Przebaczenie – drogą daru

Yves Semen

www.swietywojciech.pl |

publikacja 14.07.2011 22:54

Urzeczywistnienie autentycznego daru z samego siebie jest niemożliwe dopóty, dopóki nie wybaczymy tak sobie, jak i drugiemu, naszych ograniczeń.

Przebaczenie – drogą daru www.swietywojciech.pl

To drugi fragment książki: "Duchowość małżeńska według Jana Pawła II". Pierwszy znajdziesz TUTAJ. Przypominamy: książkę można wygrać w naszym KONKURSIE.

 

Urzeczywistnienie autentycznego daru z samego siebie jest niemożliwe dopóty, dopóki nie wybaczymy tak sobie, jak i drugiemu, naszych ograniczeń. Prawda ta odnosi się w szczególności do tego, co zwykliśmy uważać za ograniczenia ciała. „Ciało – powiada Jan Paweł II – ukazuje człowieka. Ta zwięzła forma zawiera już to wszystko, co o strukturze ciała jako organizmu, o jego żywotności, o jego szczególnej fizjologii płciowej, itd., będzie mogła w ogóle powiedzieć ludzka wiedza” (audiencja z 14 listopada 1979, 4).

Nasze ciało „mówi” o nas, wyraża nas jako osobę. Jest tym, co otrzymaliśmy jako dar, byśmy mogli dawać samych siebie. Jednak dać siebie możemy jedynie wówczas, gdy zaakceptujemy fakt, że nasze ciało jest darem i przyjmiemy ów dar takim, jaki jest, ponieważ właśnie w tej, a nie innej formie, ciało wyraża to, kim jesteśmy. W małżeństwie wyrazem i całkowitym spełnieniem osobowego daru jest wzajemny dar ciała. Jednak abyśmy mogli dać siebie w darze, musimy najpierw przyjąć samych siebie, to znaczy zaakceptować siebie i poczuć się dobrze we własnym ciele. To oznacza, że przede wszystkim musimy pogodzić się faktem posiadania ciała, odrzucić wyobrażenia, że jesteśmy bytami czysto duchowymi! Jest to pokusa bardziej kobieca niż męska, chociaż – nie do końca… Ileż małżeńskich nieporozumień wynika z faktu, że nie jesteśmy w stanie zaakceptować własnej cielesności. Snujemy mrzonki o miłości platonicznej, duchowej, odcieleśnionej, znajdującej swoje spełnienie jedynie w sferze komunii dusz i serc; miłości „czystej”, dystansującej się wobec rzeczywistości ciała. Jest to pokusa manichejska, która dała początek wielu herezjom, niestrudzenie zwalczanych przez Kościół: kataryzmowi, enkratyzmowi, jansenizmowi… Jan Paweł II wielokrotnie podejmował tę kwestię, wyrażając swoją opinię bardzo jasno i wyraziście. Szczególnie wówczas, gdy mówił autentycznych racjach, jakie powinny przyświecać wyborowi bezżenności, i w swym komentarzu do słów Chrystusa z Kazania na górze na temat cudzołóstwa popełnionego w sercu (Mt 5,27-28). Znamienna jest stanowczość, wręcz bezwzględność, z jaką Jan Paweł II walczy z wszelkimi przejawami dyskredytowania godności ludzkiego ciała i seksualności. Stawką jest zrozumienie samej istoty człowieka i jego powołania w planie Bożym. „Konsekwencją tej ostatniej [postawy manichejskiej] musiałoby być jakieś – jeśli nie realne, to w każdym razie intencjonalne – ‘unicestwienie’ ciała, zaprzeczenie wartości ludzkiej płci, męskości i kobiecości człowieka, a co najwyżej ich ‘tolerowanie’ w granicach ‘potrzeby’ wyznaczonej koniecznością prokreacji. Natomiast właściwe dla etosu chrześcijańskiego na gruncie słów Chrystusa w Kazaniu na Górze jest takie przetwarzanie świadomości i postaw człowieka – zarówno mężczyzny, jak i kobiety – dzięki któremu w pełni ujawni się i urzeczywistni ta wartość, jaką ma ciało i płeć w pierwotnym zamierzeniu Stwórcy, służąc ‘komunii osób’, która jest najgłębszym tworzywem etyki i kultury ludzkości” (audiencja z22 października 1980, 3). Papież puentuje swoją audiencję mocnym i jednoznacznym stwierdzeniem: „Manichejski sposób rozumienia i wartościowania ciała i płci człowieka jest zasadniczo obcy Ewangelii” (Ibidem, 5).

Zaakceptowanie faktu posiadania ciała oznacza także konieczność zaakceptowania go takim, jakim jest: to znaczy takim, jakim zostaliśmy obdarzeni – wraz z jego ograniczeniami i niedoskonałościami – ponieważ właśnie to a nie inne ciało dał nam Bóg, abyśmy mogli złożyć w darze samych siebie. Zatem sami sobie musimy udzielić pewnego rodzaju przebaczenia, którego owocem stanie się pogodzenie się z samym sobą i pełna akceptacja fizycznej, materialnej cielesności. W przeciwnym razie ciało, które otrzymaliśmy, aby uczynić z niego dar, stanie się przeszkodą: bowiem bez umiłowania własnego ciała nie będziemy wstanie urzeczywistnić daru z samego siebie, w swojej cielesności…

