Święta czuć

W miłości Boga i siebie nawzajem pomaga im gdakanie kur, wiejący wiatr, zapach ziemi i praca.

Ona świdniczanka, on właściwie też, jednak nie są wierni swemu miastu. Nie dlatego, że jest brzydkie, bo nie jest. Nie dlatego, że jest wielkie, bo nie jest, i nie dlatego, że jest ciasne, bo nie jest. Dlaczego? Bo jest miastem. Wystarczy.

Życie i śmierć

– No więc to było tak. Pojechaliśmy z wujkiem na wieś i tam akurat w oborze cieliła się krowa – zaczyna z zapałem Basia, dwunastoletnia córka Małgosi i Mirka Kowalskich. – Lucka jeszcze nie było, widać było tylko jego kopytko. Więc wujek przywiązał sznurek do tego kopytka, a na drugim końcu taki patyk – i wtedy zaczęliśmy ciągnąć. Naprawdę! Nie wierzy ksiądz? Tak się rodzi cielaczek, bo krowie trzeba pomóc przy cieleniu. Był śliczny. Trzeba go było wytrzeć słomą i zaraz próbował stawać na nogi. Silny, piękny, rudy byczek – mówi mała krowia akuszerka. Jej brat, bliźniak, Michał, wspomina inne narodziny. Ostatniego kaczątka. – Kaczka zwariowała. Nie wykluły się wszystkie kaczątka, a już zeszła z gniazda. Zostało ostatnie jajko. Tato przyłożył ucho do skorupki i okazało się, że mały walczy tam w środku. Gdyby został bez ciepła, to by osłabł i zginął, a tak? Zabraliśmy go do domu i włożyliśmy do… uwaga! – piekarnika. Serio. Tam było ciepło. Na własne oczy widzieliśmy, jak kaczątko dzióbkiem rozbiło skorupkę, wykluło się i nic mu nie było. Uratowaliśmy mu życie – podkreśla z dumą kaczy bohater. Teraz znowu Basia. – Nasza Pusia to taki królik miniaturka. Mieliśmy w klatce też takie normalne króliki i kiedyś stwierdziliśmy, że Pusia tęskni za towarzystwem na jej poziomie. Wpuściliśmy ją do klatki i okazało się, że dzieje się coś niezwykłego. Pusia wcale nie była samiczką, tylko Pusiem. A ten duży królik to była „ona”… Teraz już wiemy, co to znaczy, że króliki kocą się na potęgę… w niedługim czasie było ich 45! Masa. Podobnych historii „nie z tej ziemi” (czytaj: nie z miasta) mogą przytaczać bez liku. Wszystko dzięki temu, że dziesięć lat temu rodzice odważyli się wyjechać na wieś. Kupili stary dom i zdecydowali, że życie całej rodziny będzie wpisane w naturalny rytm przyrody: życia i śmierci. Niezła szkoła.

Oddech życia

Wychowani w blokowiskach i przy ruchliwych ulicach miasta, postanowili spróbować innego życia. Co ich ciągnęło na wieś, do kur, kaczek, królików, psów i kotów? – Przestrzeń do życia – mówi Małgosia. – Chociaż mój dziadek odradzał nam jak tylko mógł wiejskie klimaty. Dla niego miasto oznaczało komfort życia. Wieś kojarzyła się z trudnym dzieciństwem, ciężką pracą od świtu do nocy, izolacją i zacofaniem. Życzył nam dobrze, dlatego prosił, byśmy zrezygnowali z tego domu – wspomina rodzinną konsternację na wieść o przeprowadzce. – Wiedzieliśmy jednak swoje. Czasy się zmieniły i łatwo nam było odpowiednio skwitować wszelkie zastrzeżenia co do wiejskiego życia i domniemanych ograniczeń. Mieliśmy rację – podsumowuje. Wieś jest dla nich azylem normalności. Pracują w mieście: ona nauczycielka, on drogowiec. Swój dom urządzili maksymalnie swojsko. Bez snobistycznego zadęcia, bez zbędnych luksusów, ba! – nawet bez telewizora. Chcą być jak najbliżej przyrody, żeby możliwie wiele z ich życia miało niezwykły zapach ziemi, słońca, wiatru i wody. Co zaskakujące, świetnie rozumieją to dzieci. Odnajdują się doskonale w żywiole wiejskiego życia. Przyzwyczajają się do pracy, obowiązków związanych z domowymi zwierzakami: Michał dogląda kur, Basia zajmuje się kotami. Pomagają w ogródku, pracują przy małych żniwach i wykopkach. Znają cenę chleba i niedzielnego obiadu. Rozumieją świat, dlatego wiedzą, że kury są po to, żeby je kiedyś zjeść, że pies zdechnie, a króliki, gdy wpadną w ręce wujka Jaśka, rzeźnika, wyglądają całkiem śmiesznie po ściągnięciu z nich skóry. Pozostaje tylko problem wyjaśniania, o co chodzi animalsom i grinpisowcom, którzy zatarli różnice między człowiekiem a zwierzęciem.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg