Proces lekarza oskarżonego o próbę nielegalnej aborcji

PAP |

publikacja 08.01.2018 13:25

Przed Sądem Okręgowym w Gdańsku rozpoczął się w poniedziałek proces 65-letniego Tomasza K., oskarżonego o to, że w swoim gabinecie we Władysławowie (Pomorskie) usiłował dokonać nielegalnej aborcji. Lekarz nie przyznał się do winy. Kobieta, która chciała usunąć ciążę, urodziła zdrowe dziecko.

Proces lekarza oskarżonego o próbę nielegalnej aborcji Karol Białkowski /Foto Gość

Oskarżony ginekolog złożył wyjaśnienia, ale zgodził się odpowiadać tylko na pytania swojego obrońcy.

Tomasz K. wyjaśnił przed sądem, że kobieta przyszła do jego gabinetu skarżąc się na krwawienie w narządach rodnych.

"Zaleciłem jej leżenie. Następnego dnia, zgłosiła się do mnie ponownie z powodu krwawienia. Uznałem, że aby nie doszło do następnego krwotoku, powinienem przeprowadzić zabieg opróżnienia macicy. Rozpocząłem sondowanie za pomocą specjalnego przyrządu. W czasie tej czynności doszło do przerwania ściany macicy. Podkreślam, że wszystko to stało się na etapie diagnostyki przed próbą zabiegu opróżniania macicy, który nie ma nic wspólnego z aborcją. Ciąża przebiegała dalej prawidłowo i zakończyła się urodzeniem zdrowego dziecka" - mówił oskarżony.

Ginekolog dodał, że do uszkodzenia macicy doszło na skutek choroby Crohna (choroba zapalna jelit - PAP), na którą cierpiała pacjentka. "O tej chorobie dowiedziałem się dopiero z akt spraw" - zaznaczył.

Przed sądem zeznawała też m.in. 26-letnia pacjentka (pracownik naukowy jednej z wyższych uczelni - PAP), która chciała dokonać aborcji.

"Kiedy dowiedziałam się o ciąży, byłam przestraszona i w dołku psychicznym. Uznałam, że jedynym wyjściem z tej sytuacji będzie usunięcie dziecka. O lekarzu Tomaszu K. mówiło się, że dokonuje takich zabiegów. Zgodził się na przeprowadzenie aborcji bez żadnych problemów. Twierdził, że zabieg, który będzie kosztował 4 tysiące złotych, jest bezbolesny, bezpieczny i będzie trwał ok. 15 minut. Nie przeprowadzał ze mną żadnego wywiadu medycznego" - zeznała K.O. (sąd zezwolił tylko na podanie jej inicjałów), która jest też oskarżycielem posiłkowym podczas procesu.

Kobieta tłumaczyła, że na zabieg aborcji zdecydowała ze strachu przed agresją ojca dziecka, który w czasie ich związku (oboje nie są już parą - PAP), miał ją wielokrotnie bić oraz znieważać słowami.

"Zajęłam miejsce w fotelu ginekologicznym i dostałam znieczulenie. Od tego momentu coraz mniej pamiętam. W pewnym momencie poczułam silny ból w podbrzuszu i usłyszałam głos lekarza, że zabieg się nie udał" - opowiedziała K.0.

Następnie ginekolog wezwał pogotowie, aby przewieźć pacjentkę do szpitala. "Oskarżony mówił mi, żebym powtarzała w szpitalu, że to było poronienie" - zaznaczyła.

"Podczas badań w szpitalu, usłyszałam, że dziecko żyje, a po kilku dniach potwierdzono, że ciąży nic się nie stało. Dziś mam rocznego synka i bardzo żałuję, że chciałam usunąć tę ciążę. Na szczęście moje dziecko rozwija się prawidłowo" - powiedziała kobieta.

W trakcie śledztwa, które wszczęto po zawiadomieniu kierownictwa szpitala, ustalono, że w maju 2016 r. ciężarna kobieta zgłosiła się do Tomasza K., lekarza prowadzącego praktykę lekarską we Władysławowie, żeby ten, z naruszeniem przepisów ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu i warunkach dopuszczalności przerwania ciąży, przerwał jej 10-tygodniową ciążę.

Według śledczych, w trakcie zabiegu ginekolog przebił pacjentce ścianę macicy oraz jelito cienkie i grube co spowodowało "krwawienie do jamy brzusznej, a kobieta doznała ciężkiego uszczerbku na zdrowiu".

Prokuratura ustaliła, że Tomasz K. poświadczył też nieprawdę w dokumentacji medycznej pacjentki. Lekarz niezgodnie z rzeczywistym stanem miał wpisać w niej, że rozpoznaje u pacjentki 11-tygodniową ciążę, zagrożoną poronieniem, że poronienie jest w trakcie oraz że w związku z tym - na życzenie pacjentki - podjęto próbę przerwania ciąży. Tymczasem, według prokuratury, ciąża pacjentki rozwijała się prawidłowo i brak było jakichkolwiek powodów do przeprowadzenia zabiegu aborcji.

Prokuratura stwierdziła ponadto, że już po ujawnieniu usiłowania przeprowadzenia nielegalnej aborcji oskarżony usunął dokumentację medyczną pacjentki, prowadzoną w formie elektronicznej, choć nie miał prawa wyłącznie nią rozporządzać.

Tomasz K. zaprzeczył przed sądem, że zmieniał w jakikolwiek sposób bądź usuwał dokumentację lekarską pacjentki.

Oskarżonemu grozi do pięciu lat więzienia.