Zeszyt ze wspomnieniami nie jest zapisany do końca. Są jeszcze wolne kartki, które czasem pani Alfreda uzupełnia.
Zeszyt ze wspomnieniami nie jest zapisany do końca. Są jeszcze wolne kartki, które czasem pani Alfreda uzupełnia.
Agata Puścikowska /Foto Gość

Z pamiętnika pani Alfredy

Brak komentarzy: 0

Agata Puścikowska

publikacja 25.02.2018 04:45

– Przebaczyć trzeba. Ale nie wolno zapomnieć, wymazać z pamięci. To, co działo się tam, na Wołyniu, śni mi się po nocach do dziś – mówi pani Alfreda. Ma 93 lata. Ocalała cudem…

Roboty przymusowe

Niedługo po wybuchu wojny pani Alfreda musiała jechać na roboty przymusowe do Niemiec. – Siostry były małe, ojciec pracował, żeby rodzinę wyżywić. Czasy były już niepewne i ciężkie. Musiałam jechać, to pojechałam… Miałam, o ile dobrze pamiętam, szesnaście lat.

Pani Alfreda wspomina, że na robotach wszyscy byli pokrzywdzeni: i robotnice z Polski, Rosji, Ukrainy, i te Niemki, które ich pilnowały.

– Jak one tego Hitlera nienawidziły! Strasznie na niego klęły. I też biedne były, bo ich mężowie na frontach, synowie na frontach, a one w strachu czekały. Co rusz któraś w czerni przychodziła, zapłakana. Tamte kobiety to też były ofiary wojny. Zresztą bywało, że pomagały nam, młodym. Mówiły: „Może i tam, daleko, ktoś się nad moim dzieckiem ulituje”…

Alfreda pamięta też prace, którą one, robotnice, musiały wykonywać. Najpierw było pakowanie prochu do niewielkich worków. – Odbywało się to w jakiejś starej kopalni czy składzie soli. Wszędzie walały się resztki soli. Więc my, robotnice, wkładałyśmy proch do worków i korzystając z nieuwagi pilnującej Niemki, dosypywałyśmy tej soli. Taki nasz sabotaż – pani Alfreda cicho się śmieje. – Ponoć taki proch już do niczego, bezużyteczny.

Nie bała się, że ktoś zobaczy, ktoś wyda? – Nie, tam naprawdę byłyśmy solidarne. Wiedziałyśmy, że nikt nie wyda. Zresztą robiłyśmy to dyskretnie, ot, schylić się po garść soli, wsypać, jakby się proch wsypywało. Nikt nie widział.

A może nie chciał widzieć?

Ratunki

Może ten wcale nie radosny wyjazd na przymusowe roboty z perspektywy czasu okazał się dla pani Alfredy ratunkiem? – Gdy byłam już na robotach, listy dochodziły do domu. Jakiś czas przynajmniej. I oni pisali. Na Wołyniu robiło się coraz groźniej. Bałam się o nich. Z drugiej strony miałam nadzieję, że przecież wszystkich tam znamy, że nie może się stać nic strasznego…

Jednak mijały miesiące i przychodziły coraz gorsze wieści. Pojedyncze napaści na Polaków, mordy i rozboje. – Zaczęłam się panicznie bać o rodzinę. Ale byłam bezsilna. Mogłam się jedynie za nich modlić.

To, co działo się później, pani Alfreda zna jedynie z opowieści.

Do ojca przyszedł dobry znajomy, Ukrainiec. Ostrzegł, by uciekali jak najszybciej i najdalej. – To był nasz przyjaciel, dobry człowiek. Ojciec najpierw pewnie wierzyć nie chciał, ale posłuchał. Wziął rodzinę, to, co się dało, zapakował na wóz, i wywiózł w bezpieczniejsze miejsce. Do skupiska Polaków, którzy organizowali obronę.

Gdy uciekali, wzięli ze sobą dobrą, dojną krowę. Ta jednak się spłoszyła i uciekła. Wróciła do domu. – I ten nasz przyjaciel, Ukrainiec, zabrał ją do siebie. Pilnował i doglądał, bo liczył, że… wrócimy i przynajmniej krowę będziemy mieć swoją. Nie wróciliśmy.

To, co wydarzyło się potem, pani Alfreda określa jako piekło. – Gdy żołnierze się biją, mężczyźni silni, to jeszcze. Ale palić dzieci? Mordować niewinnych? Dlaczego? Dlaczego tak…

Najbliższa rodzina pani Alfredy ocalała. Dostali się w głąb Rosji, a po wojnie przyjechali do Polski. Poginęli jednak (zabici w okrutny sposób) dalsi krewni. – We mnie to cały czas jest. Ten ból i strach. I pewnie zawsze już ze mną będzie. Ale postanowiłam opowiedzieć swoją historię. Żeby młodzi wiedzieli. I żeby pomyśleli, do czego prowadzi nienawiść.

Wdzięczność i wybaczenie

Pod koniec lat 90. pani Alfreda pojechała na Wołyń. – To był dla mnie dramatyczny widok. Z pięknych wiosek, prześlicznych domów nie zostało nic. Przecież spalili wtedy wszystko. I nic nie odbudowali… Na dawnych polach uprawnych – dzikie chaszcze i las. Jakby nie ta sama ziemia. Popatrzyłam, popłakałam i wróciłam z ciężkim sercem.

Pani Alfreda znalazła też dom Ukraińca, który uratował jej rodzinę. Chciała podziękować. – Ten pan już nie żył. Żył jego syn. Dziękowałam mu za ojca…

Pytana, czy wybaczyła tym wszystkim, którzy mordowali, pani Alfreda chwilę milczy. – Tak – odpowiada z namysłem. – Wybaczyć trzeba. Jesteśmy chrześcijanami. Ja wybaczyłam. Ale pamiętam i nie zapomnę, przez pamięć ofiar i pamięć naszej historii. Wybaczyć trzeba. Zapomnieć nigdy nie wolno.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..