Samotność

Ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 19.10.2010 13:00

Wołanie Jezusa: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” odsłania tajemnicę najgłębszego opuszczenia. Ukrzyżowany pomaga zamienić rozpacz w modlitwę. Dzieli naszą samotność, przynosi pocieszenie.

Samotność Cia de Foto / CC 2.0

Istnieje samotność dobra. Taka samotność może być szansą, a bywa i koniecznością. Człowiek musi odejść od innych na jakiś czas, aby tworzyć dzieło, aby ćwiczyć się w jakiejś sztuce, aby się pomodlić, coś przemyśleć, uspokoić się albo zwyczajnie odpocząć. Taka dobra samotność jest zawsze „na jakiś czas”. Jest po to, aby wrócić do innych lepszym.

Twarze samotności 

Ale jest również zła samotność. Taka, która niszczy, prowadzi do izolacji, do przecinania połączeń z innymi. Człowiek jest stworzony na obraz Boży, a sam Bóg nie jest samotnikiem. Jest wspólnotą Osób. Człowiek może się spełnić tylko wtedy, gdy żyje z innymi i dla innych. Miłość – to podstawowy kierunek ludzkiego rozwoju. Niebo jest z definicji wspólnotą, istotą piekła jest samotność. Grzech prowadzi do samotności, bo zrywa więzy z Bogiem i ludźmi. „Piekło to inni” – mawiał Sartre. Ten, kto patrzy na innych w taki sposób, zmierza do demonicznej samotności, z której może nie być wyjścia. Bo do kogo miałby człowiek pójść, skoro wszyscy inni wydają się mu zagrożeniem?

Samotność nie zawsze jest wyborem. Często spada na człowieka nagle jak ciężar, który wbija w ziemię. Śmierć bliskich: męża, żony, dziecka, przyjaciela. Doświadczenie odrzucenia z powodu inności, choroby itd. Zdrada kogoś, komu ufaliśmy. Samotność doskwiera człowiekowi także w tłumie. Nieraz nawet wśród najbliższych pojawia się poczucie osamotnienia, wyrasta jakiś niewidoczny mur, który trudno jest przebić. Jakaś doza samotności jest obecna w każdym ludzkim powołaniu. Nawet żyjąc w dobrych relacjach z ludźmi, w szczęśliwej rodzinie czy wspólnocie, zawsze pozostaje w człowieku poczucie odrębności i niemożliwości zakomunikowania innym, kim naprawdę jestem. Jak rzadko mamy poczucie, że ktoś naprawdę nas słucha i rozumie?

Samotność ludzi potęguje kultura, która stawia na indywidualizm. Wciąż mówią nam, że mamy liczyć na siebie, na swoje talenty, swoje wykształcenie, swoją siłę przebicia, swój wizerunek. Dzięki rozwojowi techniki możliwości komunikacyjne ludzkości są dziś ogromne. Telefony komórkowe dzwonią wszędzie, nawet w kościołach. Internetowe i satelitarne łącza oplatają świat. Ale czy jesteśmy bliżej siebie, czy mamy dla siebie czas, czy potrafimy się spotkać? Rozmawiamy czy tylko wymieniamy komunikaty? Zadaniem słowa nie jest tylko przekazywanie informacji, ale także budowanie, umacnianie ludzkich więzi. Czy nasze słowa mają jeszcze tę moc?

Opuszczeni przez Boga

Doświadczamy samotności także w relacji do Boga. Nieraz podczas modlitwy nachodzą człowieka najcięższe wątpliwości. Brakuje słów, w sercu pustka. Co ja właściwie robię? Do kogo mówię? Czy Bóg mnie słyszy? Ile razy mieliśmy ochotę wołać do Boga, że nas opuścił, że nie daje nam jasnych sygnałów, że nie odpowiada na nasze prośby? Poczucie nieobecności Boga jest jednym z najbardziej bolesnych duchowych doświadczeń.

Pocieszające może być to, że osamotnienie podczas modlitwy przeżywali najwięksi święci. Mała Tereska, zawsze tak pełna dziecięcej wiary, wyznawała, że czasem przychodziły jej w kaplicy do głowy myśli największych ateistów. Św. Ignacy z Loyoli był kuszony do popełnienia samobójstwa – chciał rzucić się przez wielki otwór wykuty w podłodze swojego pokoju. Biograf św. Róży z Limy pisał: „Codziennie doświadczała straszliwych mgieł i ciemności ducha i uczuć. Całymi godzinami cierpiała taką udrękę, że nie wiedziała w końcu, czy jest jeszcze na ziemi, czy w piekle. Chciała iść ku miłości, ale wydawała się jakby zlodowaciała. Lęk i udręka opanowały ją całkowicie, a jej serce krzyczało: »Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?«. Jednak nikt nie odpowiadał”. Św. Jan od Krzyża, uwięziony przez swoich współbraci, przeżywał stan, który opisał szczegółowo jako „noc ciemną”. To stan, w którym dusza nie jest w stanie się modlić, „a jeśli się modli, to czyni to z niesmakiem, że jest przekonana, że Bóg jej nie słucha ani nie zwraca na nią uwagi”.

Kilka lat temu świat zaszokowała wiadomość o głębokiej samotności bł. Matki Teresy z Kalkuty. Ta uśmiechnięta zakonnica, która wniosła tyle nadziei w życie najbiedniejszych z biednych, sama podczas modlitwy przeżywała bolesne uczucie osamotnienia. Ten stan trwał prawie przez 50 lat. W liście do jednego ze swych kierowników duchowych pisała: „Miejsce Boga w mojej duszy jest puste. Nie ma we mnie Boga. Kiedy ból tęsknoty jest tak wielki – po prostu tęsknię i tęsknię za Bogiem i wtedy jest tak, że czuję – On mnie nie chce, nie ma Go tu. Bóg mnie nie chce. Czasem słyszę po prostu, jak moje serce krzyczy »Mój Boże«, i nic więcej się nie dzieje. To tortury i cierpienie, których nie potrafię wytłumaczyć”.

Samotność w tłoczni oliwy

Podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym Jezus zostaje zupełnie sam ze swoją trwogą. Prosi uczniów o to, by modlili się razem z nim. Istotą powołania apostołów było to „byli z Nim” (Mk 3,14). W momencie próby zawiedli, niczego jeszcze nie rozumieli. Jezus przeżywający najważniejszą walkę swojego życia jest otoczony obojętnymi przyjaciółmi. Przejmujący obraz samotności w obliczu cierpienia i śmierci. „Wszyscy opuścili Go i uciekli” – notuje św. Marek.

Jeszcze jeden obraz: Jezus po ubiczowaniu i wyszydzeniu zostaje wystawiony na widok publiczny jak rzecz. „Oto człowiek” – przypomina Piłat. Tłum woła: „Ukrzyżuj go!”. Spełniają się słowa Izajasza: „Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi… wzgardzony tak, że mieliśmy go za nic” (Iz 53,3). Tajemnica samotności człowieka spotyka się jakoś z samotnością Boga. Chciał być dla nas wszystkim, uznaliśmy go za nic.

Pod krzyżem został tylko Jan, Matka, kilka kobiet. Jezus konając, woła: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Mt 27,46). Te słowa pochodzą z Psalmu 22. U Mateusza i Marka bezpośrednio przed nimi pojawia się zdanie o ciemnościach, które od godziny szóstej do dziewiątej „ogarnęły całą ziemię” (Mt 27,45; Mk 15,33). Bibliści zwracają uwagę, że istnieje związek między tymi wszechogarniającymi ciemnościami a wołaniem Jezusa z krzyża. Ukrzyżowany jest otoczony ciemnością, która nastała w samym środku dnia (godzina szósta to nasza dwunasta!). To wołanie odsłania głębię samotności Jezusa na krzyżu. To skarga człowieka opuszczonego przez Boga. Te słowa są pełne bólu, ale jest to jednak modlitwa zwrócona do Ojca. Jezus czuje się porzucony, ale nie przeklina ciemności, woła spośród nich do Ojca.

Elie Wiesel wspomina wydarzenie, którego był świadkiem jako kilkunastoletni chłopak w obozie zagłady w Auschwitz. Trzej rabini wytoczyli proces Bogu. Oskarżyli Wszechmocnego o to, że pozwala na mordowanie swoich dzieci. Wyrok brzmiał: Bóg jest winny! Wiesel pisze: „Pamiętam, byłem tam i chciało mi się płakać. Ale nikt nie płakał”. Po „nieskończenie długiej ciszy” któryś z rabinów spojrzał w niebo i powiedział: „Pora na modlitwy wieczorne”. I wszyscy zaczęli się modlić.

Współ-samotność, czyli pocieszenie

Krzyż jest symbolem samotności cierpiącego, umierającego, ale zarazem wskazuje drogę wyjścia z osamotnienia. Jezus wypowiada swój ból w modlitwie-skardze do Ojca, ale nie przestaje myśleć o ludziach, o nas. Dostrzega Matkę i Ucznia: „Oto syn Twój”,  „Oto Matka Twoja”. Jezus powierza ich sobie nawzajem, umiera zatroskany o to, byśmy nie byli sami, byśmy tworzyli wspólnotę, odkrywali siebie stale na nowo jako bliskich sobie, odpowiedzialnych za siebie nawzajem.

Z krzyża płynie pocieszenie dla wszystkich ludzkich samotności. W encyklice o nadziei Benedykt XVI zwraca uwagę na łacińskie słowo con-solatio (pocieszenie). Sugeruje ono dosłownie „bycie-razem” w samotności, czyli przebywanie z kimś samotnym, towarzyszenie czyjejś samotności, współ-samotność. Samotność Ukrzyżowanego jest właśnie w tym sensie źródłem pocieszenia. Bóg wchodzi w mrok naszej samotności, stając się naszym Pocieszycielem. On ratuje nas od rozpaczy. Wraz z Jezusem mogę wołać: „Boże, czemuś mnie opuścił?”. Bóg się nie obraża, jeśli wykrzyczymy Mu swój ból, swoją samotność.

„Kto wierzy, nie jest sam” – tak brzmiało hasło pielgrzymki papieża Benedykta XVI do Bawarii w 2006 roku. Kto z wiarą patrzy na krzyż Chrystusa, ten w najgłębszej ludzkiej samotności nie ucieka w rozpacz, ale trzyma się go jak światełka nadziei. Wspomniana Matka Teresa swoje dramatyczne opisy ciemności kończyła zawsze aktem zaufania. „Jestem gotowa czekać na Ciebie przez całą wieczność”. „Będę się uśmiechać do Twojego Ukrytego Oblicza – zawsze”. Zabieram te słowa na chwile, kiedy samotność wyda mi się nie do uniesienia.