Miłość patrzy z oczu

Barbara Gruszka-Zych; GN 10/2019

GOSC.PL |

publikacja 07.04.2019 06:00

Trzy kobiety w różnym wieku opowiadają, co to znaczy być kobietą. Co sprawia, że mogą rozkwitnąć, i jaką rolę odgrywają w tym ich mężowie. Mówią też, co nadaje ich życiu sens.

Wspólnie zastanawiałyśmy się nie tylko nad kobiecością, rolami, jakie odgrywamy ze względu na płeć, ale też nad tym, co kobieta może dać światu, żeby był piękniejszy. Nie przez przypadek panie obdarowuje się kwiatami. Mają bowiem coś z ich urody – i zewnętrznie, i duchowo. W czasie tych rozmów chciałam też uzyskać odpowiedź na pytanie, czy na przestrzeni wieku, bo prawie tyle liczy jedna z moich rozmówczyń, zmieniło się postrzeganie kobiecości i priorytetów w życiu pań. A poza tym nie tylko z okazji ich święta warto posłuchać kobiet, które potrafią mówić o miłości, czyli o tym, co najważniejsze.

Karolina Pawłowska, żona Pawła, mama Witusia i Tadzia. Zawodowo zajmuje się m.in. zagadnieniami prawnego docenienia pracy opiekuńczo-wychowawczej kobiet oraz ochroną życia poczętego w Instytucie Ordo Iuris. Doktorantka UW.
Karolina Pawłowska
– Dziś bycie kobietą jest o wiele trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Choć otworzyły się przed nami wielkie możliwości realizacji zawodowej, ilość obowiązków, jakie na nas spadają, jest przeogromna. Przeraża też presja społeczna, żebyśmy spełniały się na każdym obszarze. Nie wystarczy być mamą, babcią, opiekunką domowego ogniska. Mamy też obowiązek kształcić się, pracować, piąć się po szczeblach kariery. Często deprecjonuje się pracę wykonywaną przez nas w domu. Rzadko kto docenia matki i gospodynie domowe. Odbiera się im poniekąd w ten sposób prawo wyboru takiej ścieżki życiowej.

Aktualnie spełniam się jako mama dwóch małych chłopców – Witusia i Tadzia. Urodziłam ich, karmię piersią, spędzam z nimi każdą chwilę. To niesamowite, niezwykłe przeżycie, które na nowo definiuje to, co robię i jak patrzę na świat. Odkąd urodziłam starszego synka Witusia, wszystko się zmieniło. Wreszcie poczułam, co to znaczy być kobietą ze wszystkimi radościami macierzyństwa, ale także trudami dającymi się we znaki. Lubię być mamą, chociaż za jakiś czas zamierzam wrócić do pracy zawodowej. Właśnie dziś złożyłam dokumenty, żeby otworzyć przewód doktorski. Priorytety w rodzinie się zmieniają i teraz na pierwszym miejscu stawiam naszych synów. To jest coś, co daje mi nieporównywalną z niczym radość i satysfakcję.

Z mężem Pawłem jesteśmy po ślubie dwa i pół roku i od początku staramy się pielęgnować nasze relacje. Tak nam się ułożyło, że tuż po ślubie począł się Wituś, a kiedy miał siedem miesięcy – Tadzio. Nie mieliśmy okazji być przez pierwsze lata sami ze sobą. Nasze dzieci bardzo angażują naszą uwagę – półtoraroczny Wituś to żywe srebro, a jego młodszy brat Tadzio jest jeszcze taki malutki i potrzebuje dużo czułości i troski. To, co spaja nasz związek i sprawia, że jesteśmy silni, to dążenie do wspólnych wartości. Mamy te same marzenia, chcemy razem walczyć o lepszy świat, angażować się społecznie. Dlatego można powiedzieć, że nasz związek zbudowany jest na silnych podstawach. Bardzo ufam mężowi, a on mnie. Wydaje mi się, że jesteśmy dobrym małżeństwem, ale czasem zdarzają się gorsze dni, dlatego tak ważne jest dla nas nieustanne dbanie o relacje. Na szczęście na co dzień przeważa chęć dogadywania się i zrozumienia. Staramy się spędzać ze sobą choćby jedną wspólną godzinę dziennie, żeby cieszyć się swoją obecnością, choć 90 proc. wspólnego czasu poświęcamy dzieciom. Nie mamy tu, w Warszawie, rodziców, więc razem z mężem wspólnie uczestniczymy w wychowaniu synów. Z takich przyziemnych spraw – mąż codziennie stara się przyrządzić jakąś dobrą kolację, podczas gdy ja usypiam dzieci, i to jest moment będący naszym małym świętem. Wcześnie rano albo wieczorem, po powrocie z pracy, odciąża mnie, zajmując się dziećmi, pozwalając mi się wyspać po jakiejś cięższej nocy, kiedy maluchy często się budziły. I wtedy właściwie czuję, jaka łączy nas miłość.

Beata Chrobok
żona Zenona, mama trojga dzieci, babcia Bolka i drugiego wnuczka jeszcze 
w brzuchu synowej. Nauczycielka biologii, tancerka, oligofrenopedagog.
Beata Chrobok

– Moja mama wychowała mnie na samodzielną i niezależną kobietę. Wspierała mnie, abym dała radę skończyć dwie szkoły – także baletową. To babcia nauczyła mnie pacierza, Różańca i często zabierała ze sobą do kościoła. Stąd wiara ma dla mnie podstawowe znaczenie i jest jak tlen potrzebny do oddychania.

W ciągu ostatnich 13 miesięcy troje naszych dzieci powiedziało sakramentalne „tak”. Przesłanie, które z mężem Zenonem im przekazaliśmy, zaczyna się od słów: „Postawcie Boga na pierwszym miejscu, a wtedy będziecie szczęśliwi”. Można w nim też streścić motto naszego małżeństwa, które tworzymy od 32 lat. Często błogosławię moje dzieci i oddaję je Maryi, bez której nie potrafię żyć. Wszystkie sprawy załatwiam z różańcem w ręku. Ona mnie nigdy nie zawiodła. Moja pochodząca z Kresów babcia wpoiła we mnie miłość do Niej. Maryja jest dla mnie kwintesencją piękna i kobiecości. Kobietą zrealizowaną w swoim powołaniu, a to zawsze mnie pociągało.

Kilka ładnych lat temu poznałam założycielkę Ruchu Focolari Dzieła Maryi Chiarę Lubich. Zachwyciłam się jej pięknem zewnętrznym i wewnętrznym. Potrafiła w nowoczesny sposób realizować swoje powołanie, a przez to pociągnęła za sobą rzesze ludzi. Kobieta kompetentna, wykształcona, zrealizowana, która powiedziała Bogu „tak”. Właśnie w tym staram się ją naśladować, mówiąc: „Dla Ciebie, Jezu, kocham każdego”.

Bycie kobietą mamy wpisane w nasze życie od urodzenia. Swoją inność od mężczyzny odkrywamy jednak przez całe życie. Nasz kobiecy świat jest tak subtelny, a jednak zdolny do nadludzkich działań w imię miłości, którą ciągle w sobie odkrywam. Cieszę się, że jestem kobietą. Przytulać wszystkich modlitwą, słowem, czynem – to są nasze kobiece predyspozycje, które dają siłę nie tylko nam samym, ale i innym.

Jestem zrealizowaną kobietą, czuję się kochana i ciągle uczę się kochać. Rola matki, żony, kochanki to dla mnie priorytety. Nie traktuję tych powinności jako obowiązku, ale dzięki nim odczuwam radość, jestem szczęśliwa i spójna. Dziś w tym pośpiechu można zgubić sens życia, dążąc do niemożliwych do zrealizowania ideałów w każdej dziedzinie. Ale jeśli mamy właściwie nastawione czujniki na robienie tego, co najważniejsze, czyli spełnianie się w miłości, to nie powinno się zdarzyć. C

zęsto rozmawiam z moimi uczennicami, nie tylko jako wychowawca, nauczyciel biologii, o naszych „kobiecych sprawach”. Dodatkowo prowadzę zajęcia taneczne dla młodzieży, a chodzą na nie głównie dziewczyny. To piękne – widzieć, jak stają się w tańcu szczęśliwe i takie kobiece. Razem z mężem mamy podobny system wartości, co pomaga nam iść we wspólnym kierunku i wzajemnie o siebie dbać. 8 marca nie jest dla nas czasem święta, bo my świętujemy na co dzień, zwyczajnie się kochając. Nie potrafię czuć się w pełni kobietą bez mojego mężczyzny, jego miłości, czułości i wsparcia. To mi dodaje skrzydeł.

