Wyciągnąć ciocię

Agnieszka Napiórkowska

publikacja 05.01.2011 17:00

Każdego dnia po szkole biegną do świetlicy Przymierza Rodzin. Odrabiają lekcje, bawią się, oddają pasjom i odpoczywają. Ostatnio widziano ich w roli aniołów, pasterzy i królów...

Wyciągnąć ciocię Damian Gała Dla Elżbiety Muszyńskiej praca z dziećmi jest prawdziwą pasją

Każdego dnia, już od wczesnych godzin popołudniowych, barak, który w latach wyżu demograficznego był „małą szkołą”, zapełnia się gromadą dzieci i młodzieży. Wchodzący już w drzwiach krzyczą radosne: „Dzień dobry, ciociu!”. I – co najważniejsze – ich powitanie nigdy nie zostaje bez odzewu. W świetlicy czekają na nich wychowawcy i wolontariusze, którzy już na progu zasypują ich pytaniami o to, jak było w szkole, czy dużo mają zadane i czy wszystko dobrze poszło. Nic więc dziwnego, że niektórzy, mówiąc o świetlicy, nazywają ja drugim domem. I wcale nie chodzi tylko o dzieci.

Klucze i spadkowy stół

Początki świetlicy Przymierza Rodzin im. bł. Edmunda Bojanowskiego w Rawie Mazowieckiej i całą 10-letnią historię od podszewki zna jej kierownik Elżbieta Muszyńska. To ona ma na głowie całą papierkową robotę, finanse, ale przede wszystkim troskę o to, by świetlica pomagała rodzicom w wychowaniu dzieci w duchu nauki Kościoła tak, aby wyrosły na świadomych chrześcijan i zaangażowanych, odpowiedzialnych obywateli. Dlatego w programie zajęć istotne miejsce odgrywa – obok pracy i zabawy – modlitwa.

Sam wystrój świetlicy zdradza jej charakter. Każdy okres liturgiczny jest wyraźnie podkreślony. W czasie Bożego Narodzenia obok choinek jest szopka, a podczas warsztatów muzycznych słychać coraz to nowe kolędy. W Wielkim Poście rozbrzmiewają pieśni pasyjne i odbywa się wspólna Droga Krzyżowa, podczas której panuje taka cisza, o jakiej w zwykłe dni można tylko pomarzyć.

W ciągu 10 lat działalności przez świetlicę przewinęło się wielu wychowanków, wychowawców i rodziców, którzy wpływali na jej rozwój i kształt. – W sylwestra 2000 roku dostaliśmy klucze od pierwszego lokalu przy ul. Tomaszowskiej i dwa dni później rozpoczęliśmy pracę z 17 dzieci. Po poprzednich lokatorach zostały nam stół i telewizor. Przy tym stole wszystko się działo: dzieci odrabiały lekcje, jadły, tworzyły pierwsze prace. Telewizor był mniej wygodnym spadkiem, bo odciągał od rozmów i spotkań. Wraz z poznawaniem dzieci i rodziców robiliśmy konieczny remont – wspomina E. Muszyńska.

Po sukcesie, jakim okazał się prowadzony przez świetlicę w latach 2003–2004 program „Młodzi – Młodym”, w ramach którego – poza warsztatami – zdolniejsi uczniowie pomagali swoim rówieśnikom w odrabianiu lekcji, władze miasta postanowiły wyremontować obecny budynek świetlicy. – To było istne szaleństwo. Zarówno z naszej strony, bo do programu zgłosiło się 112 uczniów, jak i ze strony miasta, które w zawrotnym tempie oddało nam do dyspozycji nowy, duży lokal  – mówi E. Muszyńska.

Od lat ze świetlicą związanych jest wiele osób. Jedni dbają o to, by dzieci nie były głodne i każdego dnia dostarczają im chleb, bo – jak twierdzą – jest to miejsce, w którym szanuje się ten Boży dar; inni – tak, jak ks. prałat Mieczysław Iwanicki – troszczą się o wzrost duchowy najmłodszych. Nie brakuje też sponsorów, którzy finansują wyjazdy wakacyjne. W chwilach trudności czy kłopotów świetlica może liczyć zawsze na pomoc prezes Izabeli Dzieduszyckiej i całego Zarządu Stowarzyszenia „Przymierze Rodzin”, który jest organem prowadzącym.

Kuźnia cierpliwości

W obecnej świetlicy w ciągu roku przebywa średnio od 45 do 55 dzieci. Poza zajęciami ogólnorozwojowymi, odbywają się tu m.in. warsztaty muzyczne, plastyczne, techniczne. Jeden z wychowawców Damian Gała w ostatnim czasie uczył, jak wykonać profesjonalny karmnik dla ptaków, ale – jak żartuje kierownik – najwięcej nauczyli się wolontariusze. – Nie było tak źle – zaprzecza Damian.

