Taka mała szkoła

Ks. Jacek M. Pędziwiatr

publikacja 05.11.2010 18:40

Lot trzmiela urąga prawom fizyki. Obliczono, że jego małe skrzydełka nie powinny unieść pękatego owada, a jednak unoszą. Ze szkołą w Rudniku jest podobnie. Dziesięć lat temu gmina uznała jej istnienie za nieopłacalne. Tymczasem szkoła działa i ma się dobrze.

Taka mała szkoła Henryk Przondziono Agencja GN

W liczącym 130 lat budynku uczy się 25 dzieci. Personel stanowi troje stałych nauczycieli, w tym dyrektorka, która jest równocześnie sekretarką i zaopatrzeniowcem. Katechetka i anglistka dochodzą z zewnątrz. Księgowością zajmują się społecznicy, remonty wykonują rodzice, a pieniądze na utrzymanie placówki zbiera Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Wsi Rudnik.

Bezlitosna ekonomia

Rudnik to około setki rozrzuconych wśród malowniczych pagórków gospodarstw, nieco na uboczu trasy Cieszyn–Katowice. W centrum miejscowości stoją: mały kościółek – filia parafii w Kończycach Wielkich, remiza strażacka i sklep, krok dalej parterowy dom z dwuspadowym dachem w ogródku z piaskownicą, huśtawką i zjeżdżalnią, nad gankiem napis: „Szkoła Powszechna”. Tutaj od ponad stu trzydziestu lat uczą się rudnickie dzieci. W historii szczególnie głęboko i owocnie zapisały się sylwetki państwa Szuścików. Dla nauczycielskiego małżeństwa szkoła w Rudniku była mieszkaniem i miejscem pracy, czyli – sumując – misji rozniecania i pielęgnowania kaganka oświaty w podcieszyńskiej wiosce. Zrazu uczyły się tutaj wszystkie dzieci. Wraz ze wzrostem populacji przyjęła się praktyka edukacji na miejscu tylko najmłodszych, starsze dzieci zaczęły dojeżdżać, by kontynuować naukę w Kończycach Wielkich. Na przełomie XX i XXI wieku pojawił się niż demograficzny. Ekonomiczna kalkulacja była bezlitosna: szkoła straciła rentowność i władze gminy w Hażlachu, do której przynależy Rudnik, zdecydowały o jej zamknięciu. Bunt wobec władzy, także tej prawnie, demokratycznie wybranej, nie zawsze musi kończyć się anarchią. Jak pokazuje przykład Rudnika, stara dewiza vox populi – vox Dei wciąż nie traci na aktualności. Krótko: rudniczanie wzięli sprawy w swoje ręce. Było trochę nerwowo, ale po latach nikt nie chce już do tego wracać, rozdrapywać ran i grzebać się w przykrościach. Był strach – czy podołamy? Ale też nadzieja – powinno się udać. I udało się! Udaje się od blisko dziesięciu lat. Zaczęło się od powołania Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Wsi Rudnik. To ono jest organem prowadzącym szkołę. Stowarzyszenie organizuje funkcjonowanie placówki. W praktyce sprowadza się to przede wszystkim do szukania pieniędzy, zdobywania ich i mądrego wydawania. Bo gminna subwencja, czyli pieniądz idący za uczniem, nie wystarcza przy tak niewielkiej liczbie wychowanków.

Szkoła bez dzwonka

Do ubiegłego roku szkoła miała 18 uczniów. W tym roku pozostało ich tylko 13. To zbyt mało, by utrzymać szkołę. Ale rudniczanie znaleźli rozwiązanie: w placówce otwarto oddział przedszkolny, dzięki czemu liczba dzieci wzrosła do 25. Przedszkole ma jeszcze jeden cel: dzieci integrują się już przed rozpoczęciem nauki szkolnej, do zerówki i kolejnych klas przechodzą w zwartej, zdyscyplinowanej i solidarnej grupie. I jest więcej niż pewne, że po ukończeniu przedszkola rodzice nie będą szukać dla nich miejsca w innych placówkach, ale właśnie u siebie. Najliczniejsza jest klasa pierwsza. W jej ławach zasiada siedmioro dzieci. W klasie drugiej jest tylko troje uczniów, w trzeciej – tak samo. Więc drugo – i trzecioklasiści uczą się razem w grupie łączonej. Każda klasa przerabia swój program, ale zajęcia plastyczne i fizyczne są wspólne. Dzwonek milczy. Zajęcia mają charakter zintegrowany. Poszczególne jednostki lekcyjne trwają od 30 do 40 minut, w zależności od tematu zajęć i tego, jak dzieci sobie z nim radzą. Przerwy ustalają sami nauczyciele, więc dzwonek nie jest potrzebny. W szkole panują cisza, spokój i porządek. I jest trochę ciasno.

Ciasna, ale... rodzinna

Zajęcia ruchowe odbywają się w ogrodzie – gdy jest ciepło. Gdy zimno – adaptuje się klasy, robiąc w nich miejsce na gimnastykę. Pomieszczenia są przestronne, sufity – jak w starym budownictwie – wysokie, więc z przestrzenią nie jest najgorzej. I choć w Rudniku nie ma sali gimnastycznej, to prócz zwykłego WF-u prowadzi się tutaj także zajęcia z gimnastyki korekcyjnej, i to nie tylko dla maluchów z wadami postawy, ale w ogóle dla wszystkich dzieci. Deficyt miejsca chyba najbardziej dotyczy personelu. Pokój nauczycielski jest równocześnie sekretariatem, gabinetem dyrektora i namiastką kuchni. W specjalnie zamykanej szafie przechowuje się szkolne dokumenty – dzienniki i arkusze ocen. Pomiędzy biurkiem i stołem cicho trajkocze lodówka, jest szafka na kubki i garnek elektryczny, żeby dzieciom zrobić herbatę – jedzenie muszą sobie przynieść z domu. Korytarz – sień przedzielająca budynek w połowie – jest zarazem szatnią i miejscem spotkań z rodzicami. W szkole panuje rodzinna atmosfera. Nie ma problemów z wagarami. Nie ukryje się w tak małej populacji czyjaś nieobecność, choroba czy wyjazd. Ale też łatwiej nadrobić zaległości, dopytać o przerobiony materiał, uzupełnić zeszyty i ćwiczenia. Rodzinność ujawnia się jednak najpełniej w trosce o budynek szkolny. Co roku w czerwcu, tuż przed wakacjami, dyrektor szkoły przedstawia rodzicom listę najpilniejszych prac, które trzeba wykonać w lipcu i sierpniu. Ojcowie i matki zakasują rękawy i biorą się do roboty: malują, czyszczą, odnawiają, sprzątają, reperują. Fachowców biorą tylko do tych robót, których ze względu na specyfikę lub trudność nie da się wykonać społecznie. Większość z nich wykonuje się stopniowo, etapami – jak wymianę okien czy ogrodzenia – na ile wystarczy pieniędzy. Stowarzyszenie, które prowadzi szkołę, dwa razy obróci każdą złotówkę, zanim ją wyda. Bo pieniędzy musi starczyć na cały rok, i najpierw na to, co konieczne. Nie ma w rudnickiej szkole tablic multimedialnych ani pracowni komputerowej. Ale poza tym pomocy naukowych nie brakuje. Mała szkoła ma ten plus, że wszystkie dzieci mieszczą się w jednym autokarze. A i tak zostaje miejsce dla rodziców i opiekunów. Z tej możliwości szkoła korzysta, zabierając małych uczniów na wycieczkę, do kina, teatru, w plener. Maluchy uczestniczą z powodzeniem w konkursach: religijnym „Jonaszu”, językowym „Foxie” czy matematycznym „Kangurze”. Doskonale radzą sobie z nauką, gdy przechodzą – od czwartej klasy – do szkoły gminnej w Kończycach Wielkich. Ale sentyment do małej rudnickiej „powszechniaczki” pozostaje. W drodze powrotnej do domu starsze dzieci zachodzą do swojej pierwszej szkoły, ciekawe, co też tu słychać. Bezceremonialnie przysiadają się do młodszych sióstr, braci i kolegów, czasem pomagają im w nauce, innym razem wyciągają z plecaka swoje zeszyty i pod okiem dawnej wychowawczyni odrabiają obecne lekcje.

Tu jest Rudnik!

Funkcjonowanie szkoły przeplata się z rytmem życia Rudnika. Dzieci – nim zasiądą przy wigilijnym stole w swych domach – przeżywają szkolną wigilię z nauczycielami. Ale taką prawdziwą: z czytaniem Pisma Świętego, modlitwą, łamaniem się opłatkiem i śpiewem kolęd. Już pod koniec Adwentu zagniatają popularne tutaj miodowosłodkie ciasteczka z orzechami, dekorują klasy, uczą się jasełek. Szkoła współpracuje ściśle z miejscową drużyną Ochotniczej Straży Pożarnej. Strażacy organizują dzieciom konkurs rysunkowy, dzieci dają przedstawienie w strażnicy. Są dni Mamy i Taty, Babci i Dziadka, aż wreszcie u progu lata Rudnicka Regionaliada. To święto rodzimej kultury i tradycji, które jest równocześnie okazją do promocji Rudnika. Uczestniczą w nim zatem nie tylko mieszkańcy, ale też goście, nawet z odległych miejscowości. To właśnie któremuś z nich, gdy ten wyrzucił do przydrożnego rowu zmięty papierek po cukierku czy jakimś lodzie, któryś z uczniów szkoły powszechnej z całą powagą zwrócił uwagę: – Przepraszam, ale tu się nie śmieci. Tu jest Rudnik!

*** Powyższy tekst pochodzi z gość bielsko-żywieckiego "Gościa Niedzielnego"