Samotność w gnieździe

ks. Tomasz Lis; GN 26/2011 Sandomierz

publikacja 09.07.2011 06:01

W świętokrzyskim około 35 proc. uczniów to eurosieroty. Problem dotyka coraz większej grupy dzieci i młodzieży mających kłopoty edukacyjne i wychowawcze. Wizja szybkiego zarobku często zaciera rodzicom obraz problemów i konsekwencji, jakie wiążą się z wyjazdem mamy lub taty za granicę.

Samotność w gnieździe

Historia sprawiała, że Polacy emigrowali prawie od zawsze. Były ucieczki od systemu, czyli emigracje polityczne, były wyjazdy z wielkiej biedy za wielką wodę. Odbywało się to jednak jak najmniejszym kosztem rodziny. Po wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej emigracja w poszukiwaniu pracy i szybszego zarobku przyjęła olbrzymie rozmiary. Coraz częściej zdarzają się sytuacje, że rodzice wyjeżdżający, by dorobić się, zostawiają dzieci lub dorastających nastolatków pod opieką dziadków, starszego rodzeństwa, a nawet krewnych, nie zdając sobie sprawy ze skutków, jakie dotkną ich bogacącą się rodzinę.

Pisklęta same

Mały Grześ chodzący do przedszkola w jednej z podsandomierskich miejscowości, gdy nadchodzi czas zakończenia zajęć pochmurnieje, siada w rogu klasy, opuszcza głowę, ale nie płacze, bo tato, jak wyjeżdżał, prosił, by był dużym mężczyzną. Nie cieszy się, że pójdzie do domu, bo wie, że na korytarzu nie będą czekali na niego ani mama, ani tato, jak na inne dzieci, tylko babcia lub starsza siostra. Grzesia do przedszkola przyprowadza Ania, najstarsza z rodzeństwa.

– Babcia rano musi zająć się gospodarstwem, a Grzesio sam nie wstanie o 7.00. Więc go budzę, myję, często trzeba go nakarmić, bo złości się i nie chce jeść. No i potem razem do szkoły, bo gimnazjum jest obok przedszkola, więc jest mi po drodze – tłumaczy Ania. Ich rodzice chcieli wystartować z własną firmą, wzięli kredyt, biznes nie poszedł, a zaległości zostały. Musieli wyjechać, by spłacić zadłużenie. – Wszystko jest dobrze, tylko Grześ czasami tęskni. Ale gdy dostanie fajny prezent po powrocie, to mu szybko mija – próbuje tłumaczyć całą sytuację Ania.

Babcia, na której spoczęło wychowanie wnuków, nie jest taka pełna optymizmu. – Matki i ojca babcia – choćby była ze złota – to i tak nie zastąpi, ale co było robić. Może niedługo to się skończy, bo dzieci jak te sieroty rosną – dodaje babcia Grażyna. Wielu spośród rodziców wyjazd za granicę motywuje trudnościami ze znalezieniem pracy lub marnymi zarobkami, które nie pozwalają na utrzymanie rodziny. Inni wyjeżdżają, by się dorobić, zarobić na dobry samochód, mieszkanie czy by podnieść standard życia.

Początkowo wszystko jest OK. Dzieci u dziadków lub u cioci, która obiecała, że zastąpi im matkę. Jednak nie do końca. – Bardzo szybko obserwujemy, że dziecko przeżywa jakieś trudności, że coś jest nie tak w domu. Małe dzieci zamykają się w sobie, często myśląc, że to z ich powodu mamy nie ma w domu. Rodzice, chcąc dziecku wytłumaczyć przyczynę wyjazdu, mówią, że to dla nich i dla ich dobra. I dziecko przerzuca winę na siebie, nie potrafiąc poradzić sobie z tęsknotą i opuszczeniem – tłumaczy Ewa Krzystanek, pedagog szkolny ze Staszowa.

