Rodzic w iluzji

Tekst pochodzi z książki "SERCE DZIECKA. Poradnik dla rodziców" autorstwa Poli Osvaldo; rozdział: "WIRUSY, KTÓRE TWORZĄ ZŁUDZENIA"; wyd. WAM 2010

publikacja 29.09.2010 10:30

Jak pomóc dziecku odnaleźć swoją drogę, być może 'zwyczajną', jeśli narzuca mu się potrzebę bycia wyjątkowym.

Rodzic w iluzji Leonid Mamchenkov / CC 2.0

Niezdolność dostrzegania wad swojego dziecka może wynikać z niezdolności domyślania się własnych. „Widzę w nim podobny sposób bycia" - zauważył pewien ojciec. „Ja sam nie nazywam swoich cech wadami, dlatego usprawiedliwiam je w nim". Jeśli rodzic postrzega niektóre swoje zachowania jako pozytywne, tak samo będzie odnosił je do syna, jak w poniższym przykładzie.

Jego wady są cnotą

Mój dziesięcioletni syn chce robić tylko to, co jemu się podoba. Nie słucha, co mówimy, usiłuje przekraczać wszystkie ograniczenia: trzeba ciągle na niego krzyczeć, grozić, a on i tak upiera się przy swoim. Doprowadza nas do szału. Kiedy mówię mu: „Idź umyć zęby", ociąga się, niegrzecznie odpowiada, zaczyna zajmować się czymś innym. Wciąga nas w niepotrzebne, jałowe dyskusje, by udowodnić, że nie mamy racji, jesteśmy dla niego źli i niesprawiedliwi. Także z kolegami bez przerwy się kłóci. Gdy postanowi „coś zniszczyć", zrobi to w sposób arcyskuteczny. Mówi do matki: „Chcesz zobaczyć, jak ci zepsuję dzień?". I udaje mu się to znakomicie. Na kolację poprosi o jakąś potrawę, potem jej nie tknie... wszystko po to, by nas ukarać". „Co pan myśli o charakterze swojego syna?" - pytam. „Myślę, że ma tupet podobnie jak ja. Przez całe życie nie pozwoliłem nikomu wtrącać się w moje sprawy i robić mi wody z mózgu. Będzie kimś, kto wymusi dla siebie szacunek, jak to zrobiłem ja. Ma zadatki na lidera, to mi się podoba. Po cichu cieszę się, że posiada takie cechy".

Kto nigdy nie potrafił przyznać się do negatywów, ten nie będzie mógł „zobaczyć ich" w dziecku. Chwaląc wady potomka jako własne, nie znajdzie wystarczającej motywacji, by je poprawiać. Będzie dumny z syna z tych samych niewłaściwych powodów, z których jest dumny z siebie. Tą samą miarą będzie mierzył siebie i potomka, ale z dwóch błędów nigdy nie powstanie coś dobrego. „Zdaję sobie sprawę, że mój syn ma pewne wady - stwierdził inny ojciec - które jednocześnie podziwiam. Dlatego nie jestem do końca przekonany, czy koniecznie trzeba je naprawiać". Tymczasem nauczyciele skarżą się na agresję dziecka, jego skłonność do robienia tylko tego, na co ma ochotę. Z lekceważeniem odnosi się ono do poleceń dorosłych i zwykłych upomnień mających na celu zmianę zachowania, szczególnie w klasie, jednak takie właśnie zachowania uzyskują aprobatę ojca jako zwiastuny silnej osobowości, która umie wywalczyć dla siebie szacunek niczym przyszły lider. Utrzymując taką perspektywę, rodzic nie znalazł w sobie wystarczającej determinacji, by położyć kres nieustannym drobnym aktom terroru, obecnym w życiu rodzinnym.

W gruncie rzeczy, choć nie zawsze zachowuje się „w sposób właściwy" - przyznał - cieszę się, że jest osobą, z którą muszą się liczyć. Jeśli zacznę walczyć z tą skłonnością, boję się, że zniszczę jego osobowość i przekreślę mu przyszłość. Dziś trzeba być silnym, by wypłynąć na powierzchnię i zrobić w życiu karierę. Ojciec chciałby „naprawić" arogancję syna, a jednocześnie po cichu się nią cieszy. Pragnąłby zamienić jego tupet i bezwzględność na skłonność do przewodzenia innym. Rozdarty wewnętrznie, nie mógł otrzymać wsparcia w formie wewnętrznego przekonania, że syn musi się poprawić w sposób autentycznie bezinteresowny dla jego własnego dobra. Wątpliwości, czy przypadkiem mu nie wyrządzi krzywdy, pozbawiły rodzica niezbędnego poczucia, że czyni słusznie. Dopiero gdy uświadomił samemu sobie, co przeszkadzało mu w sprawowaniu uczciwej władzy nad synem, odzyskał zdolność do pomocy mu w stawaniu się niezależnym i okazywaniu szacunku bez poddawania się przedwcześnie tyrańskim kaprysom przyszłego lidera.

