Stara bieda

Marcin Jakimowicz

publikacja 12.01.2011 15:21

Czy podręczniki do nauki języka polskiego nie powinny zaczynać się od rysunku: To pan Kowalski. Jest właśnie niezadowolony z tego, że pada deszcz. To co, ponarzekamy na to, że narzekamy?

Stara bieda jturn / CC 2.0

Scenka sprzed kilku dni. Wigilia: „Leje i leje. Kto to widział Wigilię bez śniegu?”. Pierwszy dzień świąt: „Cholera, sypie i sypie. Na drodze szklanka. A szybę samochodową to 20 minut drapałem! Skaranie Boskie z tym śniegiem!”. – How are you? – Anglik czy Amerykanin, słysząc z naszych ust grzecznościowy zwrot, bez namysłu odpowie, szczerząc ząbki: – I’m fine. Thank you. Nieźle, Dzięki. Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi czy bliscy nam geograficznie Czesi uważają, że należy emanować uśmiechem i nie uzewnętrzniać własnych problemów. Wyobraźmy sobie podobną scenkę rodzajową gdzieś w okolicach Otwocka. Na obsypanym śniegiem (czemu tego nikt nie odśnieży?) przystanku PKS-u (czemu nie postawili pod wiatą nowej ławki?): – Cześć, jak leci? – Ech. Stara bieda…

Kwintesencją polskiego narzekania jest obrazek z „Wojny domowej”. Przegląd młodych kapel. Słychać rytmiczne szarpanie strun i uderzenia perkusji. Zaczyna się rock’n’rollowa jazda w PRL-owskim wydaniu. Za chwilę rozhisteryzowana publiczność usłyszy bliski sercom tekst: „Tak mi źle, tak mi źle, tak mi szarooo. Tak mi źle, je jeeee!”. I nie jest to jedynie refren podchwytywany przez nastolatków. By się o tym przekonać, wystarczy przejażdżka nabitym po brzegi autobusem. „Zimno, drogo, ślisko. A na dodatek rządzą nami złodzieje” – to główne wnioski z kilkunastominutowych dyskusji.
Jak wynika z badań ośrodka Pentor, Polacy najczęściej wyrażają emocje przez śmiech i… narzekanie.

Małysz musi odejść!

„Adam Małysz na podium” – czytam tytuł internetowej depeszy. Niestety, nie na najwyższym miejscu, zajął, biedaczek, dopiero drugą lokatę. Na forum internetowym wre: „Emeryt powinien odejść”, „Wstyd”, „Po co ten dziadek jeszcze skacze?” i kilkadziesiąt innych warczących tekścików. Podobne reakcje towarzyszyły polskim siatkarzom, którzy w Japonii zostali wicemistrzami świata. Powiedzmy sobie szczerze: gdyby Boruc, Fabiański czy Kuszczak przejmowali się komentarzami internautów, już dawno w klubowej szatni otwarliby sobie żyły. Narzekanie jest naszym „sportem” narodowym. Jesteśmy bardzo nieszczęśliwi, gdy nie ma na co ponarzekać. Czy smerf Maruda nie miał przypadkiem krewnych nad Wisłą? A może sam urodził się pod Włocławkiem? Co ciekawe, narzekamy jedynie, jeżeli chodzi o ogólniki. Szczegółowe pytania rysują zupełnie inny obraz – pokazały badania Money Track 2009. Na pytanie: „Czy jest Pani/Pan zadowolony z poniższych obszarów życia?”, odpowiadaliśmy: rodzina – tak – 90 proc.; własny charakter – tak – 88 proc.; życie towarzyskie – tak – 86 proc.; wygląd i zdrowie – tak – odpowiednio 81 i 76 proc. Jaki jest więc obraz Polaków? Narzekamy dla zasady. W szczegółach jesteśmy optymistami z biznesowym wyczuciem. Tak nam dobrze, że dobrze nam tak…

