Ciemnogród?

publikacja 29.03.2011 11:40

O prawie pacjenta do rzetelnych badań, lekarzu, który ma dla niego czas i długich spotkaniach przy herbacie z Ewą Jurczyk, instruktorem NaProTECHNOLOGII rozmawia Aleksandra Pietryga.

Ciemnogród? H_Elise / CC 2.0

Aleksandra Pietryga: Szamanizm i zabobony. Medialna nagonka na naprotechnologię ostro wybrzmiewa w ostatnich miesiącach.

Ewa Jurczyk: – Kto naprotechnologię nazywa gusłami, nie ma pojęcia, o czym mówi. Naprotechnologia jest metodą leczenia niepłodności z wykorzystaniem wszystkich przyjętych i dostępnych narzędzi medycyny, ale wzbogaconą precyzyjną obserwacją naturalnego cyklu kobiety. Wyższość tej metody nad innymi polega m.in. na tym, że wychwytuje i diagnozuje nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu kobiety. To pozwala nie tylko ustalić przyczynę niepłodności, ale zdiagnozować i wyleczyć wiele chorób ginekologicznych.

Najłatwiej jest skierować parę na in vitro…

– Właśnie. Wiele kobiet, które trafiają do mnie nie miało wcześniej nawet zleconych badań na poziom estrogenów i progesteronu (hormony płciowe sterujące cyklem owulacyjnym kobiety – przyp. A.P.), a to podstawa. Naprotechnologia, na podstawie dokładnych obserwacji i badań, dopasowuje metody leczenia do konkretnego przypadku. To jednak wymaga większego zaangażowania lekarza.

Jak to się stało, że nauczyciel matematyki został instruktorem naprotechnologii?

– Szukałam czegoś, co pozwoli mi pogodzić bycie mamą czwórki dzieci z satysfakcjonującą pracą zawodową. Usłyszałam o kursie modelu Creightona (naprotechnologii) i postanowiłam spróbować. Zadziwiające jest to, że wcześniej przez pięć lat intensywnie uczyłam się języka angielskiego, właściwie bez konkretnego celu. Okazało się, że jest to strzał w dziesiątkę, bo wszystkie wykłady, a później egzamin, odbywają się w tym języku.

Pracy jest dużo?

Coraz więcej. Metoda jest coraz bardziej popularna wśród małżonków starających się o poczęcie dziecka. Ponieważ instruktorów jest jeszcze stosunkowo mało, trafiają do mnie pary nie tylko z naszego regionu, ale również z okolic Wrocławia czy Opola. W tej metodzie chodzi o to, by każdy przypadek rozpatrywany był indywidualnie, każdemu trzeba poświęcić dużo czasu. Na spokojnie, przy herbacie. Pierwsze spotkania trwają nawet 3 godziny!

Małżonkowie przychodzą razem?

Zachęcam ich do tego. O to właśnie chodzi, że ta metoda zgłębia problem niepłodności kompleksowo. Zwraca uwagę na aspekty medyczne, ale również psychologiczne, np. kwestię relacji między małżonkami. Trudności w poczęciu dziecka mogą również tu mieć swoje źródło.

Naprotechnologii zarzuca się też, że pomija mężczyznę.

– Wręcz przeciwnie. Właśnie ta metoda obejmuje swoim zasięgiem obydwoje małżonków. Obserwacje co prawda prowadzi kobieta, ale zachęcamy, by to mąż właśnie analizował symptomy, nanosił je na kartę obserwacji. Poza tym przy trudnościach w poczęciu zakłada się, że problem może być zarówno po stronie kobiety i mężczyzny. Dlatego nie wyklucza się oceny męskiej płodności, poprzez badanie nasienia. Przy czym pobranie nasienia nie musi się dokonać przez masturbację. Są inne metody, etyczne.

To znaczy?

– Próbki nasienia uzyskać można w trakcie naturalnego współżycia z użyciem perforowanych koszulek plastikowych.

Jak długo pracuje pani jako instruktor naprotechnologii?

– Od 2009 r.

Sukcesy?

– Rozumiem, że za sukces postrzega pani ciążę (śmiech). To mam około 10 przypadków udanego poczęcia dziecka. Na razie. Pełny cykl leczenia w napro trwa ok. 2 lat i niewiele par do tej pory ukończyło ten program. Właśnie dziś kolejne małżeństwo, z którymi pracowałam pojechało na porodówkę.