Świadectwo Beaty

Jan Drzymała

publikacja 21.12.2010 08:00

Uciec od awantur, koszmaru, nieprzespanych nocy i znaleźć prawdziwy dom - to marzenie Beaty udało się spełnić. Dziś sama realizuje kolejne.

Świadectwo Beaty Z całego serca dziękuję pani Marlence i ks. proboszczowi Janowi za pomoc i troskliwość o moją osobę, oraz opiekunom z ośrodka, a szczególnie pani Ani i pani Basi za to, że tak wiele im zawdzięczam, za cały trud, dobre kochane serce i cały pobyt w ośrodku - mówi Beata

Ośrodek w Nierodzimiu pomaga wrócić do życia dziewczynom z trudnych środowisk. Beata opowiada, jak zmienił jej historię.

Na lekcji religii zamiast księdza proboszcza pojawiła się pani Marlena. Opowiadała o pracy charytatywnej kościoła, o Caritas i pomocy najbiedniejszym. Sama pracowała jako instruktorka Caritas.

Zapamiętała mnie, chociaż pierwszy raz widziała mnie na oczy – opowiada Beata. Później mówiła mi, że pytała o mnie jedną nauczycielkę, bo jak na mnie spojrzała, zauważyła, że coś w naszej rodzinie jest nie tak.

Nie myliła się. Ojciec Beaty pił. Rodzinie było bardzo ciężko.

- Został mi w pamięci jeden dzień. Taki gorący, który do dzisiaj we mnie tkwi. Wróciłam ze szkoły, a tam jeden wielki płacz. Mama załamana. Tata zaczął wszystko rozwalać w domu. Porąbał meble, krzesła. Talerze i szkła rozbite leżały za oknem. Jedna wielka demolka. Nie mogłam uwierzyć w to, co zastałam. Mama tego nie wytrzymała, a brat pojechał po wujka – brata mamy. Była bójka. Tata został pobity. Przez tydzień nie wstał z łóżka. Bardzo się bałam wtedy bywać w domu. Lęk był coraz większy i wpłynął na całe moje życie.

Awantury się powtarzały.

- Tata rzucał w mamę różnymi rzeczami: gorącym czajnikiem z wodą, krzesłem, chwytał zawsze to, co miał pod ręką. Tych sytuacji różnych bywało całe mnóstwo. Bił, szarpał. To był okropny widok. Baliśmy się, płakaliśmy, że mamie coś zrobi. Sami wtedy też broniliśmy ją, dzwoniliśmy po policję a potem za to nam się obrywało.

Uciec od koszmaru

Wychowawczyni podała Beacie adres pani Marleny. Dziewczyna zdecydowała się na spotkanie. Poszła z mamą. Dowiedziały się, że w Nierodzimiu jest ośrodek, który może pomóc Beacie. Kobieta opowiadała, że mieszka tam też dziewczyna z okolicy. Jest zadowolona. Beata postanowiła, że chce tam pojechać.

- Nikt w domu nie był temu przeciwny. Zresztą wybór też należał do mnie, a ja chciałam zmienić swoje życie i zaznać trochę spokoju.

Pojechała najpierw na próbę. Do ośrodka zwieźli ją ksiądz proboszcz Jan i pani Marlena. Spędziła tam kilka dni. Postanowiła, że zostanie.

- Chciałam uciec od tego koszmaru, nieprzespanych nocy, skończyć szkołę przede wszystkim bo w domu nie było ciszy, nie było warunków na naukę. Cieszyłam się na ten wyjazd bardzo, choć bałam się nowych ludzi, nowego otoczenia, a przede wszystkim szkoły.

Beata skończyła podstawówkę jeszcze w rodzinnym mieście. Nową miała zacząć po przyjeździe do Nierodzimia. Z nauką było ciężko, ale przechodziła z klasy do klasy. Lekcje rzadko odrabiała w domu. Nauka szła opornie, bo dziewczyna miała kłopoty z koncentracją i nie zapamiętywała na lekcjach zbyt wiele. Do dziś nie może się z tym uporać.

- Pamiętam, że tata, zawsze kiedy był wypity, lubił nas szkolić, kazał nam się na siłę uczyć, czytać jakiś temat z książki, z lekcji i zawsze chciał, żeby mu potem opowiedzieć. Ja nie dość, że już jak czytałam, bałam się, co będzie potem, to jeszcze nie potrafiłam czytać ze zrozumieniem, skupić się na tym. Efekt był zawsze taki ,że jak mu ani słowa nie powiedziałam, to dostałam.

W ośrodku nauka też nie szła lekko, ale przynajmniej było cicho i bezpiecznie. Dni były uporządkowane, zorganizowane według ściśle określonego planu.

- Był regulamin, który trzeba było zaakceptować. Jego warunki poznałam na próbnym tygodniowym pobycie. Na pewno byłoby mi trudniej, gdybym tego nie potrafiła zaakceptować i byłabym zmuszona do bycia w tym domu, a ja tam byłam z własnej dobrej woli.

