Szkoła to życie

ks. Roman Tomaszczuk; GN 38/2011 Świdnica

publikacja 02.10.2011 06:30

Walczyli o nią, bo uważali, że również tak powinna się wyrażać miłość. Po dziesięciu latach wiedzą, że mieli rację.

Szkoła to życie ks. Roman Tomaszczuk/ GN Michał, Eliza, Marysia i Ala podziwiają festynowe fanty na loterię.

To uroczystość naprawdę niepowtarzalna, bo ku czci Archanioła Michała i… równie walecznych ludzi. Tych, którzy dziesięć lat temu szukali wsparcia u możnych tego świata i tam go nie znaleźli. Ludzi, którzy nie poddają się zbyt łatwo, a których determinację docenił Kościół. – Kardynał Henryk Gulbinowicz zaufał intuicji ówczesnego dyrektora Caritas, ks. Derenia, i zaryzykował – wspominają po latach o rozmowach między komitetem walczących o szkołę a kurią wrocławską. – Wrażliwość zarówno mieszkańców, jak i naszego kardynała ocaliła nie tylko szkołę. Ocaliła życie – dodaje dzisiejszy proboszcz,  ks. Adam Woźniak.

Tysiące i setki

2000 kubków białych, 500 kubków brązowych, 1000 tekturowych tacek, 500 kompletów sztućców, 1000 serwetek, 50 m obrusu i jeszcze 500 rożków na frytki – wszystko po to, by goście i parafianie mieli możliwość skosztowania specjałów, ciast, grillów i zup uszykowanych specjalnie dla nich przez parafialne gospodynie. – Ale najpierw uroczysta Msza św. – zaznacza proboszcz i wspomina o sympatycznej wizycie u kard. Henryka Gulbinowicza, który żartuje, że zapraszanie go na takie uroczystości to spore ryzyko dla organizatorów. Wiek robi swoje, a śmierć, zabierając jego przyjaciela, kard. Deskura, przypomniała o sobie bardzo wyraźnie i upomina się o respekt. Niemniej mieszkańcy Wir, Wirek, Tąpadła, Kątek oraz pobliskiego Zebrzydowa z przejęciem oczekują na swego dobrodzieja.

– To są wioski, z których pochodzą nasze dzieci – wyjaśnia Mariola Wyderka, dyrektorka placówki będącej – odkąd powstała diecezja świdnicka – szkołą świdnickiej Caritas. – Postanowiliśmy w tym roku świętować zarówno doroczny festyn parafialny, jak i okrągłą rocznicę powstania naszej szkoły – mówi duszpasterz z Wir. – Zresztą jest to oczywiste i naturalne także z tego względu, że współpraca między parafią a szkołą układa się doskonale. Wspieramy się i wiemy, że możemy na siebie liczyć – podkreśla.

Nie damy!

Kiedy na przełomie wieków wkraczała kolejna reforma edukacji, masowo zaczęto likwidować małe, wiejskie szkoły. Mieszkańcy z przerażeniem patrzyli, jak zamykane są nierzadko jedyne ośrodki kultury ich małych ojczyzn. Taki los spotkał m.in. szkoły w Białej, Mysłakowie, Wirach i w Zebrzydowie. W tych dwóch ostatnich wsiach rodzice zbuntowali się przeciwko dyktaturze racji ekonomicznych. Szkoły ocalały, ale dzisiaj jedynie ta w Wirach spokojnie patrzy w przyszłość, bo dla zebrzydowskiej niepublicznej szkoły podstawowej miniony rok szkolny był ostatnim w historii.

– Uczy się u nas 71 uczniów, w zerówce jest 17, a w punkcie przedszkolnym 10 – wylicza dyrektorka. – Mamy dobrą bazę edukacyjną, wyremontowany budynek, salę gimnastyczną i dobrą kadrę pedagogiczną, ale przede wszystkim niezwykle rodzinny klimat w murach szkoły – zachwala. – Co z tego, kiedy trudno jest przełamać schemat: wiejska szkoła jest kiepska, gminna jest już lepsza, ale te w mieście to dopiero niesamowity poziom – wspomina o stereotypach. A przecież jest tak, że zdolny uczeń wszędzie się rozwinie i zabłyśnie, natomiast słabszy nie dostanie skrzydeł w miejskim molochu. Tam zginie i dla niego właśnie mała szkoła jest największą szansą. – Dociera to do rodziców, ale dopiero w gimnazjum, dlatego tak popularne w Świdnicy są wiejskie gimnazja: w Witoszowie, Lutomi czy w Pszennie.

Mam dla ciebie czas

Dzieci rodziców, którzy dziesięć lat temu bronili z takim zapałem małej, wiejskiej szkoły, wyrosły i ruszyły w świat. Niemniej idea tamtego zmagania z bezdusznym systemem jest wciąż czytelna. Mała szkoła daje poczucie bezpieczeństwa. Nauczyciele znają nie tylko dzieci, ale i ich historię oraz warunki socjalne. Wiedzą, komu poświęcić więcej uwagi i serca. Rozumieją, jakie jest źródło problemów i niepowodzeń szkolnych. Dlatego ich diagnoza jest pewna, a pomoc skuteczna, co potwierdza choćby wynik testów sprawdzających po szóstej klasie sprzed trzech lat, gdy wiejska podstawówka miała najlepszą pozycję w powiecie świdnickim i trzecią na Dolnym Śląsku. – Oczywiście wiele zależy od uczniów, ich talentu i pracowitości, ale jak widać, ci zdolni nie marnują się i mają szansę błyszczeć – zauważa Mariola Wyderka i przywołuje zabawną sytuację, gdy dwóch uczniów postanowiło zasmakować wagarów. – Zanim dotarli do końca wioski, otrzymałam telefon od sąsiadki uciekinierów i wysłaliśmy samochód, żeby ich sprowadzić na dobrą drogę. Nie muszę dodawać, że pozostali amatorzy wagarów dali sobie spokój z podobnymi wyczynami – uśmiecha się.

Podmiejskie wsie coraz częściej zamieniają się w sypialnie. Nowi mieszkańcy pracują w mieście, a dojeżdżając do pracy, zabierają ze sobą swoje dzieci. – Dlatego szukamy sposobu na uruchomienia świetlicy, tak żeby dzieci mogły u nas ciekawie i bezpiecznie spędzić czas oczekiwania na powrót rodziców – dzieli się swoją troską dyrektorka.

Tymczasem dzieciaki oglądają festynowe fanty. Są przejęte wydarzeniem, jakie ich czeka. I choć żadne z nich nie pamięta batalii, jaką stoczyli o ocalenie szkoły ich rodzice i dziadkowie, to jednak z radością wezmą udział w dziękczynieniu za tamto zwycięstwo. W końcu ich radość i rozwój są niezbitymi dowodami, że warto było wtedy szukać pomocy w niebie i w Kościele. Warto było ocalić życie.