Dajmy szansę adopcji

Szymon Babuchowski

publikacja 29.11.2010 17:40

Jak usprawnić proces adopcyjny i uwolnić go od obciążeń wobec osób, które i tak już sporo przeszły?

Dajmy szansę adopcji Roman Koszowski/Agencja GN

Po naszym cyklu artykułów na temat in vitro nadszedł do redakcji ciekawy list. Napisała go para dotknięta problemem bezpłodności. „Chcemy podkreślić (…), że nie popieramy metody in vitro, ale w kościołach można tylko usłyszeć krytykę pod adresem ludzi, którzy pragną dziecka i skorzystali z takiego rozwiązania. Nikt nie zrozumie bólu, cierpienia i osamotnienia w problemach bezpłodności i poronień, jeśli sam tego nie doświadczy. (…) Rzadko, a w zasadzie bardzo rzadko można usłyszeć modlitwy za rodziny bezdzietne, które walczą z problemem niepłodności, za kobiety, które ronią ciąże” – ubolewają autorzy listu. Para zwraca też uwagę na to, że proces adopcyjny jest drogą trudną, długotrwałą i nierzadko kosztowną: „Wstępnie szukaliśmy już ośrodków w naszej okolicy i zauważamy, że tylko ośrodki katolickie pobierają opłaty. Niemałe opłaty – od 700 do 3000 zł”.

Zależni od darowizn

Sprawdzanie, jak wygląda adopcyjna rzeczywistość w Polsce, zaczęliśmy od kwestii finansowej. W ośrodkach katolickich spotkaliśmy się z różnymi rozwiązaniami. Część z nich nie bierze od oczekujących żadnych pieniędzy, inne rzeczywiście proszą o darowiznę w wysokości kilkuset złotych, sugerując zwykle konkretną sumę. – Ośrodki publiczne są dotowane przez państwo i nie mogą pobierać opłat, ale niepubliczne, w tym katolickie, muszą skądś brać pieniądze na pokrycie samych procedur – wyjaśnia Katarzyna Gołębiowska, dyrektor Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego Stowarzyszenia Rodzin Katolickich w Szczecinie. – Akurat w naszej placówce jest inaczej: mamy dotacje z urzędu miasta i pieniądze pochodzące od darczyńców, więc nie pobieramy od przyszłych rodziców nic.

Jednak jestem w stanie uwierzyć, że tam, gdzie ośrodkom nie udało się zdobyć podobnych dotacji, koszta poniesione przez oczekujących mogą być spore. Trzeba przecież opłacić specjalistów, lokal, pokryć koszty szkoleń. W warszawskim Katolickim Ośrodku Adopcyjno-Opiekuńczym kwota, o którą prosi zespół, ustalona wspólnie z biskupem diecezjalnym, wynosi 900 złotych. Nie jest to jednak opłata obowiązkowa. – Jeśli para nie może wpłacić tych pieniędzy, jej kandydatura nadal jest rozpatrywana – przekonuje dyrektor Zofia Dłutek. Podobnie jest w katolickim ośrodku w Opolu, gdzie jednak sugeruje się kwotę mniejszą, rzędu 300 złotych. – Nie wiążemy tego z procedurą adopcyjną, prosimy o darowiznę na rzecz Fundacji Obrony Życia, w ramach której działa ośrodek – mówi dyrektor Barbara Słomian.

Po stronie dziecka

Opłaty pobiera także wiele świeckich instytucji adopcyjnych. Na przykład w ośrodku działającym przy Fundacji Dziecko – Adopcja – Rodzina w Otwocku opłata za szkolenia wynosi 3000–5000 złotych.
Zdaniem Zofii Dłutek, darowizny, o które prosi większość ośrodków katolickich, nie są wielkie, jeśli porówna się je chociażby z kosztami procedury in vitro. – Biedniejsze pary często pytają, czy mogą wpłacić pieniądze w dwóch ratach. Nie robimy tu żadnych problemów, ale trzeba też pamiętać, że sytuacja materialna rodziny starającej się o dziecko musi być stabilna. Ośrodek nie jest w pierwszym rzędzie po to, żeby zrobić coś dobrego dla małżonków. Reprezentujemy przede wszystkim stronę dziecka. To dla niego staramy się znaleźć odpowiednią rodzinę. Szefowa warszawskiego ośrodka twierdzi, że procedura adopcyjna nie jest wcale ani długotrwała, ani nadmiernie skomplikowana. – Musimy przecież stwierdzić, czy małżonkowie mają odpowiednie kwalifikacje, by zostać rodzicami – podkreśla. – Jeśli adopcja się nie uda, to mamy do czynienia z tragedią obu stron, której nie da się wymazać gumką. Ślad zostaje na całe życie.

Otwarci czekają krócej

Dlatego oczekiwanie na dziecko poprzedza okres przygotowawczy, który w większości placówek trwa tyle co ciąża – dziewięć miesięcy. Ośrodek sprawdza, czy starający się o adopcję są obywatelami polskimi, czy nie byli karani, jaki jest ich stan zdrowia, także psychicznego. – Do tych warunków dodajemy jeszcze jeden: by małżeństwo było sakramentalne. Prosimy też o opinię proboszcza – mówi Barbara Słomian. Małżeństwa rozmawiają z pedagogiem, psychologiem, uczestniczą w zajęciach grupowych, spotkaniach z prawnikiem i innymi rodzinami adopcyjnymi. Kiedy przejdą przez te wszystkie etapy, zaczyna się czekanie na upragnione dziecko. Długość tego okresu jest różna – wynosi on zwykle od kilku miesięcy do kilku lat. Zależy to od wielu czynników, ale najbardziej – od oczekiwań samej rodziny. Nie jest tajemnicą, że większość par chciałaby adoptować dzieci małe i zdrowe, a tylko nieliczni decydują się np. na przyjęcie dziecka niepełnosprawnego. – To jasne, że nie rozstrzyga tu wyłącznie kolejność zgłoszeń – rozwiewa wątpliwości Zofia Dłutek. – Osoby bardziej otwarte szybciej doczekają się dziecka niż te, które zgłaszają całą listę zastrzeżeń. Nie bez znaczenia jest też usytuowanie i specyfika ośrodka. W małych miastach odsetek dzieci przeznaczonych do adopcji zazwyczaj bywa niewielki, natomiast tam, gdzie jest dużo ludności napływowej – znacznie większy. – W tej chwili mamy ok. 100 par oczekujących, a możemy przeprowadzić ok. 30 adopcji rocznie. Pary czekają więc ok. 2–3 lat od chwili zgłoszenia – podsumowuje dyrektorka opolskiego ośrodka Barbara Słomian.

Taca na ośrodki?

Długi okres oczekiwania na adopcję spowodowany jest m.in. nieuregulowaną sytuacją prawną wielu dzieci. Zaledwie ok. 20 proc. dzieci przebywających w placówkach opiekuńczo-wychowawczych ma szansę na adopcję. – Sędziowie, co zrozumiałe, są dość ostrożni w odbieraniu praw rodzicielskich – mówi Zofia Dłutek. – Najpierw przecież pracuje się z rodziną biologiczną i dopiero jeśli to nie przynosi rezultatu, dziecko może być skierowane do adopcji. – Ta praca powinna być bardzo intensywna – dodaje Barbara Słomian. – Niestety w ośrodkach pomocy społecznej brakuje ludzi, którzy mogliby ją wykonywać.

Beata Dołęgowska, prezes Fundacji Dziecko – Adopcja – Rodzina, twierdzi, że oczekiwanie na dziecko można by skrócić, gdyby ośrodki w różnych rejonach Polski korzystały z systemu komunikacji elektronicznej. Jej fundacja stworzyła taki system. Do bazy danych mają dostęp osoby, które przeszły szkolenie w ośrodkach adopcyjno-opiekuńczych i uzyskały kwalifikacje na rodziny adopcyjne lub zastępcze. Mogą z niej korzystać także placówki opiekuńczo-wychowawcze. Takie bazy budzą jednak wątpliwości wielu osób zaangażowanych w sprawę adopcji, które twierdzą, że ich funkcjonowanie za bardzo przypomina sklep. – To nie rodzice mają wybierać sobie dziecko, tylko dziecko powinno być zakwalifikowane do rodziny adopcyjnej, tak, by uwzględnić jego potrzeby – podkreśla Barbara Słomian.

Dylematy związane z adopcją są wyzwaniem dla nas, katolików. Chodzi tu przecież zarówno o dobro porzuconych dzieci, jak i o rodziców, którzy bardzo pragną dać im swoją miłość. Dlatego powinniśmy dołożyć wszelkich starań, aby usprawnić proces adopcyjny i uwolnić go od obciążeń – także tych finansowych – wobec osób, które i tak już sporo przeszły. Czy dobrym pomysłem – podsuniętym zresztą w cytowanym na początku liście – byłoby zbieranie w kościołach ofiar na ośrodki adopcyjne, podobnie jak to się dzieje w przypadku uczelni katolickich? To temat do dyskusji. Niektóre ośrodki bronią się przed tym, twierdząc, że może to przynieść efekt odwrotny: zniechęcić wiernych do kwestii adopcji. Warto jednak zastanowić się, co zrobić, by zminimalizować koszty ponoszone przez przyszłych rodziców. Tak, by łatwiej było wypełnić słowa Jana Pawła II z „Listu do rodzin”: „Byłem dzieckiem opuszczonym i staliście się dla Mnie rodziną. Byłem dzieckiem osieroconym, a adoptowaliście Mnie, wychowując jak własne dziecię”.