Polskie drogi

Dziury, wszędzie zakazy, radary, ograniczenia prędkości. Zimą asfalt pęka, latem topi się. Masakra! Z narzekania na stan polskich dróg leczą skutecznie eskapady za wschodnią granicę. Choć z Przemyśla do Lwowa jest zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, spróbujcie przejechać tę trasę w godzinkę. Dziura na dziurze. Niektóre nawet dwudziestocentymetrowe. Ulica wygląda jak szwajcarski ser. Wielu wracających z Ukrainy Polaków po przekroczeniu granicy ma ochotę wysiąść i całować ziemię. – Z nawyku narzekania „od żłobka do nagrobka” skutecznie leczy podróż na Wschód – uśmiecha się ks. Jacek Kocur, proboszcz parafii we Lwowie – wystarczy pojeździć po błotnistych ukraińskich drogach czy postać kilka godzin na granicy. – Rosjanie, choć bardziej ubodzy niż Polacy, mniej narzekają – dopowiada ks. Jan Radoń z Kamczatki. – Potrafią się cieszyć z drobnostek. Gdy wyjdzie na chwilę słońce, wystawiają twarze na jego promienie, bo wiedzą, że za chwilę pojawią się czarne chmury. Podobnie jest na Ukrainie. Tam obowiązuje zasada: cieszmy się, bo… jutro będzie gorzej. Może to nie jest dewiza ludzi sukcesu, ale jednak na ulicach nie słychać takiego narzekania jak nad Wisłą. To również konsekwencja czasów, gdy w bloku wschodnim nie można było narzekać, a naród ustawowo musiał tryskać szczęściem.

Fajnie, ale za gorąco!

Na problem rodzimego narzekania zwróciłem uwagę po powrocie z Meksyku. Mieszkańcy stolicy tego rozpalonego słońcem kraju tłoczą się w gigantycznych korkach (po 48-kilometrowej ulicy mknie 5 mln samochodów), w metrze (uf! jak gorąco), z dnia na dzień łapią dorywcze prace, pozbawieni są ubezpieczeń socjalnych, nie mają często emerytur, żyją na zabrudzonych ulicach w chmurze smogu i… nie narzekają. – Uczymy się cieszyć każdym dniem. Może dlatego, że tak często zagląda nam w oczy śmierć? – wyjaśnia pracujący w branży turystycznej Juan Manuel. Barbara Ostaszewska-Sanchez mieszka w Meksyku od 30 lat. A to oznacza, że już odwykła od codziennego narzekania. – I jak wam się podoba? – pokazywała zapierające dech w piersiach krajobrazy (opuncje, agawy, piramidy, wulkany plus pierzaste obłoki). – Fajne – odpowiadaliśmy. – Ale za gorąco...

– No tak – wybuchała śmiechem przewodniczka – typowi Polacy! Zawsze znajdziemy dziurę w całym. Ocean fajny, ale za zimny, Adriatyk nawet niezły, ale zbyt słony. I w dodatku pełen jeżowców i innego paskudztwa. Nie to co nasz Bałtyk, tyle że tam pewnie znów leje… Nic dziwnego, że nasi zdolni rodacy uruchomili w internecie specjalne strony dla maruderów: www.narzekaj.pl i www.niecierpie.pl to portale dla ludzi niezadowolonych. W naszym narzekaniu przypominamy do złudzenia dziadków z „Muppet Show”, którzy na każdą okazję znajdywali złośliwą ripostę. Może to i zabawne, ale na dłuższą metę strasznie męczące. A może jako naród z natury bardzo religijny dosłownie potraktowaliśmy słowa Ewangelisty Mateusza: „Będą narzekać wszystkie narody ziemi”? Najwyższy czas, byśmy przejęli się innym biblijnym wersetem: „W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was”.

Narzekanie jest zaraźliwe

Czy ojciec Badeni znany ze swej nieprawdopodobnej pogody ducha narzeka? – zastanawiałem się, idąc na rozmowę z dominikaninem-arystokratą. – Marudzi Ojciec czasem? – zagadnąłem. – Tak, tak, czasem narzekam – łobuzersko uśmiechnął się zakonnik. – Na jedzenie najczęściej. Bo ja słabo widzę, słabo słyszę, ale smak mam wysubtelniony. A nasze obiady to jednak zwykła stołówka. Często narzekam na smak potraw. To znaczy właściwie na brak smaku. No, ale jakieś umartwienie być musi… – A na Pana Boga Ojciec narzeka? – nie dawałem za wygraną. – Nigdy! Skąd u mnie tyle młodzieńczej radości? Sam się na tym zastanawiam i dochodzę do wniosku, że to dwa żywioły: Duch Święty, którego obecności realnie doświadczyłem, i 30 lat przebywania z młodzieżą.

A oni często mi mówili: „To jest moja koleżanka. Jest już stara, bo ma 25 lat”. Takie hasła odmładzają… By być młodym duchem, trzeba mieć stały kontakt z żywym Bogiem. Wtedy wszystko dokoła ożyje. To jest niemożliwe, żeby kontakt z żywym Bogiem nie ożywiał! – Narzekanie jest zaraźliwe – przestrzega jezuita Wojciech Żmudziński w swej pachnącej jeszcze drukiem książce pod wiele mówiącym tytułem „Niebo jest w nas”. – Świat jest pełen niezadowolonych ludzi, narzekających na pracę, na władze państwowe, na księży, na tłok w autobusie, na wszystko. Jeśli ktoś cieszy się „z byle czego” uchodzi za naiwniaka, nawiedzonego lub uważany jest za „duże dziecko”.

