Przedsiębiorcza babcia

Marcin Wójcik

publikacja 22.08.2009 11:00

Jedną z pierwszych roślin, którą udało się wyhodować w przestrzeni kosmicznej, jest ziemniak. O dziwo, coraz trudniej go spotkać w przydomowym ogródku. Zaatakowany został przez stonkę o złożonej nazwie „It can be bought in a store”, co w języku polskim oznacza: „kupi się w sklepie”.

Przedsiębiorcza babcia Jagoda Kucharska za kilka dni odcedzi ze słoja sok, no bo po co przepłacać za soki w kartonach, skoro można mieć własne w słoikach?

Dziennik „Fakt” wyśmiał senator Janinę Fetlińską, bo zaproponowała Polakom, by w kryzysie, w ramach podreperowania budżetu domowego, zamiast wydawać pieniądze na komunikację miejską, wybierali rower lub spacer. Okazuje się, że taki sposób oszczędzania ma swoich zwolenników i pomysł wcale nie jest głupi. Pewna kobieta spod Łowicza dzięki komunikacji rowerowej oszczędza 240 złotych miesięcznie, co na rok daje 2880 zł. Za tą kwotę spokojnie można polecieć na Majorkę.

Prześwietlanie złotówki
To żadna sztuka mieć pod koniec miesiąca pełną lodówkę przy pełnym portfelu. Przy skromniejszym budżecie na uznanie zasługują uginające się w spiżarni pod naporem słoików półki, a raczej ci, którzy je tam postawili. Minęły czasy, kiedy magazyn w piwnicy był jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc. Dzisiaj albo nie ma takiej spiżarni wcale, albo nikt tam nie zagląda, by nie płoszyć myszy i pająków. Zresztą wygodniej sięgnąć po sałatkę na sklepowej półce. Komu by się chciało pasteryzować słoiki?

Jagoda Kucharska z Radziwiłłowa Mazowieckiego jest już na emeryturze, podobnie jej mąż. Aby na wszystko starczyło, Kucharscy wnikliwie przyglądają się każdej wydawanej złotówce. Nie wystarczy jednak samo wpatrywanie się. – Trzeba coś zrobić, by ta złotówka została w portfelu jak najdłużej – kombinuje pani Jagoda.

Ona znalazła antidotum na „ulatnianie” gotówki – jest nim tradycja polskich gospodyń, które potrafiły wyczarować coś z niczego. Pełne półki w sklepach przez ostatnie 20 lat odesłały tradycję do lamusa i przyhamowały domową przedsiębiorczość. W kryzysie warto sobie przypomnieć czasy pieczonego przez babcię chleba i gorących bułeczek z serem od krasuli.

Majowy miód i sosnowe wino
Prawie 80-letnia Krystyna Dziedzic z Bartnik koło Skierniewic cały czas się uśmiecha zza wielkiego talerza z makowym tortem i sernikiem à la Krysia. Za chwilę wyjawi swój przepis na szczęście. Okazuje się, że tajemnica tkwi w... twórczym gromadzeniu zapasów.

– Pracuję od wiosny do jesieni, a zimą odpoczywam i degustuję to, co zamknęłam w słoiku – mówi, rzucając okiem na wypieki. – Dla mnie upieczenie ciasta to rozrywka. Koleżanki dziwią się, że chce mi się jeszcze piec, przecież w sklepie mogłabym kupić. Ale sklepowe nigdy nie będzie tak dobre, jak swoje. Mając własne przetwory, wyjdzie też taniej – podkreśla. – Na szarlotkę ucieram jabłka do słoików i zanoszę do piwnicy. Starcza na cały rok.
 

W maju panią Krystynę najczęściej można spotkać w sadzie, gdy zbiera żółte mlecze (mniszek lekarski) i szczaw. Z mleczy powstaje miód majowy (idealny do rozsmarowania na chleb), a szczaw trafia do zamrażalnika, by zimą można było zrobić szczawiową z jajkiem. W sadzie pani Dziedzic rosną też opieńki. – Robię z nich pyszne krokiety lub pierogi – zachwala.

Znane są w okolicy dyniowe i brzoskwiniowe dżemy pani Krystyny. Podobnie kiszone na różne sposoby ogórki, nalewka z aronii z dodatkiem liści wiśni czy w końcu wino z pędów sosny (błogosławieństwo dla podniebienia). Przedsiębiorcza gospodyni suszy również kwiat lipy na herbatkę i grzyby do zup i sosów. Mniej wydaje nie tylko na jedzenie, ale i na lekarstwa. Sama sporządza ziołowe mikstury, jak na przykład balsam z kwiatu kasztana, którym naciera nogi.

