Nie boję się - mam tatę

Aleksandra Pietryga; GN 21/2011 wydanie piekarskie

publikacja 08.06.2011 06:30

Odważny, pracowity, wierny. Po prostu jest. Który z ojców nie chciałby usłyszeć tak o sobie z ust swoich dzieci?

Nie boję się - mam tatę Aleksandra Pietryga/ GN Stoją od lewej: babcia Daniela, Magda, mama Anna, tata Marian, Marta. Siedzą od lewej: Marysia, Kuba, Ola i Piotr z Szymonem, Jan.

Czy jestem odważny? – zastanawia się Marian Kudełka, tata sześciorga dzieci. – Mężczyzna musi się wykazywać odwagą, bo przecież ma być oparciem dla rodziny. Ale nie postrzegam siebie jako kogoś nadzwyczajnego. Też szukam wsparcia u Boga, u żony, dzieci. I tak jest dobrze.

Ale rodzina!

Chciałoby się krzyknąć po wejściu do domu Mariana i Ani Kudełków, prawników z wykształcenia. Gwar, rozgardiasz i wszechobecna miłość. Ma się wrażenie, jakby ogarniała każdy kąt. I od razu bariery puszczają. – To są Magda, Marysia, Marta. A to Kuba, Jasiu, Piotr z żoną Olą. Podchodzą, uśmiechają się, podają ręce i zaraz biegną pomóc mamie w kuchni, albo zdjąć mokre okrycie, bo na dworze pada, a właśnie wrócili z kościoła. Gdzieś kręci się jeszcze trzyletni Szymon, syn Oli i Piotrka. Mieszkają tu dwie babcie. I kot Rodriguez.

Wspólny obiad to prawdziwa operacja logistyczna. Ale gdy już wszyscy usiądą do stołu, gdy każdy odgadnie, który to jego talerz, zaczynają się chyba najmilsze chwile – bycie ze sobą, rozmowy i śmiech. Patrzę z zazdrością na ten galimatias i myślę o rodzinach rozbitych; dzieciach przerzucanych jak tobołki – tydzień u mamy, weekend u taty; rodzeństwie toczącym zażarte spory w sądach o majątek... I lęku tysięcy młodych małżeństw przed byciem rodzicami. – Nie wiem, czy z innym mężem u boku zdecydowałabym się na taką gromadkę – mówi Anna Kudełka. – Przyznaję, że się trochę przeraziłam, kiedy w czasach narzeczeńskich Marian, półżartem, roztoczył przede mną wizję tak licznej rodziny.

Łączka dla zajączka

Młodzi mężczyźni często boją się wziąć odpowiedzialność nawet za jedno, dwoje dzieci. Niestabilna sytuacja zawodowa, kariera nabierająca tempa, bądź przeciwnie, przeżywająca regres. Strach przed tym, by w końcu dorosnąć, a może jeszcze zupełnie inne czynniki powodują, że „wieczni chłopcy” lękają się stać mężczyznami - ojcami. - Może to zabrzmi jak slogan, ale dla nas każde nasze dziecko jest darem – wyznają Marian i Anna. – Kimś niepowtarzalnym, bez kogo nie wyobrażamy sobie życia. „Królestwa Bożego szukajcie wpierw…” – te słowa od początku małżeństwa były dla nas światłem. Jest też takie śląskie przysłowie: „dał Bóg zajączka, da i łączka”. Kudełkowie doświadczali tego z każdym kolejnym dzieckiem. Nie zabrakło środków na codzienne życie, a dzieci mogły studiować i realizować swoje pasje. Zawodowo grają na instrumentach, śpiewają, wygrywają międzynarodowe konkursy. Ot, żyzna łączka Pana Boga.

Siłacz z pieluchą

– Miałem wspaniałego tatę – przyznaje Marian Kudełka. – Mój ojciec był bardzo męski, uczciwy, świetnie wykształcony i niesłychanie pogodny. Czułem jego wielką akceptację. Podziwiałem go, choć reprezentował z mamą zupełnie inny model rodziny niż ten, który jest w naszym domu. W moim domu rodzinnym był ściśle podzielony układ ról na tradycyjne męskie i kobiece. Pamiętam tatę, który ze zdumieniem przyglądał się, jak przewijam moje dzieci albo karmię je butelką – śmieje się. Marian nie bał się, że spacerując z wózkiem lub kupując mleko w proszku dla dziecka, traci coś ze swojej męskości. I chyba słusznie, skoro dla swojej żony stanowi do dziś ostoję i siłę, z której Ania czerpie nieustannie i – jak sama twierdzi – lubi się do niego przytulić, by poczuć się bezpiecznie.

Dla córek – Magdy, Marysi i Marty – tata jest wzorem mężczyzny, którego cech szukają u kolegów, przyjaciół, chłopaków. O ojcu mówią, że jest odważny, pracowity, silny. I zawsze gotowy do pomocy. Męskość synów kształtowała się w oparciu o męskość stale obecnego ojca. – Od taty nauczyłem się dużej otwartości na świat, ale też na to, co przynosi życie – mówi Jan, średni syn Kudełków. – Ojciec pokazywał nam, że choć życie jest nieprzewidywalne i nie jesteśmy w stanie wszystkiego kontrolować, to nie trzeba się tego bać, tylko bardziej zaufać Bogu.

– Budowanie tylko na sobie nie wchodziło w grę – zapewnia Marian. – Kiedy byliśmy z Anią narzeczeństwem, a nie trwało to długo, bo decyzja o ślubie zapadła szybko, już wtedy czuliśmy, że bez wiary, bez Pana Boga nie podołamy. Dzisiaj cała szóstka dzieci dziękuje rodzicom za pokazanie wartości wiary i modlitwy. Twierdzą, że to Bóg im „załatwia” wszystko, co dobre. – Bywało, że się buntowałam, twierdziłam, że nie będę się modlić z rodzicami – przyznaje Marta, tegoroczna maturzystka. – Rodzice nie naciskali, do niczego nie przymuszali. Ale patrząc na ich życie, ich małżeństwo, dochodziłam do wniosku, że chyba warto wierzyć.