Porządek bez słów

Beata włączyła się w życie ośrodka. Dyżury, sprzątanie, pranie, pomoc w kuchni – tego wszystkiego wymagał pobyt w Nierodzimiu. Dziewczyny wszystko robiły razem z wychowawczyniami. Beata nie miała z tym większego problemu, bo zawsze była pracowita. – Często chodziłam pomagać swojej starszej sąsiadce. Na początku zawsze z moją koleżanką Dorotą, z która się trzymałyśmy razem, a po jakimś czasie już chodziłam i tam sama.
Robiłam jej zakupy, sprzątałam troszkę w pokoju czy w kuchni, prasowałam różne rzeczy. Zawsze mnie to cieszyło, bo przychodząc ze szkoły miałam zajęcie i była to taka odskocznia. Czasem było tak że sąsiadka dawała nam, za to jakieś pieniążki, bo nie chciała, abyśmy za darmo jej pomagały.

Mama nie zabraniała dziewczynie wychodzić z domu. Z ojcem było trudniej. – W domu mieliśmy często różne zakazy np. wychodzenia na dwór, żucia gumy, oglądania telewizji. Jak do mamy przyjeżdżała rodzina, a tata siedział w pokoju, to czasem nas wyganiał. Kazał się wtedy uczyć. Często też kiedy moja koleżanka z Niemiec przyjeżdżała do Polski na wakacje, cieszyłam się, że znów ją zobaczę. Wtedy nigdy nie mogłam wyjść na podwórko. Musiała mojego tatę zawsze prosić, błagać żebym mogła wyjść, pobyć z nią. W sumie zawsze więcej luzu i wyjścia na podwórko było jak tata już był bardzo pijany, bo nie zwracał uwagi, czy są wszyscy w domu, czy kogoś nie ma.
Świadectwo Beaty   Jan Drzymała Ośrodek "Święta Rodzina" w Nierodzimiu Trudno było z dnia na dzień zapomnieć o tym wszystkim, co wyniosła z domu. Pierwsze miesiące w Nierodzimiu były trudne nie ze względu na obowiązki, dyżury czy regulamin ośrodka. Najtrudniej było przełamać Beacie strach przed innymi ludźmi. – Podobno przez pierwsze 3 miesiące się nie odzywałam w ogóle. Byłam bardzo zamknięta w sobie i nieufna. Nie umiałam rozmawiać, zawsze uciekałam przed drugim człowiekiem. Po rocznym pobycie zaczęłam nabierać zaufania i zaczęłam rozmawiać o swoich problemach z paniami, bo ileż człowiek może dusić w sobie, tłamsić? A ja niestety przez wiele lat wszystko dusiłam w sobie. Nie byłam nauczona rozmawiać o problemach o tym jak przeżyłam dany dzień. Takich rozmów do tego momentu nie było w moim życiu. Ksiądz Joachim, z którym się zaprzyjaźniłam, bo zawsze nas odwiedzał w ośrodku, bywał z nami, rozmawiał, przypominał mi kilka razy przy dziewczynach, że pamięta, kiedy byłam na okresie próbnym w ośrodku, plewiłam, trawę miedzy kafelkami i jak tylko próbował do mnie, podejść,  to zaraz  uciekałam przed nim. To jest najlepszy przykład, jaka ja byłam dla nowych ludzi – uśmiecha się Beata.
Mniej więcej po roku zaczęła się przełamywać. Wychowawcom wreszcie udało się zyskać zaufanie przerażonej dziewczyny. – Pani Ania wtedy z panią Basią prowadziły ten dom. Były z nami cały czas. Mieszkały w ośrodku. I tyle ciepła nam dały, miłości i wiele dobroci... Zawsze rano się witały z nami z uśmiechem, przytulały. A kiedy szłyśmy do szkoły czy po wieczornej modlitwie dawały nam znak krzyżyka na czole, całując i przytulając. To był taki fajny i miły gest, z którym się wcześniej nie spotkałam.
Jak mogłam nie pokochać takich osób? – pyta Beata i przyznaje, że wspólne życie w ośrodku stawało się coraz lepsze i bliższe, chociaż nie brakowało też trudnych momentów. – Bardzo bałam się zajęć, na których musiałam się odezwać. To były spotkania w grupie i z panią psycholog. Jak miałam mówić o swoich odczuciach, o tym, co czułam w danym momencie, wpadałam często w płacz, bo nie potrafiłam albo bałam się coś powiedzieć.
Raz w tygodniu w ośrodku odbywały się tak zwane społeczności, podczas których dziewczyny razem z wychowawczyniami rozwiązywały wspólnie bieżące problemy i rozmawiały na różne tematy. Dziewczyny na zmianę prowadziły te spotkania. – Ja tego nie znosiłam – wspomina Beata. Podobnie było wtedy, gdy trzeba było opowiedzieć o swoim wyjeździe na weekend do domu. – Moje opowiadania kończyły się płaczem, bo nie zawsze było dobrze, nie zawsze potrafiłam coś z siebie wydusić. Trudno mi było. Ja miałam duży problem odezwać się w grupie i rozmawiać. Nawet krępowałam się brać udział w różnych zabawach. Prowadzenie modlitwy sprawiało mi spore trudności.

