Mój wniosek jest taki: do małżeństwa trzeba przygotowywać wcześniej, poprzez tzw. przygotowanie bliższe, które dotyczy młodzieży gimnazjalnej i licealnej.
Genialne! I na co te dwie godziny religii tygodniowo, wielomiesieczne zaliczanie nabozenstw, nauk i spowiedzi?
Czy przypadkiem nie jest to marnowanie czasu na forme bez tresci?
Moze jednak skupic sie na lekcjach religii najpozniej w liceum glownie na powiazaniu chrzescijanstwa z codziennym zyciem?
Tyle, ze jest juz jakby za pozno dla calego pokolenia.
Może to jednak dobry pomysł aby juz w I gimnazjum częśc zajęc przeznaczyc na tematy zwiazane z zyciem?a w ogole o naprotechnologii powinno się mówić własnie w tym czasie ( osobno dla płci)
Również uważam, że wiarę się przekazuje,ale problem dzisiaj jest głębszy. Młodzi ludzie nie chcą słuchać ani Boga, ani rodziców, ani księży. Żyjemy w trudnych czasach i z obserwacji wyciągam wnioski, że ratunkiem jest nowa ewangelizacja, życie we wspólnotach. Młodzi czasem nie mają autentycznego przekładu ewangelii na życie w rodzinach, z których się wywodzą. Ale to też nie reguła. Ja wywodzę się z rodziny, w której wiary nie traktowano poważnie i dostałam łaskę nawrócenia. Też nie pomogły wcześniejsze katechezy. Dopiero teraz jako dorosła kobieta, sama szukam rekolekcji, świadomie nawiązuję więź z Bogiem i chcę - to ważne chcę wybierać to co jest Jego wolą. Myślę, nawet jestem pewna, że młodzi ludzie najpierw muszą chcieć przyjąć łaskę zbawienia, inaczej teoria na nic się zda w liceum, czy gimnazjum,
Czyli zamiast przekonywac o slusznosci Dobrej Nowiny, straszyc pieklem? To juz przerabialismy. Dzis to nie dziala. A podsuwanie im na starcie furtki do uniewaznienia malzenstwa jest kontraproduktywne.
Po prostu katecheza w szkolach jest zle ustawiona. Nie wystarczy wbic wszystkie przykazania, odpytac z regulek i zaliczyc dziesiatki nabozenstw i rekolekcji przymusowych. Trzeba mlodziez ksztaltowac, zadawac trudne pytania, zmuszac do myslenia, podsuwac odpowiedzi Kosciola, ale nie do wbicia na pamiec, ale do dyskusji, dlaczego sa dobre.
Kurs przedmalzenski to sa lata za pozno. Przeciez nie chodzi o to, zeby narzeczeni wbili do glowy nauke Kosciola w temacie rodziny, ale zeby nia w malzenstwie zyli.
Mój wniosek jest taki: do małżeństwa trzeba przygotowywać wcześniej, poprzez tzw. przygotowanie bliższe, które dotyczy młodzieży gimnazjalnej i licealnej.
Genialne! I na co te dwie godziny religii tygodniowo, wielomiesieczne zaliczanie nabozenstw, nauk i spowiedzi?
Czy przypadkiem nie jest to marnowanie czasu na forme bez tresci?
Moze jednak skupic sie na lekcjach religii najpozniej w liceum glownie na powiazaniu chrzescijanstwa z codziennym zyciem?
Tyle, ze jest juz jakby za pozno dla calego pokolenia.
chcą słuchać ani Boga, ani rodziców, ani księży. Żyjemy w trudnych czasach i z obserwacji wyciągam wnioski, że ratunkiem jest nowa ewangelizacja, życie we wspólnotach. Młodzi czasem nie mają autentycznego przekładu ewangelii na życie w rodzinach, z których się wywodzą. Ale to też nie reguła. Ja wywodzę się z rodziny, w której wiary nie traktowano poważnie i dostałam łaskę nawrócenia. Też nie pomogły wcześniejsze katechezy. Dopiero teraz jako dorosła kobieta, sama szukam rekolekcji, świadomie nawiązuję więź z Bogiem i chcę - to ważne chcę wybierać to co jest Jego wolą.
Myślę, nawet jestem pewna, że młodzi ludzie najpierw muszą chcieć przyjąć łaskę zbawienia, inaczej teoria na nic się zda w liceum, czy gimnazjum,
Po prostu katecheza w szkolach jest zle ustawiona. Nie wystarczy wbic wszystkie przykazania, odpytac z regulek i zaliczyc dziesiatki nabozenstw i rekolekcji przymusowych. Trzeba mlodziez ksztaltowac, zadawac trudne pytania, zmuszac do myslenia, podsuwac odpowiedzi Kosciola, ale nie do wbicia na pamiec, ale do dyskusji, dlaczego sa dobre.
Kurs przedmalzenski to sa lata za pozno. Przeciez nie chodzi o to, zeby narzeczeni wbili do glowy nauke Kosciola w temacie rodziny, ale zeby nia w malzenstwie zyli.