Cały zeszyt o Rożkach

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 05.02.2011 00:10

W domu Rożków wszystko mnoży się przez osiem. Także miłość. Choć nikt tu nie używa wielkich słów, bo ze zwykłych tworzy się to, co najważniejsze.

Cały zeszyt o Rożkach

Czy notując to, co mówi każda rodzina, która ma sześcioro dzieci, zapisuje pani cały zeszyt? – pyta przekornie 7-letnia Ula, najmłodsza z Rożków. Przyznaję, że czasem i dwa, bo jest o czym opowiadać, gdy trafia się tylu rozmówców. – Kiedy mnie pytają: „Ile pan ma dzieci”, i odpowiadam, że sześcioro, zwykle drążą dalej: „Tylko z jedną żoną?” – śmieje się tata Marek. Ula przez chwilę skacze na trampolinie ustawionej pośrodku pokoju, a wokół stołu, przy którym siadamy, gromadzi się cała rodzina. Nie ma tylko 21-letniej Ani, która wyszła do pracy. – Ona jest trochę z innej bajki – usprawiedliwia ją tata. – Mam do siebie żal, że kiedy miała problemy, nie dopilnowaliśmy jej. W innym rozdaniu wyglądałoby to inaczej.

– Rodziny wielodzietne przedstawia się albo idealnie, że wszyscy spijają sobie miodek z dziobków, albo jako przykład patologii, gdzie rodzice nie dbają o dzieci i dom – opowiada mama Renata. – My jesteśmy normalni, tylko różnimy się w kilku aspektach. Finanse dzielimy na osiem, nie wyjeżdżamy na wakacje do Grecji, inaczej organizujemy sobie czas. W tym roku po raz pierwszy od 22 lat zostali na dwa dni bez dzieci. – Ale mama nie wytrzymała i dzwoniła do mnie, pytając, co robię – przerywa najstarszy Kuba.

Jak to widzi Ula

Ula chodzi do pierwszej klasy i czeka, kiedy dostanie telefon komórkowy i kolczyki. Ale to przywilej dopiero od drugiej klasy – informuje reszta rodzeństwa. Czekanie na rzeczy, które się chce mieć, to jedna z umiejętności, które ćwiczy się w rodzinie wielodzietnej. To lekcja charakteru, która się opłaca. W wieloosobowej rodzinie dana jest też z góry łatwość wchodzenia w kontakty z innymi. – Moi koledzy jedynacy wolą przebywać w świecie wirtualnym albo w wąskim kręgu znajomych – ze swoją dziewczyną czy chłopakiem – opowiada Kuba. – Stale trzeba kontrolować przekonanie, że jak mam liczne rodzeństwo, to już ze wszystkimi będę umiał rozmawiać, taka pewność bywa zgubna. Wie, że uogólnienia bywają mylące, bo ich tata jest jedynakiem, a mama ma jedną siostrę, a jacy są życiowi.

Ula nie usiedzi na miejscu, ale z przejęciem przedstawia domowników. – Najpierw jest mama, lubi się opalać, chodzić na spacery drogą do krzyża. Tata lubi jeść wszystko, chodzić na Starówkę do dominikanów i chętnie wyspałby się gdzieś w kąciku po pracy. Kuba ma 22 lata, jest studentem, ogląda telewizor… – Chyba o sobie opowiadasz… – przerywa brat. – …no i wyjada słodycze – nie przejmuje się nim Ula. – Zapuszcza brodę i rzuca w okno szyszkami. Ania, 21 lat, lubi gadać z chłopakiem i siedzieć przy laptopie. Magda ma 17 lat, jest drużynową, nie przepada za sukienkami, tylko nosi spodnie i chustki. Kacper, 15 lat, lubi jeździć na skuterze, chodzi do klubu motoryzacyjnego i nie chce mu się sprzątać w szafie. Kasia ma 11 lat, mieszka ze mną w pokoju i nie lubi słać łóżka, jest harcerką i czyta najwięcej z nas. A ja...? – Ula zastanawia się głośno. – ... lubię wszystkich bić – śmiejąc się, dopowiadają bracia.

Kto nie chodzi na piwo

Kiedy na świat przychodziły kolejne dzieci, z centrum Warszawy przenieśli się do domku w Radości. – Z naszej górki Komorowszczaków widać najładniejsze zachody słońca, codziennie inne – chwali się tata. Za to starsze dzieci muszą wstawać o 6 rano, żeby dojechać do szkół w Warszawie. – Na początku spotykaliśmy się z rodzinami mającymi kilkoro dzieci, blisko związanymi z Kościołem i myśleliśmy, że taka liczba to norma. Z czasem okazało się, że jesteśmy w mniejszości – opowiada mama. – Większość stanowią rodziny dwa plus jeden. Nie ma mody na wielodzietność. Bo realia życia w licznej rodzinie nie są łatwe. – Zacznijmy od pieniędzy: po zakończeniu roku finansowego nie mamy możliwości rozliczania się wspólnie z dziećmi – wylicza pan Marek. – Drobną ulgą zaczęły być odliczenia od podatku na każde dziecko – wtrąca pani Renata. – Łatwiej od nas mają chyba tylko samotne matki. Wrzesień woleliby wyciąć z kalendarza, bo na każde dziecko w szkole trzeba wpłacić 50 zł.

Z góry rezygnują z ich ubezpieczenia, czasem z opłat na komitet rodzicielski. Podręczniki, zeszyty, piórniki pochłaniają górę pieniędzy. – A co się stanie, gdy podwyższą podatek VAT na książki? – boją się. Za elektryczność w domu płacą 450 zł co dwa miesiące. Ze względów oszczędnościowych ogrzewanie olejowe w zeszłym roku zmienili na węglowe. Kupili 7-osobowy samochód. – Nie opłaca nam się jazda autobusem, samolotem, nie ma zniżek dla rodzin – mówią. Żeby wspólnie wyjeżdżać na wczasy, kupili przyczepę kempingową. Bo w kwaterach prywatnych czy na wczasach biorą opłatę od łóżka. – Kiedy dzieci były malutkie, wymienialiśmy się ubrankami między znajomymi. Teraz jesteśmy fanami second handów – przyznaje mama. Zaczęła pracować dopiero od sierpnia tego roku. Rodzinę utrzymuje ojciec, zatrudniony w biurze spółki ubezpieczeniowej utworzonej przez episkopat i KAI. – Dzieci nauczyły mnie, że po pracy nie mogę iść na piwo – śmieje się tata. – Dzięki nim zrozumiałem, co to jest odpowiedzialność, nigdy nie byłem na zwolnieniu lekarskim.

Rodzice na skuterze

– Jesteśmy dowodem na istnienie Boga – uważa Kuba. – Ludzkimi siłami trudno byłoby pchać do przodu taką gromadkę. Ukradli im dwa samochody, jeden nawet w niedzielę pod kościołem, parę razy włamali się do domu, ale nikt nad tym dłużej nie płakał, bo trzeba było sobie radzić. Kiedy nie mieli czym jeździć, rodzice pożyczyli sobie skuter od Kacpra i pojechali na zakupy bez kasków. Gdy policjant zobaczył Renatę w rozwianej sukience przyciskającą siatki do pleców prowadzącego męża, machnął na nich ręką i nie wlepił mandatu. Podkreślają, że w ich domu stoi osiem krzeseł, na których siadają, żeby porozmawiać, bo dogadywanie się jest bardzo ważne. – Nie mają przed nami tajemnic, choć czasem każdy mówi na inny temat. Uczymy się rozmawiać, a nie kłócić – podkreśla mama.

Dążą do tego, aby spędzany wspólnie czas ich łączył. Starają się razem chodzić do kościoła, wspólnie jeść posiłki przynajmniej w weekendy i modlić się przed nimi. Jedzenie bywa też przyczyną konfliktów. – Jak idziemy na spacer po Warszawie, to jeden ciągnie do KFC, drugi do McDonalda – wylicza Madzia. Często decydują się na lody. Kuba zwierza się, że dorastał do tak dużej rodziny. – Najpierw czułem, że jak mamie znów rośnie brzuch, to opieka nade mną rozdzieli się na nową osobę – opowiada. – Że będę miał mniej na wydatki. Potem zorientowałem się, jakie mam oparcie w dużej rodzinie. – Zawsze też można zwalić winę na innych – śmieje się Kasia. – Nigdy z mężem nie stosowaliśmy kar cielesnych, tylko zabranialiśmy telewizora, wyjścia do koleżanki – opowiadają rodzice. – Przez te lata nauczyli się zmywać naczynia – to nasz sukces wychowawczy. Na ścianie w pokoju Madzi rzuca się w oczy napis: „Kto nie ma marzeń, umiera”. Kacper marzy o hondzie goldwingu, Ula – żeby mieć dużo zabawek, a Madzia – aby stworzyć kiedyś taki dom.


artykuł z numeru 41/2010 GN