Chcę mieć dziecko lepsze od innych

Jeśli dynamikę uczuciową rodzica cechuje nieustanna potrzeba uważania siebie za lepszego od innych, będzie mu trudno zaakceptować dziecko, które nie jest wyjątkowe. Bo dziecko w gruncie rzeczy reprezentuje „najważniejszą rzecz w życiu" - jak ujął to jeden z ojców. Kiedy więc nie spełnia ono rodzicielskich oczekiwań, a nawet gorzej: żądań, pojawia się nieodwracalne narcystyczne rozczarowanie. Rodzic, zarażony takim wirusem, ma potrzebę posiadania dziecka wyjątkowego po to, by ciągle czuć się lepszym od innych, również na polu wychowania, podobnie jak w pozostałych dziedzinach swego życia. Ale, i to rozróżnienie nie jest takie banalne, czym innym jest pragnienie, by dziecko było jak najlepsze, a czym innym absolutna potrzeba, by je takim uczynić.

Jestem bardzo przejęty ideą, by mój syn stał się człowiekiem sukcesu - przyznał się pewien ojciec. Ta idea odzwierciedla moje ukryte poczucie wyższości, tak jakby nagroda za jego sukces przysługiwała mnie. Traktuję syna jak swoje własne potencjalne arcydzieło. Daję mu wiele, ale podświadomie żądam, by stał się dzieckiem moich marzeń. Dopóki podąża tą drogą, niczego mu nie brakuje. Kiedy jednak widzę, że moim marzeniom grozi niebezpieczeństwo, wpadam w furię i przesadnie go ranię, chociaż tak bardzo go kocham.

Narcystyczna soczewka przeszkadza rodzicowi postrzegać syna w prawdzie i pomóc mu stawać się tym, kim rzeczywiście powinien, a nie koniecznie człowiekiem sukcesu. Jak można rozpoznać autentyczne zalety potomstwa, może w wielu aspektach dość skromne, jeśli przesądziło się z góry, że musi być niezwykłe? Jak można mu pomóc odnaleźć właściwą drogę, zrealizować program swojego życia, może całkiem „zwyczajnego", jeśli narzuca mu się potrzebę bycia wyjątkowym? Oto refleksje ojca odnoszące się do tej sprawy: Bardzo pragnę, by mój syn stał się wielkim tenisistą. Cieszę się w duchu na myśl, że będę ojcem sławnego sportowca. On jest przedłużeniem mnie samego, tak jakbym widział w nim siebie. Chcę doprowadzić go do realizacji tego, czego ja nie mogłem osiągnąć. Dlatego robię wszystko, by odniósł sukces. Jeśli mu się nie uda, będzie mi przykro, ale bardziej ze względu na mnie samego, na mój ukryty egoizm.

Nieuchronny kryzys w stosunkach z synem doprowadził w końcu ojca do stwierdzenia, „że jest dobrze, kiedy on pozostaje sobą, a nie gra roli syna idealnego, stworzonego w mojej wyobraźni, ze strachu przed rozczarowaniem mnie. Nie musi żyć według moich oczekiwań, ale tak, jak jest mu pisane". Wirus „posiadania dziecka lepszego od innych" w praktyce przeszkadza rodzicowi dostrzec w potomku jego autentyczne aspiracje. Tymczasem należy unikać narzucania mu oczekiwań, które go nie obchodzą, i pomagać mu stać się tym, kim powinien, w zgodzie ze swoim wewnętrznym planem, tak, jak tego wymaga prawdziwa miłość. Kto jest dręczony rodzicielskimi aspiracjami, nie realizuje własnego marzenia (wielu rodziców nie dba nawet o to, by je poznać), a pozostaje jedynie narzędziem do zadowalania ojca czy matki. Dlatego rodzice nie stawiają fundamentalnych pytań: „Czego pragniesz? Co cię pociąga?" ze strachu, że będą musieli zrezygnować z własnej wizji nadzwyczajnego dziecka. Chęć poznania syna czy córki i szacunek dla jego autentycznych skłonności jest zasadniczo różny od działania w ten sposób, by został notariuszem czy mistrzem w tenisie poprzez ukrytą manipulację w jego życiu. Wirus dezaktywuje zatem zdrowe pragnienie rodzica „odkrywania", kim jest naprawdę jego dziecko, oraz przyjęcia do wiadomości jego prawdziwych dążeń. Nakazuje mu uznanie pragnień i ambicji, których ono nie ma. Jeśli synowi czy córce zabraknie odwagi, by wyrzec się korzyści i przywilejów, zwykle ofiarowywanych w zamian za poddanie się złudzeniom, zasili szeregi nieszczęśników, którzy wybrali swój zawód raczej w obawie przed niezadowoleniem rodziców niż w zgodzie z osobistymi preferencjami. Miłość wymaga szacunku dla prawdy, reprezentowanej w tym przypadku przez odkrycie i wzgląd na powołanie.