Przez cały rok w świetlicy pracuje trzech wychowawców, pedagog, psycholog i grupa 30 wolontariuszy, którzy nie tylko pomagają w odrabianiu lekcji, ale także przy organizowaniu przeróżnych imprez, dekorowaniu sal. Świetlica organizuje także wyjazdy wakacyjne i spotkania z ciekawymi ludźmi. O swoich doświadczeniach w NASA opowiadała Małgorzata Sutowicz, a Karol Spansa, muzułmanin, który przyjął chrzest, dzielił się swoim doświadczeniem wiary, zaś Japonka Eiko Tomaru przeprowadziła ekspresowy kurs origami i opowiedziała o Kraju Kwitnącej Wiśni. – Do dziś pamiętam, jak maluchy bacznie się jej przyglądały, jak jej słuchały, a nawet chciały dotknąć – śmieje się E. Muszyńska.

Rawska świetlica jest miejscem szczególnym nie tylko dla wychowanków, ale także dla kadry. – Przez te 10 lat wiele osób tu pracowało. Większość z nich po kilku latach przeszła do szkół i przedszkoli, gdzie ma łatwiejsze warunki pracy (choćby zatrudnienie w oparciu o Kartę Nauczyciela), ale – co ważne – nie straciliśmy z nami kontaktu – zaznacza Muszyńska.

– To było wyjątkowe miejsce pracy – przyznaje Katarzyna Korbus. – Do dziś pamiętam emocje i życzliwość, które tam panowały. Niesamowite były modlitwy, święta. Odejście nie było łatwą decyzją. Świetlica to miejsce, przez które powinien przejść każdy nauczyciel, bo tam łatwiej jest zrozumieć i poznać ucznia i jego trudności – podkreśla.

Podobnego zdania jest Katarzyna Dawidowicz. – Tu nauczyłam się, jak budować indywidualny kontakt z dzieckiem. Zaraziłam się też ich spontanicznością i radością. Jest to miejsce, w którym nawet, gdy niewiele się zrobi, otrzymuje się dużo wdzięczności. I to mobilizuje.

Jak zgodnie podkreślają wszyscy wychowawcy, świetlica dla większości z nich jest miejscem formacji, wzrostu, ale także szkołą cierpliwości i miłości. Kto wie, może dlatego mówią o niej jak o swojej rodzinie.

Balsam i magiczne słowa

W świetlicy szczególne miejsce mają także rodzice, którzy zapraszani są na wszelkie uroczystości, wyjazdy i spotkania. – Chcąc pomóc dziecku, konieczny jest kontakt z jego rodziną, stąd rodzi się potrzeba wspólnego przeżywania świąt, pielgrzymek, wyjazdów do teatru czy zwykłych spotkań przy herbacie. Rodzice nie są bierni. Pomagają w prowadzeniu placówki. Robią drobne remonty, angażują się w generalne sprzątanie czy organizację uroczystości – podkreśla Elżbieta Muszyńska.

– A jak tu się nie angażować, gdy widzi się tyle serca, życzliwości i pomocy wobec naszych pociech? – wtrąca Ewa Widerka, mama byłej wychowanki. – Ciągle tam zaglądam, pomimo że moja córka już do świetlicy nie przychodzi. Związałam się z tym miejscem i z tymi ludźmi. Ciągnie mnie do tej atmosfery, przeżyć, rozmów. Przychodząc, zawsze wiem, za co się trzeba złapać. Pomagam w sprzątaniu, pokręcę się po kuchni, czasem coś ogarnę – wyjaśnia pani Ewa.

– Jesteśmy stowarzyszeniem katolickim, dlatego stawiamy na budowanie na Panu Bogu – wyjaśnia Elżbieta Muszyńska. – Tu ważne są wartości, zwykła życzliwość ludzka i wzajemne dostrzeganie swoich potrzeb. Dzieci świetnie to czują i rozumieją. Niejeden raz, gdy tonęłam w papierach, przygotowując jakieś ważne sprawozdanie, pukały do mojego pokoju i podawały mi kartkę z przepięknym rysunkiem, z laurką czy jakiś zapisanym zdaniem, mówiąc: „Ciociu, to dla ciebie”. Wtedy zmieniały ważność rzeczy. Natychmiast papiery przestawały być wartościowe. Wzruszające są też wspólne modlitwy, w których polecają swoich bliskich, chorych, a także proszą o szczęśliwy poród dla jakiejś wychowawczyni czy zdanie matury dla wolontariuszy. Ostatnio, podczas pogrzebu mojego taty, ich obecność i spojrzenia były dla mnie balsamem łagodzącym ból – wyznaje E. Muszyńska.

Słuchając opowieści wychowawców, sponsorów i rodziców, patrząc na roześmiane buzie dzieci, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to miejsce wyjątkowe.

*** Tekst pochodzi z łowickiego GN