Spośród różnych notatek wygrzebałem zasłyszaną gdzieś historię. Samolot awaryjnie ląduje na autostradzie. Ludzie wychodzą z katastrofy bez szwanku. Jedni dziękują Bogu za ocalenie, inni klną. Rozmawiają ze sobą dwie kobiety: „To dzięki temu, że ksiądz z nami był, nic nam się nie stało”. Dwóch mężczyzn natomiast komentuje: „Gdy ten klecha wsiadał, to od razu wiedziałem, że coś się stanie”. Narzekanie i niezadowolenie jest zaraźliwe. Świat chce nas zarazić przygnębieniem i bezsilnością. Dając się wciągnąć w nieustanne narzekania, stajemy się ofiarami przygniecionymi trudami życia. Ale są ludzie, którzy zarażają radością. Przebywając z nimi, uczymy się zauważać przebijający się przez chmury promyk słońca. Kard. Adam Kozłowiecki, jeden z najwspanialszych i najradośniejszych jezuitów, jakich kiedykolwiek w życiu spotkałem, opowiadał mi, jak otrzymał kiedyś telefon od kard. Dziwisza: – Wasza Eminencjo, Ojciec Święty już długo się z wami nie widział. – To wiele nie stracił – odrzekł kardynał.

Zaraz potem umówił się jednak z papieżem na śniadanie. Ojciec Święty zwrócił się do niego: – Dobrze się trzymasz. Jak to możliwe, ojcze, że masz w sobie tak wiele energii, mimo że jesteś ode mnie o 10 lat starszy? Przeżyłeś obóz koncentracyjny w Dachau i wiele lat na misjach w afrykańskim buszu, a wciąż jesteś młody i radosny jak dziecko. – Ojcze Święty – odparł ojciec Adam – po pierwsze, to nie był obóz koncentracyjny, tylko wakacje, jakie zafundował mi niejaki Adolf Hitler. Po drugie, to właśnie w Dachau zdobyłem hart ducha, który pozwolił mi przetrwać trudy afrykańskiego buszu i być szczęśliwym jak dziecko. To nie dobre uczynki są w życiu chrześcijanina najważniejsze – przypomina jezuita – lecz wdzięczność Bogu. Wielbienie Go za wszystko. Dziękowanie Mu za wszystko, radowanie się każdym dniem, który otrzymaliśmy w prezencie, nawet jeśli słońce chwilowo nie świeci.

Dzięki Bogu jestem ślepy!

Najbliższe otoczenie Jana Pawła II nigdy nie usłyszało od niego słowa skargi. Dlaczego? – Jan Paweł II, znany jako papież uśmiechu, był też człowiekiem Getsemani, wielkiego cierpienia – odpowiada kard. Franciszek Macharski. – Skąd się bierze taka pogoda ducha? Z pogodzenia się ze sobą, z bliskości z Umęczonym, z otwarcia na łaskę. Gdy Duch prowadzi, to trzeba śpiewać: Alleluja! Na krześle siedzi niewidomy samotny stary mnich z zakonu kartuzów. Z punktu widzenia statystycznego Polaka ma wszelkie powody do tego, by soczyście ponarzekać. Tymczasem ten sędziwy zakonnik z Grande Chartreuse, klasztoru ukrytego w potężnych Alpach Francuskich, opowiada w filmie „Wielka cisza”: „Im człowiek bliżej jest Boga, tym jest szczęśliwszy.

Nie ma co się martwić o to, co nam się przytrafia. Często dziękuję Bogu, że dopuścił, bym oślepł. Jestem przekonany, że pozwolił na to dla dobra mej duszy. Szkoda, że świat stracił całkowicie poczucie Boga. Nie mają już po co żyć... Należy zawsze uwzględniać to, że Bóg jest nieskończenie dobry i że wszystko, co czyni, ma nam jak najlepiej służyć. Dlatego chrześcijanin powinien być zawsze szczęśliwy, a nigdy nieszczęśliwy. Wszystko, co się dzieje, jest wolą Bożą, a dzieje się ze względu na dobro naszej duszy. Bóg jest nieskończenie dobry. I On nam pomaga!”. To lekarstwo dla zgorzkniałego smerfa Marudy.

artykuł z numeru 01/2011 Gościa Niedzielnego