Bóg i marzenia

W Nierodzimiu mocno akcentuje się wychowanie religijne. Dziewczyny same prowadzą wieczorne modlitwy, a w niedzielę, święta czy pierwsze piątki miesiąca razem z wychowawczyniami chodzą na Msze święte. W ośrodku jest kaplica, do której zawsze można wejść i pomodlić się. Dla tych dziewczyn często tu zaczyna się odkrywanie Bożej miłości. – Często miewałam pretensje do Boga, że dzieciństwo miałam okropne, że moje życie było takie a nie inne. Zazdrościłam zawsze koleżankom, że mają normalny dom, wspaniałych rodziców a ja tego nie zaznałam. Ale po jakimś czasie zrozumiałam, że Pan Bóg mi to wynagrodził poprzez ludzi, którym nie byłam obojętna. Dostałam szanse na lepsze życie na normalny dom. I wdzięczna Mu byłam za to ze miałam drugi wspaniały dom. W ośrodku nauczono mnie żyć po chrześcijańsku. Zaczęłam chodzić do Kościoła, do spowiedzi, modlić się. Często sama rano przed wyjściem do szkoły zaglądałam do naszej kaplicy, by powierzyć Panu Bogu cały dzień – wspomina Beata.

Odkąd opuściła ośrodek, minęło już wiele lat. - Pobyt w ośrodku wiele zmienił w moim życiu i wiele dobra z tego domu wyniosłam. Zmieniłam się pozytywnie. Zaczęłam inaczej i jaśniej patrzeć na życie,choć często się go bałam po odejściu z ośrodka. To był trudny moment w moim życiu, kiedy musiałam rozstać się z ośrodkiem. Pamiętam jak dziś - to był jeden wielki płacz. Ale wiedziałam,że zawsze mogę przyjechać w odwiedziny,pobyć tam i porozmawiać. Nabrać sił i dalej żyć...Czasem wracam, bo te więzi po dzień dzisiejszy są we mnie silne,a cały pobyt w ośrodku jest do dnia dzisiejszego bardzo bliski mojemu sercu. Serce cały czas rwie, tęskni po prostu kocha - zapewnia dziewczyna.
Teraz mieszka w rodzinnym domu razem z mamą, siostrą i jej mężem. Ojciec zmarł przed trzema laty. – Kiedy wyszłam z ośrodka, żył już jak bezdomny. Podpalił mieszkanie i już do niego nie wrócił. Widziałam go czasem na ulicy, zaczepiał mnie. Wstydziłam się, kiedy brudny przychodził do Kościoła, bo prawie wszyscy nas znali i wiedzieli, jaka jest nasza sytuacja. Śladami ojca poszedł brat. Zaczął pić, miał spore problemy i pewnego dnia się utopił. Nie wytrzymał – mówi dziewczyna z żalem.

W domu jest spokojnie. Beata pracuje, a antidotum na bolesne wspomnienia, które już na zawsze pozostaną, jest spełnianie marzeń. – Zaczęło się od tego, że w końcu po latach pracy kupiłam sobie komputer i założyłam internet – opowiada. – Zarejestrowałam się na stronie fan clubu internetowego Natalii Kukulskiej. Śledziłam forum i koncerty. Zrobiło się głośno o trasie koncertowej Natalii. Jedna z fanek Ewelina zaproponowała na forum, żeby się wybrać razem na koncert w grupce. Pytała kto będzie w Katowicach. Odezwałam się i umówiłyśmy się przed koncertem, żeby się poznać razem ze śląską ekipa fanów.
Wśród nich ja tylko byłam nowa, ale poszłam z na koncert. Był świetny a po koncercie Natalia przyszła do fanów. Poznałam się z Natalią ona z nami rozmawiała, śmialiśmy się, były pamiątkowe zdjęcia, autografy.To było coś dla mnie niesamowitego.
Cudowne przeżycie!

Potem wyjazdów było coraz więcej. – Zbliżam się do już 30-stu spotkań i tak od kwietnia 2008r. – uśmiecha się Beata.

– Bardzo dziękuję Panu Bogu za wszystko co dobre, za to, że nie poszłam w ślady ojca, że jestem normalną dziewczyną bez nałogów. Wiem, że Bóg nie zostawia człowieka bez wyjścia i chociaż mam prawie 31 lat, to cały czas uczę się życia. Dziś jestem bardzo wdzięczna Bogu, że postawił na mojej drodze tak dobrych i kochanych ludzi, którzy mi pomogli,wspierali i przez których trafiłam do ośrodka

Ośrodek Caritas w Ustroniu Nierodzimiu stracił kotłownię w majowej powodzi. Chcemy włączyć się w finansowanie jej odbudowy. Więcej szczegółów znajdziesz TUTAJ:.