Indianin, co morza nie lubił

– Swoimi opowieściami, strojem, pióropuszem kolorował szarobury, paskudny świat PRL. Odwołując się do doświadczeń Indian, mówił o wolności, honorze i godności – podkreśla Aleksander Masłowski.

Rejon 10, kwatera 2, rząd 4, grób 172. − A, oczywiście, kojarzę. Chodzi o tego Indianina – nie waha się ani sekundy pracownica biura obsługi gdańskiego cmentarza Srebrzysko. − To niedaleko alei zasłużonych, ale nie bezpośrednio. Na zakręcie. Łatwo trafić − tłumaczy. − Sporo zniczy tam się pali. Ludzie wciąż przychodzą, chociaż już 13 lat minęło od jego śmierci. Odwiedzają, odwiedzają. Szczególnie przed Wszystkimi Świętymi – dodaje.

Bryła mało ciekawa. Materiał, z którego został wykonany, pospolity. Mimo to nagrobek od razu rzuca się w oczy. Bronisława Zaremba na samej górze. Pośrodku Wanda Supłatowicz. A na dole on, Indianin. „Sat-Okh Supłatowicz” – może przeczytać każdy, idąc cmentarną alejką. Pod napisem kotwica − symbol Polski Walczącej, niepozostawiający żadnych wątpliwości: „Tu spoczywa żołnierz Armii Krajowej”. Obok grobu powbijane w ziemię patyki z przytwierdzonymi do nich orlimi piórami i kolorowymi paciorkami – pamiątki pozostawione zamiast zniczy przez żegnających swojego mistrza indianistów. Eklektyczny grób jest jak życie Sat-Okha – niejednoznaczne, tajemnicze i fascynujące.

Stanisław, Sat, Długie Pióro

Nie sposób zacząć typowo. Nazywał się Stanisław Supłatowicz. Miał na imię Sat-Okh, czyli Długie Pióro. Urodził się... kiedy? Nie do końca wiadomo. Jedni mówią, że w 1920 r., inni – że dwa lata później. Są tacy, którzy wskazują rok 1925. Sam Stanisław, a może Sat, wiedział jedynie, że na pewno była to wiosna. Gdzie? W Kanadzie. W „ukrytej wiosce” Indian w dorzeczu rzeki Mackenzie. Był synem Leoo-Karko-Ono-Ma – Wysokiego Orła − wojennego wodza plemienia Shawnee. Jego matka Stanisława Supłatowicz, rewolucjonistka, zesłana przez Rosjan na Sybir w 1905 r. Po 12 latach wraz z grupą innych polskich więźniów zbiegła z „nieludzkiej ziemi” i przy pomocy Czukczów w dramatycznych okolicznościach dotarła przez Cieśninę Beringa na Alaskę. Stamtąd przedostała się do Kanady. Uratowana przez Indian, zamieszkała wśród nich. Przyjęła nowe imię − Ta-Wach – Biały Obłok. Została żoną wodza, jednak w 1937 r. postanowiła wrócić do ojczyzny.

Czy aby na pewno? Według najnowszych ustaleń dziennikarza Dariusza Rosiaka, Sat-Okh nie był synem indiańskiego wodza. Jego matka nigdy nie dotarła do Kanady. Nie była rewolucjonistką. Na Syberię pojechała dobrowolnie za mężem Leonem Supłatowiczem − garbarzem z Radomia, bojownikiem PPS, biorącym udział w ruchu przeciw caratowi. Mały Staś w latach 1932–1939 chodził do szkoły podstawowej w Radomiu. Nie mógł więc, jak sam utrzymywał, spędzać w tym samym czasie dzieciństwa z Indianami w dorzeczu Mackenzie.

– Dla mnie Sat był Indianinem. Wśród nich się wychował. Gdzie indziej nauczyłby się tak dobrze indiańskiego języka, kultury, zwyczajów? Jeśli nawet hipotetycznie przyjmiemy, że nie urodził się w Kanadzie, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Żył jak Indianin. Mówił jak Indianin. Czuł jak Indianin – mówi Jan Kłodziński, przyjaciel Stanisława Supłatowicza.

Indianin w Armii Krajowej

Życiorys Sat-Okha pełen jest zagadek, tajemnic, luk. − Są jednak takie fragmenty tej niezwykłej biografii, które nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Jednym z nich jest walka Supłatowicza w szeregach Polskiego Państwa Podziemnego − podkreśla Aleksander Masłowski, znawca i popularyzator historii Gdańska. Po wybuchu wojny Sat-Okh podjął naukę na tajnych kompletach. Zaangażował się w działalność organizacji Służba Zwycięstwu Polski i Związek Walki Zbrojnej. Zdekonspirowany, został aresztowany przez gestapo. Przez kilka miesięcy był przesłuchiwany i torturowany. Po zakończeniu śledztwa został wysłany do obozu zagłady Auschwitz.

W trakcie transportu wraz z grupą współwięźniów podjął brawurową próbę ucieczki. Został postrzelony. Po rekonwalescencji przystąpił do akowskiej partyzantki. − Nie przybrał jednak pseudonimu „Orzeł”, „Strzała”, „Mustang” ani żadnego innego, którego można by się spodziewać po dziecku indiańskiego plemienia. Przezwał się „Kozakiem” i pod tym pseudonimem walczył z Niemcami. A walczył niezwykle skutecznie − mówi A. Masłowski.

Towarzysze broni Sat-Okha, m.in. legendarny gen. Kazimierz Załęski, ps. „Bończa”, podkreślali, że Supłatowicz był małomówny, bo wówczas kiepsko radził sobie z polskim. Wspominali, jak „Kozak” uczył ich jeść „owoce lasu”, kiedy przymierali głodem. „Brał kępkę jagód, oczyszczał korzonki, ssał i nas do tego zachęcał” – opowiadał Bogdan Majewski, ps. „Burza”. Dla kolegów partyzantów urządzał także ćwiczenia z „indiańskich sztuczek” – chodzenia do tyłu, tak, by ślady zmyliły pościg, oraz bezszelestnego skradania. – Sat rzeczywiście chodził jak kot i nauczył się tego od Indian. My, „biali”, w pierwszej kolejności stawiamy piętę, a dopiero potem palce. Gałązka trzaska. Indianin czubkami palców najpierw wyczuwał ziemię − potwierdza wspomnienia akowców J. Kłodziński.

Opowieści o brawurowych akcjach z udziałem kaprala Supłatowicza docierały do dowództwa AK. − Walczył na pierwszej linii, niczego się nie bał, wielokrotnie był ranny. Jego indiańska sprawność nieraz wykorzystywana była przez przełożonych − zaznacza J. Kłodziński. − Pewnego razu Sat otrzymał rozkaz wysadzenia wiaduktu razem z transportem. Niemcy pilnowali bardzo dokładnie. Były patrole przy wodzie, na moście, w okolicy. Sat wysmarował ładunki łojem bydlęcym, żeby nie zamokły i włożył do torby. Zanurkował z rurką drewnianą, wydrążoną w środku. Poczekał na odpowiedni moment. Pociągnął kabelki, odpłynął i ukrył się za krzakami. Gdy się pociąg zbliżał, odpalił. Bum! 500 metrów od mostu miał konia ukrytego na wypadek pogoni – opowiada J. Kłodziński. Za swoją postawę Stanisław Supłatowicz odznaczony został Krzyżem Walecznych.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg