Miejsce, gdzie łączy się niebo z ziemią

Agnieszka Gieroba

publikacja 13.02.2018 04:45

Byłem świadkiem, jak dzięki nim dzieci, które nie mówiły, z lękiem patrzyły na otaczający świat, zaczynają wypowiadać pierwsze słowa i się uśmiechać. Są przykładem tego, jak Pan Bóg działa poprzez obecność drugiego człowieka.

Na co dzień siostry prowadzą dom dziecka. Agnieszka Gieroba /Foto Gość Na co dzień siostry prowadzą dom dziecka.

Maluchy, które trafiają do domu dziecka sióstr Służebnic Wynagrodzicielek Serca Jezusa mają za sobą trudną historię. Czasami tak bardzo trudną, że odbiera im możliwość normalnego życia. Zdarzają się dzieci, które nie mówią, nie uśmiechają się, budzą w nocy z krzykiem, są obojętne na otaczającą rzeczywistość. Wszystko dlatego, że w ich rodzinnych domach zabrakło miłości. – Byłem świadkiem wielu cudów, jakie tutaj się zdarzają. Nawet mnie czasami wydawało się, że sprawa jest beznadziejna, ale siostry nigdy nie rezygnowały z walki, a Pan Bóg im w tym pomagał, czyniąc przemianę i uzdrawiając poranione dzieci. W tym miejscu łączy się niebo z ziemią – mówił ks. Antoni Socha, proboszcz parafii pod wezwaniem św. Urszuli Ledóchowskiej w Lublinie, w której siostry mają swój dom. To właśnie tutaj świętowały 100-lecie swojego zgromadzenia. Mszy św. z tej okazji przewodniczył abp Stanisław Budzik.

Życiowe wstrząsy

Z perspektywy 100 lat widać, jak Pan Bóg prowadził ludzkie ścieżki, by Zgromadzenie Sióstr Służebnic Wynagrodzicielek Serca Jezusa mogło powstać. Zwykły włoski ksiądz Antoni Celona nie miał nigdy planów zakładania zakonu. Jego spokojnym kapłańskim życiem poruszyło najpierw trzęsienie ziemi, które zniszczyło Messynę, zostawiając wiele sierot, oraz odwrócenie się ludzi od Boga tak widoczne we Włoszech na początku XX wieku, że ks. Celona czuł się pociągnięty do znalezienia jakiegoś sposobu wynagrodzenia Bogu zła. – Idea wynagradzania nie była nowa. Mówiła o niej św. Małgorzata Alacoque, o czym nasz ojciec założyciel wiedział.

W tym samym czasie Matka Boża w Fatimie prosiła też dzieci o modlitwę wynagradzającą za zło panoszące się na świecie. O tym akurat ojciec nie słyszał, zakładając zgromadzenie, bo na początku XX wieku nie było tak rozwiniętych mediów i tak szybkich środków przekazu, jakie mamy dziś. Dopiero z czasem dotarło do niego to, o co prosiła Maryja w Fatimie, utwierdzając go w podejmowanych działaniach – mówi s. Anna, pierwsza Polka wśród Sióstr Wynagrodzicielek Serca Jezusa.

Poruszenie serca

Ksiądz Celona pochodził spod Mesyny we Włoszech. Tam wstąpił do seminarium i został wyświęcony na kapłana. Ku jego zdumieniu przełożeni wysłali go na studia do Rzymu, co w tamtych czasach było wyjątkowo rzadkie. Antoni zgłębiał teologię i prawo kanoniczne. Kiedy wrócił do Mesyny, biskup z Kalabrii, za zgodą biskupa miejsca, poprosił ks. Celonę, by podjął się pracy w jego diecezji, czyniąc go jednocześnie swoim sekretarzem i ojcem duchownym w seminarium. Tak upłynęło 11 spokojnych lat. W 1908 roku Mesynę nawiedziło trzęsienie ziemi i tsunami, które całkowicie zniszczyło miasto. To wydarzenie spowodowało, że ks. Celona wrócił do Mesyny.

– Kiedy ojciec zobaczył ogrom zniszczeń – a nie chodziło tylko o stronę materialną, ale i duchową – doznał poruszenia serca. Na ulicach błąkały się setki sierot, ludzie nie mogli się odnaleźć w zaistniałej rzeczywistości, czuli się zdruzgotani tym, co ich spotkało. Do tego nie było nikogo, kto przyszedłby im z pomocą – opowiada s. Anna.

Potrzeba wynagrodzenia

W tym samym czasie powstało zgromadzenie rogacjonistów i Córek Bożej Gorliwości, które założył św. Hannibal Maria Di Francia. Ich zadaniem była pomoc materialna ludziom w Messynie. Piekli chleb, sprowadzali żywność, zbierali fundusze na odbudowę domów. Ks. Celona widział, że choć to ważne zadanie, to nie wystarczy. Trzeba jeszcze dać tym ludziom opiekę duchową. – Ks. Antoni odczytał, że trzęsienie ziemi było ostrzeżeniem, znakiem danym od Pana Boga, by ludzie się opamiętali, bo grzech, który nagromadził się w tym mieście, widoczny był na każdym kroku. Ludzie nie tylko odwrócili się od Pana Boga, ale publicznie kpili z wiary, urządzając pseudoprocesje ulicami miasta, podczas których zamiast Najświętszego Sakramentu nieśli np. prosiaka. Kiedy te wszystkie wydarzenia ojciec Celona połączył, zrozumiał, że trzeba Bogu wynagradzać. To, że świat się zmienia tak, że ludziom coraz trudniej w nim żyć, jest spowodowane przez grzech. Dlatego pilnie potrzeba osób, które ofiarują swoje życie na służbę Bogu i będą przez posługę ubogim i modlitwę wynagradzać zło. To była pierwsza myśl o nowym zgromadzeniu – mówi s. Anna.

W Mesynie ks. Celona pracował w kościele św. Antoniego, pomagając ojcom rogacjonistom. Tam zgłosiło się do niego kilka dziewcząt, prosząc, by był ich kierownikiem duchowym, był też opiekunem popularnego wówczas wśród katolików Stowarzyszenia św. Agnieszki. To stamtąd pochodziły pierwsze siostry – były to dziewczęta, które chciały ofiarować swoje życie Panu Bogu, robiąc coś, co pomagałoby w zbawianiu innych. 2 lutego 1918 roku oficjalnie zostało powołane Zgromadzenie Sióstr Służebnic Wynagrodzicielek Serca Jezusa.

Bóg działa przez ludzi

Sam ks. Celona jednak nie chciał przypisywać sobie żadnych zasług w powstaniu nowego zgromadzenia. Liczne trudności, jakie zaczął napotykać, łącznie z fałszywymi oskarżeniami wobec niego, doprowadziły do tego, że biskup wydalił go z powstającego zgromadzenia i sam uzurpował sobie prawo do mianowania się założycielem.

– Ks. Celona przyjął to z pokorą. To, co się działo, przyjął w milczeniu, jako dar ofiarowany Bogu, jako wynagrodzenie za grzechy ludzi. Dopiero po pewnym czasie wszystko się wyjaśniło i ojciec odzyskał dobre imię – opowiadają siostry. Nowe zgromadzenie miało skupić się przede wszystkim na modlitwie, adoracji Najświętszego Sakramentu i oddaniu się Maryi. Z tego dopiero rodzi się aktywność i zaczyna działanie. – Ojciec mówił siostrom, że mają adorować Jezusa i rozpoznawać znaki czasu, dostrzegając to, czego dane miejsce i sytuacja potrzebują. W Mesynie bardzo widoczne były dwie potrzeby: pierwsza – zaopiekować się osieroconymi dziećmi, druga – założyć szkoły, by dać im edukację. Ojciec był przekonany, że przez wychowanie ludzi w miłości do Boga zmieni oblicze ziemi – mówią siostry.

Tak się stało. Do zgromadzenia zaczęło się zgłaszać coraz więcej dziewcząt. We Włoszech powstawały przedszkola i szkoły, które dawały katolickie wychowanie. Z czasem siostry zostały zaproszone do innych krajów, także do Polski. W Lublinie mają jedyną placówkę, w której prowadzą dom dziecka.

– Przy okazji 100-lecia zgromadzenia świętujemy 20 lat naszej obecności w Polsce, w Lublinie. To były dobre lata, doświadczyłyśmy wiele życzliwości od ludzi, przez których Pan Bóg przychodził nam z pomocą. Za wszystko bardzo dziękujemy – mówi s. Łucja, przełożona lubelskiej wspólnoty. Siostra Łucja pochodzi z Brazylii. W Lublinie mieszka 16 lat. Gdyby ktoś jej kiedyś powiedział, że trafi do naszego kraju, nie uwierzyłaby.

– Pan Bóg potrafi zaskakiwać. Kiedy poznałam siostry służebnice wynagrodzicielki, spodobało mi się to, że łączą życie kontemplacyjne z pomaganiem najsłabszym. Jako młoda dziewczyna nie rozumiałam dobrze charyzmatu zgromadzenia. Chciałam iść za Jezusem, który mówił, że cokolwiek uczyniliście jednemu z najmniejszych, mnieście uczynili. Dopiero czas i doświadczenie pracy z ubogimi, słabymi i opuszczonymi pozwolił mi dogłębnie zrozumieć, jak bardzo musi być poranione serce Jezusa przez ludzi i dlatego każda z sióstr w naszym zgromadzeniu stara się wynagradzać Panu cierpienia. Codzienna adoracja, rozważanie Męki Pańskiej i ofiarowanie drobnych spraw, obok opieki nad potrzebującymi, to nasza codzienność. Patrząc na historie dzieci, które do nas trafiają, czuję się nieustannie przynaglona, by wynagradzać Jezusowi krzywdy. Kiedy zdarza się wstawać w nocy co godzina, by przytulić czy uspokoić któreś płaczące dziecko, nie narzekam. Ofiaruję to jako wynagrodzenie krzywd, których te dzieci doświadczyły – mówi siostra Łucja.

TAGI: