Od góry: Siostra Bożena to dobry duch szpitala w Prokocimiu. Chorym dzieciom oddaje całe swoje serce. Na zdjęciu z małą Asią W środku: – Naszego życia nie mierzy się czasem, który ucieka, ale tym, co z tym czasem zrobimy – przekonuje pani Marianna Na dole: Maleńkie, skromne mieszkanie i kuchnia pani Marty to ciepły punkt na mapie zimnego miasta
Od góry: Siostra Bożena to dobry duch szpitala w Prokocimiu. Chorym dzieciom oddaje całe swoje serce. Na zdjęciu z małą Asią W środku: – Naszego życia nie mierzy się czasem, który ucieka, ale tym, co z tym czasem zrobimy – przekonuje pani Marianna Na dole: Maleńkie, skromne mieszkanie i kuchnia pani Marty to ciepły punkt na mapie zimnego miasta
zdjęcia Monika Łącka /GN

Są, gdy On tam stoi

Brak komentarzy: 0

Monika Łącka; GN 17/2014 Kraków

publikacja 01.05.2014 06:00

– To, co robię, jest służbą Bogu. Chcę być narzędziem w Jego ręku – przekonuje Marta Sawicka, która od 34 lat prowadzi w swoim mieszkaniu kuchnię dla ubogich.

Przyszło moje słoneczko!

Marianna Machlowska mieszka na terenie krakowskiej parafii Pana Jezusa Dobrego Pasterza i jest „skarbem lokalnej społeczności, gigantem ducha”. Ma 80 lat, w oczach pokój i uśmiech, a w sercu ogromną wiarę. Ma też za sobą 12 operacji (m.in. na oczy, nerki, nogi) i wylew. Niedługo czeka ją chemioterapia. – Niedawno poruszałam się na wózku inwalidzkim. Lekarze powiedzieli, że tak już będzie do końca, bo nic się nie da zrobić. Nie uwierzyłam. Modliłam się gorąco i wierzyłam, że będę chodzić. Udało się! – cieszy się. Najpierw o dwóch kulach, teraz już tylko o jednej lasce, każdego dnia przemierza kilometry, by wspierać tych, którzy mają jeszcze gorzej niż ona – ludzi chorych, samotnych. Znajduje ich w parafii i nie tylko – czasem poznaje takie osoby w przychodni, w podróży. Gdy ich odwiedza (obecnie 9 osób), już od progu słyszy: „Przyszło moje słoneczko!”.

– Wszyscy mamy swój Mount Everest. Wspinamy się całe życie i trudzimy. Ja ostatnio niewiele mogę, ale tę część życia, którą mi Bóg darował i przedłużył, na Jego chwałę oddałam i robię wszystko, by Mu się podobać. Choć nic wielkiego nie robię – mówi skromnie pani Marianna. Tym „nic wielkiego” wnosi w życie swoich podopiecznych uśmiech, nadzieję i – rzecz jasna – Boga. Najważniejsza jest modlitwa. – Odmawiamy razem Różaniec, koronkę, prosimy Ducha Świętego o wytrwałość w chorobie i ofiarujemy Bogu cierpienie. W niedzielę rozmawiamy o Ewangelii, w Popielec roznosiłam popiół, w Wielkim Poście odprawiałam też po domach Gorzkie Żale i Drogę Krzyżową. Niektórym osobom „załatwiam” odwiedziny księdza, by mogły się wyspowiadać i przyjąć Komunię św. – opowiada.

Robi też wiele innych, z pozoru drobnych, ale tak naprawdę ważnych rzeczy. Zanosi okulary do naprawy komuś, kto chodzić nie może, pomaga zorganizować wózek inwalidzki, załatwia naprawę sprzętu domowego, organizuje instalację telefonu, przynosi zupę w słoiku albo owoce „do przegryzienia”, kupuje drobne rzeczy (ze swojej renty), opatruje rany (które pielęgniarka nie zawsze chce opatrywać), pomaga zażywać leki, masuje obolałe mięśnie, podcina włosy, paznokcie, termoforem grzeje nogi... Po prostu jest. W wolnych chwilach pisze piękne wiersze. – Niektórzy mówią, że ja nawet z kamienia wodę wycisnę, bo ciągle coś wymyślam. A ja tylko patrzę przenikliwie, czego komu potrzeba, bo Pan Jezus powiedział, że „błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” – mówi samarytanka i prosi o modlitwę, by dalej mogła pomagać.

Więcej o trzech Miłosiernych Samarytankach można przeczytać na: krakow.gosc.pl.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 3 z 3 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..