– Kiedyś nie było tylu sklepów. Człowiek musiał myśleć, jak zapełnić spiżarnię na zimę. Mnie to zostało do dzisiaj. Oszczędzam w ten sposób, dzięki czemu stać mnie na inne rzeczy, jak choćby na wyjazdy. A uwielbiam podróżować.

Sezon na jajka
Jagoda właśnie skończyła zaprawiać dorodne jagody w wielkim słoju. Za kilka dni odcedzi z niego sok. – Po co kupować soki w kartonach, skoro można mieć własne w słoikach, bez konserwantów? – pyta.
A w lasach jagód co niemiara. No i grzyby się zaczęły. Aktualnie trwa też... sezon jajeczny. – Kury latem dobrze mi niosą, a tyle jajek nikt naraz nie zje – mówi Jagoda. – Wbijam 12 jaj do kilograma mąki i robię makaron. Później suszę na prześcieradle pocięte w paseczki ciasto i po leżakowaniu pakuję w papierowe torebki. Makaronu starcza na całą zimę, a w sklepie musiałbym zapłacić ze 3 złote za skromną paczuszkę – oblicza.

Jagoda nie pamięta, kiedy ostatnio kupowała jarzyny lub ziemniaki. Zawsze ma swoje. Rosną w przydomowym ogródku. Ma również pomidory, a nawet czerwoną i zieloną paprykę. Z ziemniaków często robi placki na oliwkowym oleju (palce lizać!). Jarzyny mrozi albo – tak, jak w przypadku marchwi – chowa do piwnicy w kartonowych pudełkach. – Spód pudełka ścielę ziemią, a na wierzchu również przykrywam marchew warstwą ziemi. Wtedy może długo leżeć – tłumaczy zaradna gospodyni.

Na grządkach u Kucharskiej sporo także ogórków. – Kiedyś na rynku w Żyrardowie kupiłam ogórki, żeby je zakisić, ale na następny dzień musiałam wszystkie wyrzucić, bo sczerniały. Od tamtego dnia nie kupuję, mam swoje, smaczne i ekologiczne. Zresztą wszystko u mnie jest ekologiczne.
 

Kulinarna wyobraźnia
Ulubiona przez wielu pizza była niegdyś we Włoszech podstawowym daniem ludzi biednych. W chłopskiej chacie zawsze znalazło się trochę mąki, koziego sera i pomidorów. Kto bogatszy, mógł dokładać więcej – szynka, oliwki, boczek... Przy niewydolności portfela można dobrze i smacznie zjeść. Pod warunkiem, że nie zabraknie wyobraźni.

Oto prosty książkowy przykład: kura i jarzyna w ogródku z pewnością wystarczą na rosół. Z rosołu zostaną ugotowane jarzyny, a z kury-nieboszczki jajka. Wystarczy pokroić w talarki marchew i pietruszkę, wrzucić na rozgrzany tłuszcz (można dodać resztki wędliny), po chwili zalać roztrzepanymi jajkami. I oto mamy pożywny omlet do chleba. A na deser? Na deser nadadzą się smażone pampuchy, zwane przez niektórych racuchami, z mąki, drożdży, jajek i piegowatych jabłek z sadu.
– Niestety, tradycyjnych sadów u nas coraz mniej. Zastąpiły je skalniaki i iglaki – mówi pani Iwona z jednego z ośrodków doradztwa rolniczego. – Zamiast jarzyn, w ogródku rosną pokrzywy albo trawnik. Gospodarskich zwierząt też niewiele. Zamiast królików w budce za domem, mamy przystrzyżone yorki w domu.

Ryszard Szurkowski w spódnicy
74-letnia Stefania Tarkowska z Goleńska pod Łowiczem każdego dnia pokonuje rowerem 6 km. – Przyjeżdżam na Mszę św. do katedry, a po drodze robię czasami drobne zakupy w mieście – mówi pani Stefania. – Nie przelewa się, na autobus musiałabym wydać dziennie 8 zł. Poza tym sport to zdrowie. Lekarz powiedział mi, że rower dobrze robi na kości i ogólnie poprawia kondycję. Jeżdżę, póki mogę – uśmiecha się.

Dzięki rowerowej komunikacji pani Tarkowska oszczędza miesięcznie 240 zł. A ile mogłoby zaoszczędzić młode małżeństwo, które do sklepu za rogiem jeździ samochodem? Ile wniosłyby do rodzinnego budżetu ziemniaki zasadzone na miejscu iglaków? Ale co tam! Młodzi wolą umyte i solidnie nawożone kartofle ze sklepu niż brudne ziemniaki z ogródka.



Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

 

 

 

 

 

  • Film
  •  

     

     

     

  • Literatura
  •  

     

     

     

  • Muzyka
  •  

     

     

     

  • Sztuka
  •  

     

     

     

  • Zjawiska kulturowe i społeczne
  •  

     

     

     

  • Sylwetki
  •  

     

     

     

  • Rodzina i społeczeństwo