Daniela Leśniewska
mama dwóch córek, babcia siedmiorga wnucząt i dwunastu prawnuków. W zeszłym roku wydała swoją pierwszą książkę.
Daniela Leśniewska

– Mimo moich 95 lat nie zapominam, że jestem kobietą. Lubię być ładnie ubrana, dobrze wyglądać, mieć zadbane włosy, ubierać się według mody, nie odstając od współczesności. A nawet podobają mi się mężczyźni… Ale z tego się nie spowiadam. Noszę stroje w kolorach umiarkowanych – beżach, szarościach, ale czasem wkładam bluzkę w kratkę i wtedy mi się wydaje, że tracę dziesięć lat. Tak naprawdę liczy się wygląd duszy. Ona jednak też się troszkę starzeje, bo te wszystkie fizyczne dolegliwości wpływają na to, że inaczej patrzy się na życie. Przede wszystkim doskwiera mi niemożność robienia tego, co by się chciało. Żyję aktualnymi wydarzeniami, czytam prasę i książki, ale powoli ciało przestaje mnie słuchać. Te niedostatki kompensuje mi miłość, jaką mam wokół siebie, sprawiająca, że nigdy nie czułam się ciężarem. Stale jest obok mnie córka, ale zaraz ze wzruszenia się rozpłaczę... Towarzyszy mi też jej mąż, wspaniały zięć Marian, który okazuje mi wiele serca, opieki, zrozumienia. Dużo rozmawiamy, bo oboje kochamy książki.

Mam dwunastu prawnuków, tylu co apostołów. Gdy tylko przyjeżdżają, proszą: „Babciu, opowiedz mi bajkę”. No to muszę je wymyślać, choć to trudne, bo nie chcą opowieści o Jasiu i Małgosi, ale o tym, co dzieje się w kosmosie.

Jestem otoczona kilkudziesięcioosobową rodziną i wciąż czuję, że moja miłość do niej się pomnaża. To uczucie, które wzrasta, gdy się je rozdaje. Oni wiedzą, że ich kocham i że nikt nie zostaje pominięty. Kobiety od moich czasów do współczesności bardzo się zmieniły. Przede wszystkim żyją szybciej. Mają inny styl, na przykład noszą stroje odsłaniające różne części ciała, uwydatniające jego kształty. Dawniej to było nie do pomyślenia, żeby wyjść na ulicę, jakby się było gołą, a teraz to normalne. Zanikło poczucie wstydu i wielu nie przestrzega zasad moralnych. Coraz częściej pary bez ślubu mieszkają razem i nie krępują się. To wynik wolności seksualnej, która okazuje się pseudowolnością. Niezależnie od epok kobiety powinny brać wzór z Matki Bożej, będącej uosobieniem wielkiej miłości, cierpliwości, zgody na cierpienie. To bardzo trudne, ale ma sens.

Lata lecą, ale uczucia się nie zmieniają. Kobieta zawsze pragnie od mężczyzny miłości i opieki. Takie oparcie dawał mi mąż Mirek. Dziś myślę, że może za mało mu tej miłości dawałam. Mogłam go bardziej kochać. A miłość się widzi, ona sama patrzy z oczu. Mąż okazywał mi ją na różne sposoby. Czuł, że kwiaty sprawiają mi radość, dlatego często kupował mi białe frezje. Tradycją było, że przynosił z łąki kaczeńce. Mówiłam wtedy: „Już wiosna!”. Bo patrząc na niego, czułam wiosnę w sercu.

W moim życiu stosuję radę pastora z czytanej w dzieciństwie książki „Pollyanna” Eleonor Porter. Po śmierci żony został sam z córeczką i nie stać go było, żeby jej coś kupić, a chciał jej coś zostawić w spadku. Dlatego wymyślił taką historię – jeśli spotka cię coś złego, to zawsze staraj się wyszukać w tym coś dobrego. Zapewniam, że to pomaga.