Pewnego zimowego wieczoru dziadek opowiedział nam, słuchającym z otwartymi ustami, historię człowieka, który wierzył w pomoc Boga, do tego stopnia, że zapominał o swoim bezpieczeństwie.
Kiedyś przed laty lubiłem słuchać opowieści mojego dziadka. Opowiadania bywały barwne i pouczające, często trzeba było zastanawiać się nad ich znaczeniem. Pewnego zimowego wieczoru dziadek opowiedział nam, słuchającym z otwartymi ustami, historię człowieka, który wierzył w pomoc Boga, do tego stopnia, że zapominał o swoim bezpieczeństwie. Tę historię zmieniając na współczesne realia opowiadałem moim wnukom.
W małym domku, nad rzeką, mieszkał samotnie starszy człowiek. Życie upływało mu w spokoju, a wszystkie swoje troski powierzał Bogu, wierzył, że Bóg zawsze mu dopomoże. Kiedy popadał w nieszczęście, zwykł mówić: „Bóg mi dopomoże”. I Bóg zawsze mu pomagał. Przyszła sroga zima. Śnieg przekraczał wysokość dorosłego człowieka. Trudno było wydostać się z domu przez wąską, przekopaną w śniegu, ścieżynę. Ale nie narzekał. Wiedział, że śniegi i mrozy ustąpią i czekał na wiosnę. Kwietniowe roztopy spowodowały, że woda w niegroźnej rzeczce wystąpiła z brzegów, zalewając okoliczne pola i wlewając się do jego ogródka. Policja na sygnale przez megafon wzywała mieszkańców do opuszczenia domów i schronienia się na bezpiecznym wzgórzu. Zlekceważył te ostrzeżenia, mówiąc: „Bóg pomoże”.
Tymczasem woda podnosiła się, coraz wyżej i wyżej, zalewając piwnice i parter jego domu. Strażacy na łódkach podpłynęli, by wywieź go w bezpieczne miejsce. Długo namawiali uparciucha, ale ten postanowił zostać. Im też odpowiedział „Bóg mi dopomoże”. Przenosił domowe sprzęty na pięterko, suszył przemoczone rzeczy osobiste. A śniegi topniały, spływały z gór, rwący nurt wyrywał z korzeniami nawet stare drzewa. Runęło już kilka pobliskich domów i budynków gospodarczych. Woda wdarła się na pięterko i stryszek. Przypłynęły wojskowe amfibie, by zabrać ostatniego z zagrożonych mieszkańców. Nie wyraził zgody, mówiąc: „Bóg mi pomoże”.
Uparty był jak osioł, ten starszy człowiek. A powódź wciąż przybierała na sile. Woda zalewała dach, a on siedział na kominie, nie chcąc opuścić swego domostwa. Nadleciał helikopter, by zabrać go z komina, ale on beztrosko odpowiedział: „Nie trzeba. Bóg mi dopomoże”. I helikopter odleciał. A stan wody wciąż się podnosił. Aż wreszcie woda zalała cały domek, a jego właściciel utonął.
Jak myślicie – zapytałem , przerywając opowiadanie – czy ten człowiek postępował słusznie odmawiając ludzkiej pomocy? Czy wierząc w Opatrzność Boga nie powinien był przyjąć ludzkiej pomocy?
- Dziadku, ten człowiek, to był chyba głupi, że nie chciał się ratować. I uparty jak osioł. On chyba nie chciał się wyratować. Pewnie mu wcale nie zależało na życiu. A co było dalej, bo chyba tak ta historia się nie kończy?
Kiedy ten człowiek utonął – ciągnąłem swą opowieść – stanął w niebie przed Panem Bogiem i mówił:
- „Panie, tak wierzyłem, że mi dopomożesz, tak wierzyłem, a Ty pozwoliłeś bym utonął.”
- „O biedny człowiecze – rzekł Pan Bóg – jak mogłeś zwątpić w działanie mojej Opatrzności? Ty, który tak w nią wierzyłeś?”
- Jak to Panie Boże, przecież powódź nie ustawała, a ja musiałem utonąć!
- Wcale nie musiałeś! Czyż nie przysłałem ci na ratunek policji, strażaków, a potem wojsko i to aż dwukrotnie: w amfibii i helikopterze? Czyż nie zadbałem o ciebie bardziej, niż najlepszy ziemski ojciec? A ty, ty nie słuchałeś mojego głosu.
Zamyślił się biedny człowiek. No tak, teraz już rozumiem. To wszystko byli Twoi wysłannicy. Przebacz mi Panie moje zwątpienie, mój brak zawierzenia.
Przerwałem opowiadanie i po chwili ciszy zapytałem: Jak myślicie, czy wiara w opatrzność Bożą powinna wyglądać tak, jak wiara tego człowieka, a może powinna być inna? Jaka? Zaczęli się przekrzykiwać. Wyciągnąłem rękę, by ich uciszyć i powiedziałem: „Mówcie po kolei, z tego waszego krzyku nic nie mogę zrozumieć.”
- Dziadku, chyba Pan Bóg może opiekować się nami przez posługę drugiego człowieka. W domu opiekuje się nami mama i tato, ale przecież Bóg zawsze o nas pamięta. Zawsze jest z nami Jego Anioł Stróż. Przecież modlimy się do Anioła Stróża by był zawsze przy nas do pomocy, „rano i w nocy”. W szkole tyle nowości przekazuje nam nauczycielka, czy mówi o roślinach, zwierzętach, otaczającej nas rzeczywistości, zawsze mówi o dziełach stworzonych przez Boga.
- Dziadku – włączył się kolejny z wnuków – przecież to wszystko co nas otacza, o czym się uczymy, to wynik miłości i miłosierdzia Bożego skierowanego ku nam. To obraz Opatrzności Bożej czuwającej nad każdym stworzeniem.
- Dziadku, przecież Bóg nie zapomina o niczym i o nikim, On wszystko wie o każdej żywej istocie, każdym pyłku kosmosu, o każdym człowieku. Przecież tak nauczał Pan Jezus.
Dobrze dzieci, macie rację. Bóg w swoim miłosierdziu nigdy o nikim nie zapomina. Tym bardziej nie zapomniał o tamtym człowieku. To człowiek nie potrafił odczytać zamysłu Bożego, to tamten człowiek nie mógł zrozumieć, że Bóg działa także przez innych ludzi. Bóg działa przez waszych rodziców, Bóg działa przez waszych nauczycieli, ale Bóg działa również przez was.
- Jak to przez nas? Przecież my nic nie robimy, my się bawimy, czasem pomożemy w domu, czasem komuś znajomemu, czasem pokażemy drogę wędrowcom...
To jest właśnie oznaka miłości bliźniego, te wasze drobne uczynki, ta pomoc, to zrozumienie dla potrzeb bliźniego. Bóg powiedział, że należy kochać swego bliźniego jak samego siebie. A ta wasza pomoc oznacza, że wy kochacie bliźniego. Przez tę miłość wyraża się wasza miłość Boga. Ta wasza miłość powinna pozwolić poznać innym, że Opatrzność Boża działa również przez was, że wasza wiara czyni z was prawdziwych posłańców Boga. Musicie tylko dbać o to, by ta wiara była w was żywa, by nigdy nie ustawała. I byście nie popadali w przesadę, jak tamten człowiek, o którym wam opowiadałem, a którego spotkał tak smutny koniec.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |