Moją karierą są dzieci

Roman Tomczak

publikacja 17.02.2011 15:30

Mają po pięcioro, ośmioro, a nawet dziesięcioro dzieci. Mieszkają w Berlinie. Wbrew powszechnej opinii na temat rodzin wielodzietnych, nie są ani biedni, ani niewykształceni.

Moją karierą są dzieci daveynin / CC 2.0

W 1963 roku John Fitzgerald Kennedy, 35. prezydent USA, powiedział o sobie: „jestem berlińczykiem”. Kennedy miał dwoje rodzeństwa i tym wyróżniał się spośród berlińczyków. Nawet dziś posiadanie więcej niż jednego albo dwojga dzieci uchodzi tu za objaw dziwactwa albo luksusu. Mimo to nietrudno spotkać w Berlinie rodziny z piątką, ósemką, a nawet dwunastką dzieci. Najwięcej z nich to obcokrajowcy. Niemcy wielodzietni stanowią kilkadziesiąt procent. Wbrew powszechnie panującej opinii, nie są to ludzie biedni i niewykształceni.

Dzieci Kościoła

Bazylika św. Jana w Berlinie. Siedzibę ma tutaj Polska Misja Katolicka, przy której działa trzynaście różnych wspólnot i organizacji. Jedna z nich ma swoją Mszę św. w każdą środę rano. Przewodniczy jej ks. Ulrich Kotzur, proboszcz parafii św. Bonifacego. Ks. Kotzur uważa, że wiara jest bardzo ważna w życiu wielodzietnych rodzin w jego parafii. – Dziś około 30 procent kobiet w Niemczech nie chce mieć dzieci. Raz powodem jest pęd do kariery, innym razem poszukiwanie odpowiedniego partnera. Czasem przyjęty system wartości jest zupełnie inny od tego, jaki dyktuje Biblia. Wtedy na dziecko nie ma już miejsca. Pogłębianie wiary może to odwrócić, i o to także staramy się w naszej parafii – zapewnia ks. Kotzur.

Wśród rodzin przez czterdzieści lat pracował niemiecki jezuita, ojciec Hubertus Tomek. Dziś jest jedną z głównych postaci Chrześcijańskiej Szkoły Wiary i Życia św. Ignacego w Berlinie. – Z rodzinami wielodzietnymi w Berlinie spotykałem się wcześniej w neokatechumenacie. Ale nie było ich wiele – wspomina ojciec Tomek. Dlaczego? Trudno jest walczyć z klimatem walki o dobrobyt, o przestrzeń dla siebie, o prawo do korzystania z życia. Tym bardziej że – jak ocenia ojciec Hubertus Tomek – taka sytuacja panuje nie tylko w Niemczech czy we Francji. Podobnie jest w Azji i w Ameryce Południowej. – Społeczeństwa się starzeją, dzieci przybywa niewiele. Mimo to nie sądzę, że przyszłość to świat wielodzietnych nędzarzy na Południu i samotnych bogaczy na Północy. Myślę, że za mało dostrzegamy w tym wszystkim elementów Bożego planu – zwraca uwagę ojciec Tomek.

Biblia, Jezus, dzieci

Państwo Söllner zajmują obszerne mieszkanie na ostatnim piętrze kamienicy w berlińskiej dzielnicy Tempelhof-Schöneberg. Mają dziesięcioro dzieci – pięć córek i pięciu synów. Willem Söllner jest urzędnikiem. Jego żona, Magdalene, jest z wykształcenia przedszkolanką. Obecnie nie pracuje zawodowo. – Dlaczego mamy tyle dzieci? Czy zna pan tę książkę? – odpowiada Willem Söllner, kładąc na stole Biblię. – To centrum naszej rodziny. Tu przeczytałem, że dzieci to dar, a nie dopust Boży – dodaje z uśmiechem.

Willem sam pochodzi z wielodzietnej rodziny. Jego brat także ma dziesięcioro dzieci. – Przyjaźnimy się z wieloma rodzinami. Niektóre z nich mają jedno dziecko, inne więcej. Każda z nich jest na swój sposób szczęśliwa. Ja jestem szczęśliwy z moimi dziećmi, są dla mnie bardzo ważne – mówi z dumą Willem.
Naszej rozmowie przysłuchuje się 10-letni Matthias. – Wiem, że gdyby nie moje rodzeństwo, byłbym innym dzieckiem. Nie chcę powiedzieć, że gorszym, ale innym. Widzę to u moich szkolnych kolegów. Oni nie umieją tak sobie radzić. Nie są ani tak wrażliwi, ani tak twardzi jak my – mówi Matthias.

Rodzina rodzinie

Związek Rodzin Katolickich przy arcybiskupstwie berlińskim działa od 1953 roku. Skupia ponad sto rodzin. Jego działalność polega głównie na nieustannym przypominaniu o potrzebach niemieckich rodzin w parlamencie. Konsekwencją tych działań jest wnoszenie, opracowywanie i uchwalanie aktów prawnych, rozwiązujących problemy rodzin. Jak podkreśla Matthias Milke z kierownictwa Związku, największą liczbę członków stanowią katolickie rodziny wielodzietne. – Myślę, że właśnie takie rodziny są najbardziej wrażliwe na pomoc innym. Z naszych danych za ubiegły rok wynika, że co piąta rodzina w Berlinie żyje w niedostatku. Jest więc komu pomagać – mówi Matthias Milke. – Związek jest potrzebny wszystkim. Tak długo, jak długo przez swoją działalność i publikacje, a czasami protesty, jest zauważalny w parlamencie niemieckim i w świadomości ludzi, może skutecznie lobbować i wspierać prorodzinną politykę w Niemczech – dodaje.

Taki rodzaj pomocy, polegający na wyciąganiu na zewnątrz tego, co boli rodziny gdzieś na dole, jest, zdaniem Alberta Zella, skuteczny jedynie wówczas, kiedy ma poparcie szersze niż stu katolickich rodzin. Albert Zell, jest nauczycielem, tak jak jego żona Regina. Mają pięcioro dzieci. Zdaniem Alberta Zella, działanie na rzecz wsparcia polityki prorodzinnej powinno zaczynać się wśród sąsiadów, a przykład jest najlepszą motywacją dla innych. – Mój ojciec miał jedenaścioro rodzeństwa. Ja sześcioro. Wicedyrektor w mojej szkole ma pięcioro dzieci. Dla mojego pokolenia dzieci są przywilejem, na który trzeba zasłużyć w niebie, ale i obowiązkiem, z którego trzeba się wywiązać jak najlepiej – dodaje.

Ani rodzina Söllnerów, ani rodzina Zellów nigdy nie korzystały z pomocy socjalnej państwa. Są, można powiedzieć, zamożnymi przedstawicielami mieszczaństwa w Berlinie. – Nie chodzi przecież o to, ile mamy, ale o sens życia – twierdzą.