Od trzech lat w debacie o sześciolatkach w szkole skupiamy się na dywanikach i szafeczkach. Czas sprawdzić jak uczone są najmłodsze dzieci, pisze "Metro".
- Sześciolatki pójdą obowiązkowo do szkoły za dwa lata - ogłosiła w ub. tygodniu nowa minister edukacji Krystyna Szumilas. Dlaczego akurat za dwa? Może trzy? A może wcale? - pytają posłowie, rodzice oraz eksperci.
Od trzech lat w dyskusji czy szkoły są gotowe na przyjęcie sześciolatków skupiamy się na tym, czy są place zabaw, dywaniki i zabawki w salach, oddzielne korytarze, szafki na podręczniki, a nawet papier toaletowy w łazienkach. Ministerstwo ochoczo wchodzi w tę "infrastrukturalną" konwencję. Obdarza nas zestawieniami ile gmin nie sięgnęło po pieniądze z programu na przygotowanie szkół, że niektóre potrzebują więcej czasu.
Brakuje natomiast dyskusji o przygotowaniu nauczycieli i szkoły jako instytucji. Ilu nauczycieli popełnia błędy przy uczeniu sześcio-, siedmio - i ośmiolatków. Jakie są to błędy? Czy nie podważają one sensu reformy w obecnym kształcie?
Dzieci uczą się wg. nowej podstawy programowej. Zbiera ona dobre oceny u większości ekspertów. Ale nie ma wiarygodnych badań nt. jak wprowadzono reformę, jakie popełniono błędy, co trzeba poprawić. Co prawda 10 proc. nauczycieli i dyrektorów wypełniło ankiety o tym, jak realizują podstawę, np. czy dzieci uczą się przyrody na wycieczkach (wyniki: nowa podstawa jest wprowadzana prawidłowo). Ale zdaniem krytyków nie wiemy ilu respondentów "przypudrowało" rzeczywistość. I jak się one mają do Ogólnopolskiego Badania Umiejętności Trzecioklasistów, z którego wynika: program może i zmieniono, ale złych nawyków nauczycieli i ducha polskiej szkoły - nie.
Rodzice chcą znać wiarygodne odpowiedzi na swoje pytania. Czy tylko moje dziecko siedzi nad ćwiczeniami w domu? Czy to normalne, że nie chce iść do szkoły? Czy powinno bać się ocen? Czas to sprawdzić. Jest nowy rząd, nowa minister i na pytania chcemy znać odpowiedź, pisze "Metro".