Chcę mieć genialne dziecko

Jestem bardzo podziwiana - przyznała pewna mama - za to, że mam genialnego syna. Cieszę się z jego „wyjątkowości" i uwielbiam myśleć o tym, że jest „intelektualnie ponad normę". Rozwijam po cichu, nie dając po sobie tego poznać, jego wyjątkowość i robię wszystko, by mogła się ona objawiać.

Takie niezdrowe nastawienie przeszkadza rodzicowi w ocenie prawdziwych zdolności intelektualnych dziecka, które rzeczywiście mogą być wspaniałe, ale nie na tyle, by uważać je za małego geniusza. Nie należy zbytnio przekonywać dziecka (nawet jeśli takie jest), że jest geniuszem. Wystarczy traktować je normalnie: rozsądnie chwalić, czasem wydawać okrzyki zdumienia, okazywać wielkie zainteresowanie wynikami, podejmując przy tym systematycznie poważne rozmowy o postawie wobec innych ludzi. Pomysł, by uczyć geniusza w domu, może być bardzo kuszący, jednak toga młodego Einsteina, w którą dziecko zgadza się dopasować, może wkrótce sprawić, że zacznie gardzić innymi, traktować ich z wyższością i dystansem oraz domagać się pozostawania ciągle w centrum uwagi. Przy tym stosunki z bliźnimi może postrzegać wyłącznie jako okazję do zademonstrowania swojej przedwcześnie nabytej wiedzy, stając się nieznośnym dla otoczenia. Dziecko geniusz jest przerażone możliwością, że znajdzie się ktoś lepszy. To wymusza na nim wysiłek nieustannej pracy pod hasłem „wiedzieć zawsze więcej", by uniknąć poczucia porażki wobec kogoś bardziej kompetentnego. Niezdrowe pragnienie przeszkadza rodzicowi w dostrzeganiu trudności, na które narażony jest młody człowiek i od których należałoby go uchronić, przywracając właściwy wymiar jego inteligencji.

Mój syn - wspomina inna mama - musiał być dzieckiem, jakie chciałam w nim widzieć. Pragnęłam, żeby był podziwiany, żeby się wyróżniał w otoczeniu, żeby miał coś więcej niż przeciętnie. Chciałam, żeby mnie zachwycał. Moje nastawienie nie pozwalało mu na popełnianie najmniejszych błędów i by temu sprostać, musiałam ciągle mieć wszystko pod kontrolą. Nie wolno mu było się mylić. Wydawałam mu kategoryczne, bardzo surowe zakazy, kipiąc ze złości. Jeśli zrobił błąd, obrażałam go, biłam i niszczyłam psychicznie, zdając sobie sprawę, że przesadzam, ale coś silniejszego ode mnie kazało mi w ten sposób działać.

Pokrętna logika takiego zachowania da się odczytać w sposób następujący: albo jesteś wyjątkowy, albo nic nie znaczysz; albo mogę cię podziwiać niczym półboga, albo tobą gardzę. To typowa postawa rodziców o szczególnej osobowości - dla nich każda rzecz jest biała lub czarna, pozbawiona odcieni. Tacy ludzie nigdy nie widzą szarości, a więc eliminują prostymi cięciami słabości dziecka, ponieważ nie mogą ich tolerować. Relacje z dziećmi oscylują pomiędzy nadmierną egzaltacją a palącą pogardą. Jeśli dziecko jest postrzegane przede wszystkim jako narcystyczne przedłużenie siebie, nie można go ani widzieć, ani bezinteresownie kochać.

Chcę mieć dziecko takie jak ja

Mam tendencję do kształtowania wszystkich wokół - przyznał pewien rodzic - na swój obraz i podobieństwo. Zdaję sobie sprawę, że nie akceptuję w pełni ich wolności i próbuję przerobić dzieci według wzoru, który mam w głowie.