Noc na dworcu

Migracja zarobkowa to złożony problem. Można wyróżnić kilka typów emigracji: sezonowy, gdy wyjazdy są tylko okresowe, poza nimi rodzina funkcjonuje normalnie; wyjazdy stałe, gdy jedno z małżonków ciągle przebywa za granicą, a wizyty są sporadyczne; oraz wyjazdy obojga rodziców pozostawiających dzieci – wylicza Henryka Markowska, psycholog ze Staszowa. Każdy z nich jest bolesny, ale najważniejsze z punktu rodziny jest to, aby dzieci mimo czasowej rozłąki mogły zaznać funkcjonowania w normalnej rodzinie, gdzie każdy dobrze wypełnia swoje zadania – dodaje psycholog. W domach, w których początkowo wyjeżdża tylko jedno z rodziców, często pojawia się depresja – opowiada E. Krzystanek.

Rozpoczyna się często od tego, że początkowo drugi małżonek jest zagubiony, nie umie poradzić sobie z funkcjami wychowawczymi, potem ten stan przechodzi na dzieci – one tracą poczucie bezpieczeństwa i przekonanie, że komukolwiek na nich zależy. Bardzo dotkliwie odczuwają to nastolatkowie, którzy potrzebują akceptacji i odpowiednich wzorców zachowania – dodaje pani pedagog. Coraz częściej zdarzają się sytuacje, gdy wyjeżdżają oboje rodzice, pozostawiając dzieci pod opieką najbliższej rodziny lub starszego rodzeństwa. Łukasz Antoniak po raz trzeci trafi ł do pogotowia opiekuńczego za nocowanie na dworcu w Ostrowcu. Nauczyciele nawet nie mają z kim porozmawiać o problemach dorastającego chłopca, bo mama pracuje we Włoszech, a ojciec przyjeżdża do domu tylko na weekend z podwarszawskiej budowli.

– Teraz chłopak dostanie kuratora po tym, jak od tygodnia nie pojawiał się w gimnazjum – opowiada pani Alina, nauczycielka Łukasza. Jego problem to jeden z wielu, z którymi spotykamy się coraz częściej w naszych szkołach. Pozostawione przez zarobkujących za granicą rodziców dzieci zaczynają przejawiać cały zespół problemów. Opuszczają się w nauce, są niedopilnowane, często wagarują, stają się trudne w bezpośrednich kontaktach i szukają grup rówieśniczych, odnajdując w nich wzorce postępowania, które powinni im dać rodzice – dodaje nauczycielka. Pozbawionym opieki dzieciom czy nastolatkom wydaje się, że mają labę i przedłużone wakacje, zaczynają kombinować, bo żadna babcia czy ciocia nie dopilnuje jak mama czy tato.

Wielu wyjeżdżającym wydaje się, że nastoletnie dziecko to prawie dorosły i pod okiem starszego da sobie radę. Jednak nie zawsze. Zarobiona za granicą fortuna nie zwróci utraconego zaufania, rodzicielskiej troski i normalnego domu. – Kiedy nieobecność obojga rodziców nie trwa zbyt długo, wtedy jest szansa, że wszystko wróci do normy. Najgorzej, gdy rodzice wyjeżdżają wahadłowo. Jedno jedzie, drugie zostaje i na odwrót. Wtedy dziecko nie ma okazji poznać normalnie funkcjonującej rodziny – tłumaczy H. Markowska.

Złamana normalność

Skala problemu euroemigracji i rozłąki z nią związanej jest naprawdę szeroka. Dotyka ona nie tylko dzieci, ale samych małżonków. Gdy żyją w długotrwałym oddaleniu, rozluźniają się między nimi więzy małżeńskie oraz pojawiają się trudności we wzajemnych relacjach. Mąż pani Urszuli zaczął wyjeżdżać najpierw na delegacje, potem na kontrakty zagraniczne. I tak minęło ponad 20 lat małżeństwa. Nie widział dorastających dzieci, nie znał ich problemów. Zarabiał, myśląc, że daje szczęście rodzinie. Po latach przyszedł czas na powrót. – Pierwszy rok był koszmarem w domu. Nie tylko nie umieliśmy żyć wspólnie z żoną, ale także z już dorosłymi dziećmi. Nie pasowałem do tej rodziny. Byłem ojcem, którego znali tylko od święta. Gdybym mógł cofnąć czas, szukałbym innego wyjścia – opowiada pan Jerzy z Opatowa.