Konieczne jest także zaakceptowanie ciała drugiego, takim jakim ono jest. Tylko wówczas zdołamy przyjąć to ciało jako dar i – w konsekwencji – wybaczyć drugiemu ograniczenia jego cielesności, rozumiejąc, że ciało jest środkiem do urzeczywistnienia daru. Zapewne nigdy nie napiętnujemy dostatecznie zła, jakie wyrządzają współczesne media promujące kult ciała „idealnego”. Pod wpływem plakatów, czasopism czy reklam nieustannie przeprowadzamy porównania – raczej nie na naszą korzyść! – własnego ciała z ciałami innych, z owym „ideałem niedościgłym”. Za wszelką cenę staramy się upodobnić do lansowanego wzorca lub oczekujemy, że druga osoba się do niego upodobni. Taka postawa jest niedorzeczna, i to z dwojakiej przyczyny. Po pierwsze dlatego, że ciała ukazane na zdjęciach nie są naturalne: zdjęcia są retuszowane, wygładzane, poddawane cyfrowej obróbce… Zatem tak zwany ideał ma więcej wspólnego z wirtualną iluzją niż rzeczywistością. Po drugie dlatego, że wszelkie próby upodobnienia się do owych „ideałów” nieuchronnie prowadzą do depersonalizacji. Pomyślmy, jak smutny widok przedstawiają tak zwani „fani” bezmyślnie naśladujący taką czy inną „gwiazdę” popkultury, zatracający poczucie własnej tożsamości. Musimy zaakceptować własne ciało takim, jakie jest, ponieważ to ono nas określa, mówi, kim jesteśmy. Nasze ciało to my. Jesteśmy w równej części złożeni z ciała i z duszy.

Czy zatem należy potępiać dążenie do podkreślenia wartości ciała, piętnować wszelkie próby skorygowania jego niedoskonałości? Oczywiście, że nie! Przecież fakt, że będziemy bardziej brzydcy, gorzej ubrani, mniej zadbani, nic nie przyda naszemu człowieczeństwu! Jednak dbać o siebie należy mądrze i z umiarem… i oczywiście z dystansem do samego siebie. Wszystko, co podkreśla zalety naszego ciała w jego indywidualności, jest dobre: przemyślany i dyskretny makijaż uwydatni kolor oczu, wydobędzie głębię i pełny wyraz spojrzenia; dobrze skrojona sukienka zrównoważy zanadto szerokie biodra; szkła kontaktowe z powodzeniem zastąpią okulary… Zdrowa dbałość o siebie nie jest niczym złym, o ile pomaga nam pokochać to ciało, którym zostaliśmy obdarzeni, aby dawać w darze samych siebie. Natomiast ciało drugiej osoby powinniśmy postrzegać i miłować w sposób następujący: jako przejaw, czy też „świadka” jego osoby, stworzonej jako dar. Do tego stopnia, że w pewnym momencie będziemy zdolni do obdarzenia miłością pewnych „niedoskonałości” ciała drugiej osoby: dlatego, że są to jej niedoskonałości, na swój sposób wyrażające istotę, którą ona jest. Oto autentyczny przejaw dojrzałej miłości.

Przebaczenia, o którym tu mówimy, należy udzielać wciąż, nieustannie. Jest to warunek konieczny, aby obdarzyć własne ciało miłością i tym samym lepiej przysposobić się do urzeczywistniania daru z siebie. To samo dotyczy ciała drugiego: jedynie dzięki nieustannemu wybaczaniu przysposabiamy się na jak najwłaściwsze przyjmowanie tego daru. Należy to czynić zawsze, na każdym etapie życia, poddając swoje miłujące spojrzenie – spojrzeniu Boga. Owa edukacja (czy też reedukacja) spojrzenia jest istotą miłości, ponieważ dzięki niej jesteśmy w stanie dostrzec osobę drugiego jako dar. Wówczas ślady, jakie na ciele małżonki pozostawiło macierzyństwo, nie staną się dla męża dopustem Bożym, lecz pretekstem i zachętą do złożenia dziękczynienia za to, czego są znakiem; na zmarszczki, które pojawiły się na twarzy małżonka, żona nie spojrzy ze smutkiem, lecz zaduma się nad nimi, dziękując za wspólne życie, które jej i jemu było dane… Tym sposobem każde z małżonków zwolna nauczy się postrzegać własne ciało nie przez pryzmat swego odbicia w zwierciadle, lecz przez pryzmat spojrzenia drugiej osoby, zachwycającej się tym jedynym niepowtarzalnym pięknem, które tylko ona (lub on) będzie wstanie dostrzec. O naszym pięknie powinno mówić nam spojrzenie drugiej osoby, a nie świadomość, że mieścimy się – bądź też nie – w takim czy innym kanonie piękna. Jedynym zwierciadłem małżonków powinno być spojrzenie drugiego. Jedynie małżonek może zwrócić się do swojej małżonki poruszającymi słowami Pieśni nad pieśniami: „O, jakżeś piękna, przyjaciółko moja! O, jakżeś piękna!”. Jedynie małżonka może odwzajemnić się swemu małżonkowi: „O, jakżeś piękny, mój umiłowany! O, jak wdzięku pełen!” (Pnp 1,15-16).

Owa zmiana percepcji, odkrycie wyjątkowego i niepowtarzalnego piękna drugiej osoby, jest wielkim skarbem małżonków, istotą ich miłości, świętym i tajemnym tabernakulum ich intymnej zażyłości i wzajemnego daru.

Jutro kolejny - i ostatni już - fragment: Przebaczenie i komunia.