, lubi się śmiać i lubi łaskotki – wymienia jej tata. – Madzia to jest żywioł. Ładnie tańczy i śpiewa – dodaje mama. Jej ulubiona zabawka to mały pluszowy miś Łatek. Poznajemy się z nim już na samym początku naszego spotkania. Małżonkowie na co dzień działają w Domowym Kościele. Wcześniej bardzo pomogło im też duszpasterstwo rodzin bezdzietnych.

– Pół roku po naszym ślubie dosłownie zapukał do nas Domowy Kościół – wspomina Jarek. – Po roku pojechaliśmy na pierwsze rekolekcje. Tam poznaliśmy ekipę, z którą trzymamy się do dziś. – Myślę, że gdybyśmy nie byli w Domowym Kościele, to nie rozmawialibyśmy ze sobą o naszych problemach. To było trudne. O wielu rzeczach, np. o naprotechnologii, pewnie byśmy się też nie dowiedzieli – ocenia Agnieszka. A czy małżonkowie mają jakieś rady dla par czekających na dziecko? – Jeśli nie ma dziecka, to dobrze inwestować w małżeństwo – zachęca Jarek.

– Nie odsuwać się od siebie. Myśmy weszli do Domowego Kościoła, do wspólnoty, i chcąc nie chcąc – poprzez rozmowę, modlitwę – musieliśmy się do siebie zbliżyć. Ale trzeba też coś zrobić. Spróbować naprotechnologii, adopcji. – Mąż się śmieje, że ja umiem pokłócić się z Panem Bogiem – stwierdza Agnieszka. – Za każdym razem, jak Panu Bogu powiedziałam szczerze, co o tym wszystkim myślę, że wcale mi się to nie podoba i że jest mi trudno, to czułam się lepiej. Teraz widzę, że Pan Bóg najlepiej to wszystko zaplanował.

– Męża też wymodliłam – uśmiecha się. – Jestem konkretna. Wiedziałam, że chcę mieć blondyna z niebieskimi oczami i najlepiej, żeby nosił okulary. Pamiętam, miałam trudny czas, zależało mi już na tym, żeby mieć męża. Randkowanie mnie męczyło. I dałam Bogu rok. Miesiąc później Pan Bóg zmienił mi pracę, poukładał życie i spotkałam Jarka.

TAGI: