Rodzice niesakramentalnych

ks. Andrzej Turek

publikacja 11.03.2009 13:02

Córka Izy sypia ze swym chłopakiem w domu mamy, a ta z radości chętnie podawałaby dzieciom kawę do łóżka. Syn Marii żyje bez ślubu kościelnego - matka umiera na myśl, że jej dziecko mogłoby umrzeć w grzechu.

Rodzice niesakramentalnych Walcząca o syna Maria nie rozstaje się z różańcem. Foto: ks. Andrzej Turek

Żyjemy w świecie, który myli szczęście z przyjemnością, seriale z rzeczywistością. Stary Bóg, z walizką niemodnych przykazań, jest skazywany na wygnanie. Co najwyżej przyznaje Mu się status milczącego obserwatora życia. Może twierdząco potakiwać, ale nie ma prawa głosu, bo każdy sam odkrywa i wie lepiej, co dla niego dobre. Życie jak z witryny internetowej www, czyli wszystko wszystkim wolno.

Na jednym z forów studentka pyta o wskazówkę: chciałaby zamieszkać z chłopakiem, ale nie jest pewna, czy powinna; przy tym obawia się reakcji rodziców, nienowocześnie wierzących bardzo. Zjawia się kohorta anonimowych mędrców zbrojnych w „dobre” rady. Głos przestrogi czy choćby wątpliwości to rzadkość. Przeważają zachęty, jakby przedrukowywane z listów starego diabła do młodego. Posty nie poszczą od pokus: to optymalna droga, żeby się zgrać, każdy jest wolny i może, co chce; wszyscy tak robią, a rodzice, jak kochają, to zrozumieją i zaakceptują. Jakiś „chałupnik teolog”, występujący w roli rzecznika Pana Boga, zapewnia, że Bóg też jest „za”, bo przecież jest Miłością…

Razem chodzą i śpią
Pani Maria godzi się na spotkanie, acz bez entuzjazmu. Ma dobrego męża i trójkę dorosłych dzieci. Problem sprawia najstarszy, Łukasz, który wciąż się zastanawia nad ślubem kościelnym, choć już ma dziecko ze swą dziewczyną, a właściwie, od paru miesięcy, „cywilną” żoną. – Zaczęło się od tego, że zostawał u niej na noc. Od razu reagowałam. Prosiłam, tłumaczyłam, straszyłam. Zapewniali mnie, że nie śpią razem... Potem, jak wszystko wyszło na jaw, argumentowali, że muszą się dopasować, a ja się nie powinnam wtrącać, bo są dorośli… – kończy matka łamiącym się głosem.

Ks. dr Jan Banach, diecezjalny duszpasterz małżeństw i rodzin, nie chce mówić o statystykach. – Nie prowadziłem badań, ale gołym okiem widać, że w diecezji problem konkubinatów, związków niesakramentalnych czy partnerskich jest ogromny i ciągle rośnie – zauważa. Duszpasterze rozdzierają szaty. Młodzi bawią się w małżonków nie będąc małżonkami; dzielą jeden stół i jedno łóżko w akademikach, na emigracji zarobkowej albo też, ot tak, po prostu wynajmują mieszkanie i wprowadzają się doń; zdarza się, że ci, którzy chodzą razem, razem też śpią na jednej wersalce pod dachem rodziców. Problem dotyczy nawet małych wiosek, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia.

Domowy pożar codzienny
Sytuacja związków partnerskich jest ogromnym wyzwaniem dla rodziców młodych żyjących w ten sposób. Zderzają się tu ze sobą dwie najświętsze, najpiękniejsze i najbardziej intymne sprawy: miłość Boga, wymogi Bożego prawa oraz miłość do dzieci, pragnienie ich dobra i szczęścia. Rodzice w tej próbie radzą sobie różnie. Jedni, dla (nie)świętego, spokoju, ze słabości, letniej wiary, małpiej miłości czy fałszywie pojętej tolerancji, akceptują złe zachowanie dzieci. Iza, której córka regularnie sypia z chłopakiem w matczynym domu, jest tak szczęśliwa, że chętnie raczyłaby „nałożnika” poranną kawą. Są jednak tacy, którzy mówią „nie” - tym bardziej stanowcze, im bardziej kochają swe dziecko.
 

Każdy taki przypadek jest wyjątkowy, choć wszystkie w pewnym sensie opisał Jezus w Ewangelii. „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Łk 12, 49; Mt 10, 34-37). To jakby ewangeliczny stenogram wielu rodzinnych problemów, rodzących się z rozdźwięku między prawem Bożym a ludzkimi upodobaniami. Chociaż Chrystus nie pozostawia złudzeń co do zasad i priorytetów – kiedy ogień z nieba zderzy się z ogniskiem domowym, wybucha pożar. Z oparzeniami chodzą wszyscy domownicy.

Modlitwą i łzą
– Pali mnie świadomość, że nie mogą przystępować do Komunii św. Żyją bez Boga. Syn dużo jeździ, boję się, że może mu się coś stać, że może umrzeć w grzechu. To straszna myśl – pani Maria mówi przez łzy. Wstrząsana dreszczami matka objawia mi cząstkę świata, który mnie, celibatariuszowi, nigdy w pełni nie będzie dostępny. Jak to jest karmić kogoś własną krwią, doglądać po nocach, uczyć „Ojcze nasz”, prowadzić do I Komunii św., cieszyć się dojrzewaniem i dorastaniem, a potem w „nagrodę” cierpieć i drżeć jeszcze więcej? – Napominam ich, modlę się dniami i nocami, zamęczam wielu świętych, przypominam Bogu, że Łukasz był ministrantem, że chodził na pierwsze piątki, że nie może dać mu zginąć... A przy tym ta żrąca myśl, że może ja coś zawiniłam, popełniłam błąd w wychowaniu… – szlocha Maria.

Ks. Banach podkreśla, iż niewłaściwym jest takie samooskarżanie się rodziców za rzeczywiste czy domniemane braki w wychowaniu. – W kontekście zeświecczenia, negatywnych wzorców medialnych trudno wyrokować kto i jak zawinił – mówi. – Przysłowiowa czarna owca objawia się w najbardziej nawet porządnych rodzinach, ta sama metoda wychowawcza owocuje względem syna, ale zawodzi odnośnie do jego siostry. Rodzice nie powinni więc potępiać ani siebie ani swych błądzących dzieci. Powinni utrzymywać z nimi kontakt, taktownie napominać i dużo się modlić. A swój krzyż ofiarować Chrystusowi.

Patrząc na zapłakaną Marię, która zapewnia, że nigdy nie przerwie swej krucjaty o ocalenie syna, przypomina mi się św. Monika, matka św. Augustyna. W skardze i modlitwie niezmordowanie krążyła wokół swego dziecka. Pewien biskup, widząc jej udręczenie, pocieszył ją proroczymi słowami: „Niemożliwe, żeby syn tylu łez miał zginąć”. Bóg ocalił Augustyna po 16 latach krucjaty matki.
 

Chodzi o zbawienie

Rozmowa z ks. Andrzeja Turka z ks. dr. Robertem Kantorem, wykładowcą prawa, sędzią sądu biskupiego w Tarnowie.

Dlaczego związki partnerskie, z punktu widzenia Kościoła, są złe?
– Akt płciowy poza małżeństwem jest zawsze grzechem ciężkim. Nawet gdyby młodzi, mieszkający razem, nie współżyli, nie mogą otrzymać rozgrzeszenia, ponieważ stawiają siebie w stałej sytuacji potencjalnego zgrzeszenia, po drugie zaś, gorszą innych. Takiego zachowania ludzi wierzących nie usprawiedliwia nic: ani względy ekonomiczne, ani zły przykład innych, ani deklaracje późniejszego przyjęcia sakramentu małżeństwa. Kościół nie może zaakceptować tego rodzaju związków, bo one ze swej istoty sprzeciwiają się chrześcijańskiej wizji sakramentalnego małżeństwa, znieważają jego godność, niszczą pojęcie rodziny, relatywizują znaczenie wierności, problematycznym czynią los i status dziecka, wreszcie narażają młodych na utratę zbawienia.

Ale młodzi mówią, że się kochają…
– Wbrew podobnym deklaracjom, osoby żyjące bez ślubu kościelnego na sposób małżeński, praktycznie przeczą miłości. Miłość polega na bezgranicznym zaufaniu i bezwarunkowym pragnieniu dobra drugiej osoby. Żyjący bez ślubu nie ufają sobie do końca, pozostawiając furtkę odejścia, gdyby coś nie wyszło. Czy takie eksperymentowanie na życiu, próbowanie drugiej osoby może świadczyć o tym, że rzeczywiście pragnie się dla niej bezwarunkowego dobra? I ile trzeba osób przetestować, żeby nauczyć się być małżonkiem; albo jak długo trzeba się próbować, żeby mieć pewność (?!), że to właśnie ten lub ta? W dodatku takie przedmałżeńskie wypróbowywanie się wcale nie wpływa pozytywnie na jakość i trwałość małżeństwa. Praktyka sądu kościelnego pokazuje, że małżeństwa po „testach partnerskich” częściej się rozpadają.

Czy rodzice mają prawo upominać swe grzeszące dorosłe dzieci?
– Mają prawo i obowiązek! Przy chrzcie dziecka zobowiązali się, że będą dbać o jego wiarę i moralność katolicką. Żaden wiek dziecka nie zwalnia ich z tego zobowiązania zaciągniętego przed Bogiem i Kościołem. A tu chodzi o zbawienie! Rodzice, którzy pobłażaliby złemu zachowaniu swych dzieci, sami zaciągaliby winę moralną.

Jak Kościół wspiera rodziców w podobnych dylematach?
– Nie ma specjalistycznego duszpasterstwa rodziców osób żyjących w nieprawidłowych związkach; zresztą są to bardzo intymne, wręcz wstydliwe dla nich sytuacje. Z perspektywy sądu kościelnego widać, że wielu rodziców strasznie przeżywa dramaty swych dzieci, zazwyczaj bardziej niż one same. Kościół stara się dzielić te rodzicielskie cierpienia, służyć radą, umacniać sakramentami.