W takiej postawie wyraźnie widać, że kto pada ofiarą podobnych skłonności, bardziej zabiega o to, by dziecko stało się jego klonem, niż by stopniowo zrozumieć, kim jest naprawdę i kim może się stać w przyszłości. Jeśli nie ma się pragnienia odkrywania i poznawania młodego człowieka, brakuje też woli respektowania jego autentyczności, a działanie wychowawcze przekształca się wówczas w formę ukrytej przemocy. Kto na stałe ma wpisane w swoją osobowość podobne założenia, pokazuje, że posiada przy tym sporą dawkę zarozumiałości i pychy. Rości sobie prawa do formowania drugiej osoby na swój obraz i podobieństwo, co jest działaniem zarezerwowanym wyłącznie dla stwórczej mocy Boga. Taki rodzic ignoruje fakt, że niemożliwe jest samowolne narzucenie tożsamości dziecku bez jednoczesnego przymuszenia go do odrzucenia tego, co otrzymało w darze od Stwórcy.

Tego rodzaju pragnienie wywodzi się z poczucia wszechmocy i wielkości rodzica, który postępując w ten sposób, wyraża swoją absolutną władzę nad relacjami. Nie obchodzi go, kim jest druga osoba - przedstawia dla niego jedynie bezimienną masę, „tabula rasa", a nie rzeczywistość daną jako zadanie wspomagania rozwoju, niedopuszczające manipulacji. Pomoc dzieciom w odkrywaniu ich własnej tożsamości jest bardziej humanitarna i uzasadniona niż przyznanie sobie boskiego atrybutu władzy - prawa do kreowania człowieka. By uczciwie podjąć swoje rodzicielskie zadanie, koniecznie trzeba pozbyć się przekonania o własnej wszechmocy i pokornie przyjąć, że rzeczywistość nigdy nie będzie całkowicie zależna od naszej mocy. Dzieci nie są stwarzane przez rodziców, a ich tożsamość reprezentuje rzeczywistość „już daną", w którą należy się wsłuchiwać, próbować ją zrozumieć i wspomagać. Ojciec i matka powinni raczej korygować postawy potomstwa z szacunkiem dla ich natury, niż samowolnie modelować ich osobowość na swój obraz i podobieństwo. Osobowość genetycznie zmodyfikowana nigdy nie będzie harmonijna, twórcza ani szczęśliwa.

Patrzę w moje dziecko jak w obraz

Rodzice, którzy idealizują swoje dzieci, często stwierdzają: „Patrzę w nią / w niego jak w obraz!", zdradzając tymi słowami, bez wątpienia pełnymi miłości, działanie emocjonalnego wirusa. To prawda, że nie patrzą „normalnie" (patrzą z uwielbieniem), ponieważ postrzegają córkę czy syna jako kogoś, kim w rzeczywistości nie jest: Idola Absolutnie Doskonałego. Komplementy na temat dzieci są zawsze trochę na wyrost, o ich zasługach i zdolnościach trąbi się bez umiaru i cienia skromności, a ich sukcesy podkreśla z nadmierną przesadą, nieco przykrą dla słuchaczy.

Tymczasem prawdziwe dobro nakazuje pomaganie dziecku w zaakceptowaniu zarówno jego cech pozytywnych, jak i negatywnych. Traktowanie go jak idola powiększa tylko jego arogancję i sprawia, że staje się niczym nadęty balon. Domaga się nieustannie względów, zarezerwowanych wyłącznie dla niego. Coraz częściej zdarzają się rodzice, którzy swoją rolę wychowawczą pojmują w kategoriach show-biznesu. Stawiają się w rzędzie „fanów" córki czy syna, otwarcie obierając siebie za przewodnika w swoim wyimaginowanym świecie. „Dzień dobry, jestem mamą Karoliny" - przedstawia się kobieta. „Muszę natychmiast coś powiedzieć: szaleję na punkcie mojej córki". To stwierdzenie nadaje jej wygląd kogoś, kto jest przekonany, że osiągnął najwyższy stopień rodzicielskiego wtajemniczenia. W celu pełniejszego wyrażenia swojego przywiązania dodaje: „Jestem fanką Karoliny".

 

SERCE DZIECKA. Poradnik dla rodziców

Autor: Poli Osvaldo; Tłumaczenie: Agnieszka Maria Stefańska

Rok wydania: 2010
Ilość stron: 196
Wydawnictwo: WAM