Zapłodnienie in vitro stało się bardzo aktualnym tematem. Wobec licznych wypowiedzi i wagi tematu trudno pozostać obojętną...
Jestem zdecydowanie przeciw stosowaniu tej procedury. Przede wszystkim dlatego, że ponad wszelką wątpliwość (niezależnie od opinii różnych „etyków") mamy do czynienia z poczętymi ludźmi, których inaczej określa się embrionami. Ludzie są produkowani na zamówienie, jak towar, selekcjonowani i dobierani według życzenia... Chyba nie jestem osamotniona w twierdzeniu, że to uwłacza ludzkiej godności.
Oczywiście, najbardziej przekonującym argumentem przeciw tej procedurze jest fakt, że produkuje się wiele dzieci, by jedno (najwyżej dwoje) otrzymało szansę urodzić się. Pozostałe są zamrażane lub niszczone...
Potwierdzone są negatywne skutki zdrowotne in vitro dla dzieci, które urodziły się w efekcie tej metody. Samo narażenie gamet na światło sprzyja uszkodzeniu ich materiału genetycznego, dziedziczonego przez potomstwo. Częstość rzadkich wad genetycznych, takich jak zespół Beckwitha-Wiedemanna jest wyraźnie większa u dzieci poczętych „w szkle", niż tych, które poczęły się naturalnie.
In vitro wpływa niekorzystnie także na zdrowie kobiety – stymulacja hormonalna m.in. zwiększa ryzyko raka sutka, a zespół hiperstymulacji jajników może w krótkim czasie spowodować śmierć pacjentki... Częste są ciąże mnogie i powikłania okołoporodowe – zwłaszcza u starszych pacjentek może to być niebezpieczne, zdarzają się zgony. Na dodatek kobieta, która urodziła dziecko na skutek tej procedury, nadal pozostaje niepłodna lub bezpłodna (o bezpłodności mówimy, gdy są ustalone i nieodwracalne przyczyny wykluczające urodzenie dziecka), więc in vitro nie leczy!
Podałam te wszystkie, chyba powszechnie znane argumenty, dla uzasadnienia mojej postawy przeciw tej metodzie. Mimo, że wobec mojego stanu zdrowia byłaby to dla mnie „jedyna nadzieja" na urodzenie dziecka. Bo właśnie takie kobiety jak ja – to potencjalne pacjentki klinik in vitro...
Już kilkakrotnie słyszałam, że nie będę mogła mieć dzieci, i rozumiem dość, by wiedzieć, że jestem trwale bezpłodna. Spece od in vitro ukazują perspektywę wyprodukowania dziecka z oocytów pobranych od innej kobiety (ode mnie już by się nie dało ich uzyskać), a ja mogłabym takie dziecko donosić i urodzić, a więc prawnie byłabym jego matką.
Jednak: dziękuję za in vitro! Wolę pogodzić się z perspektywą bezdzietności, niż zamówić dzieci, które potem trafią do ciekłego azotu lub do ścieków... Wolę świadomie rozważyć argumenty, niż ulegać emocjom. Mimo, że do końca życia nie usłyszę słowa „mamo", i zapewne będę za tym tęsknić...
Nie mam „prawa do dzieci", bo dziecko nie jest własnością rodziców ani zabawką. Natomiast każde poczęte dziecko ma prawo do życia, bycia szanowanym i kochanym.
Autorka jest studentką medycyny; urodziła się z zespołem Turnera