Długotrwałe wyjazdy powodują zmiany w całej strukturze rodziny – zadania, które ma wypełnić dana osoba, są przejmowane przez inną. Wtedy jeden z rodziców bierze na siebie cały ciężar wychowania i związane z tym konsekwencje. Często to on jest tym stawiającym wymagania i podnoszącym poprzeczkę. Ta druga strona przyjeżdża po czasie rozłąki, przywozi prezenty, w krótkim okresie chce nadrobić braki emocjonalne. – Dziecko bardzo szybko to wykorzystuje. Postrzega rodziców w kategoriach dobry, bo pobłażliwy, i zły, bo wymagający. W tej sytuacji dziecko nie ma możliwości poznania normalnego funkcjonowania rodziny, bo zawsze kogoś w niej brakuje – komentuje H. Markowska, psycholog.

Wspomniany na początku Grześ z dumą pokazuje zdalnie sterowaną dużą wyścigówkę. – To od taty – wyjaśnia – on już niedługo przyjedzie i przywiezie mi robota z Wyspy (tak nazywa miejsce, gdzie pojechali rodzice). – Rodzice obiecali zabrać nas na tydzień do siebie do Anglii. Będzie to moja podróż życia – cieszy się pilnująca Stasia Ania. Tylko babcia, patrząc na wnuki snujące plany, nie cieszy się, ale tęskni za normalnością.

Trudna droga do wyjścia

Problem eurosieroctwa rośnie i staje się rzeczywistością, z którą muszą zmierzyć się nie tylko rodziny nim dotknięte, ale szkoły, parafie oraz instytucje społeczne. – Zajmujemy jedno z wyższych miejsc w Polsce pod względem zjawiska eurosieroctwa. Są podstawy do poważnego niepokoju co do rozmiarów i negatywnych konsekwencji zjawiska euromigracji dla stabilności rodzin i prawidłowego funkcjonowania społecznego pozostających w kraju eurosierot – mówi Teresa Kmiecik z Kuratorium Oświaty w Kielcach. Na terenie województwa świętokrzyskiego właśnie dobiega końca realizacja projektu badawczego „Euro Dzieci”, zakładającego diagnozowanie sytuacji rodzinnej i społecznej dzieci, których rodzice emigrują zarobkowo. Poprzez realizację projektu szukano modelu działań profilaktyczno-interwencyjnych i pomocowych, ukierunkowanych na eurosieroty, aby przez instytucje pomocy społecznej i szkoły podjąć kroki w kierunku ograniczenia negatywnych skutków migracji zarobkowej rodziców. Początkowo marginalizowano problem, teraz jednak coraz więcej środowisk łączy swoje działania, aby pomóc rodzinom, których dotyka ten problem.

Rosnąca euromigracja jednak nie napawa optymizmem. Wystarczy pojechać na polską wieś, która z roku na rok pustoszeje, i posłuchać opowieści, jak to polepszyło się dzieciom, bo wyjechali na zarobek. Wystarczy popatrzeć na statystykę miejskich parafii, które z roku na rok odnotowują duży ubytek osób czasowo lub coraz częściej na stałe wybierających życie za granicą. Eurosieroctwo to nie tylko problem opuszczonych maluchów czy zagubionych nastolatków, lecz syndrom polskiego społeczeństwa rozdartego pomiędzy normalnością a pędem za dobrobytem.

(imiona i nazwiska zostały zmienione)