Ja wam wszystkim jeszcze pokażę!

O cudzie radosnego życia, który trwa mimo trudów i bólu, z Magdaleną i Pelagią Buczek rozmawia Agata Puścikowska
.

Agata Puścikowska: Podobne Panie jesteście...


Pelagia Buczek: Przecież to moje dziecko! A jakie wytęsknione i wyczekane...


Magdalena Buczek: Urodziłam się 15 lat po mojej siostrze Oli.


P.B.: I już te narodziny, a wcześniej nawet poczęcie się Magdy, w moim odczuciu były cudem. Po urodzeniu pierwszej córki miałam dwie poważne operacje. Wycięto mi jeden jajnik w całości i drugi w trzech czwartych. Zero szans na kolejne dziecko... Gdy więc dowiedziałam się, że jestem w ciąży, trzy dni płakałam ze szczęścia. Tymczasem lekarz zapytał: „Czy usuwać?”... Straszne to były wtedy czasy i straszne prawo. 


Wtedy badania USG nie były tak szczegółowe jak teraz.


P.B.: Ale i tak przy każdym badaniu termin porodu się zmieniał. Widać było, że kości Magdy nie rozwijają się prawidłowo. Dwa tygodnie po terminie wywołano poród. Rodziłam wiele, wiele godzin, w straszliwym bólu. Nie pisnęłam nawet jeden raz. Wcześniej powierzyłam nas Bogu i oddałam swoje cierpienie jako moją drogę krzyżową. Taka ofiara.


Bała się Pani chorego dziecka?


P.B.: Ponieważ nie sądziliśmy z mężem, że uda mi się zajść w ciążę, myśleliśmy o adopcji. Dziecka chorego właśnie... Bóg jednak obdarzył nas biologicznym. W tym samym zresztą czasie moja przyjaciółka – mama ciężko upośledzonej dziewczynki – radziła się mnie, czy starać się o drugie dziecko. Wydawało mi się, że to dość jasne i bezdyskusyjne: powinna mieć kolejne dziecko. Mówiłam jej to. Jednak gdy przyjaciółka rzeczywiście zaszła w ciążę, poczułam jakąś wielką odpowiedzialność: ryzyko urodzenia kolejnego dziecka z ciężką wadą genetyczną było spore, a wychowywanie dwojga tak chorych dzieci to wysiłek niemal nie do udźwignięcia. Modliłam się wtedy, będąc w ciąży z Magdą: „Boże, jeśli tamto dziecko ma się urodzić chore, to lepiej, żebym ja przyjęła dziecko niepełnosprawne”. Magda urodziła się chora, syn przyjaciółki całkowicie zdrowy. Są z Magdą rówieśnikami.


Gdy urodziła Pani Magdę...


P.B.: Był 6 marca 1988 r. Poród był długi i bardzo dramatyczny. Wiedziałam, że córce grozi niebezpieczeństwo. W końcu, po długich godzinach, urodziła się. Zapłakała, wiedziałam, że żyje. Ale na sali pełnej personelu medycznego, mimo wcześniejszego harmideru, zaległa głucha cisza. Wiedziałam, że coś jest z dzieckiem nie tak. Uniosłam głowę i zobaczyłam porozumiewawcze spojrzenia. I zobaczyłam też Magdę: śliczną taką, z bujną czupryną czarnych włosów.


M.B.: Które potem szybko wyszły, a odrosły blond.


P.B.: Diagnoza przyszła szybko: wrodzona łamliwość kości. Lekarze stwierdzili, że Magda przeżyje góra pięć dni. Moje dziecko głośno płakało, a ja miałam pewność, wiedziałam dokładnie, co ono wtedy mówiło! Dźwięczało mi w uszach, że Magda krzyczy: „A ja wam wszystkim pokażę”. Ona naprawdę tak krzyczała, do całego świata, ale i do nas, rodziców. I dla mnie szczególnie – dla otuchy. Potrzebowałam tego. Szczególnie gdy jeden z lekarzy rzucił mi, „na pocieszenie”, żebym się do dziecka nie przywiązywała, bo i tak nie przeżyje. I żebym myślała już o kolejnym. 


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg