Jej ojca rozstrzelali w Stutthofie. Narzeczony zginął w Powstaniu Warszawskim. Mimo to wyszła za mąż za Niemca, a całe swoje życie poświęciła polsko-niemieckiemu dialogowi.
Budzimira Wojtalewicz-Winke urodziła się w 1924 r. w Wolnym Mieście Gdańsku w rodzinie polskich patriotów. Jej ojciec Feliks Muzyk był głównym prokurentem w filii brytyjskiego banku, z zamiłowania dyrygentem, ale przede wszystkim znanym w mieście działaczem polonijnym. Należał m.in. do tajnego ruchu antynazistowskiego o nazwie „Polski Związek Zachodni”. Mama Bolesława przez lata śpiewała w słynnym polskim chórze „Lutnia”.
– Chociaż tatuś był niezwykle wymagający, moje dzieciństwo było beztroskie – przyznaje po latach pani Budzimira. – Pamiętam, jak razem z niemieckimi i żydowskimi koleżankami bawiłyśmy się na podwórku od rana do wieczora. Wszystko zmieniło się w 1933 r., kiedy władzę w Gdańsku przejęli panowie spod znaku hakenkreuza...
Polskie świnie
Koledzy, z którymi jeszcze niedawno witała się na ulicy, masowo zaczęli wstępować do Hitlerjugend. – Ja z kolei zapisałam się do polskiego harcerstwa. Z dumą nosiłam swój mundur. Niemcy często wołali za mną i moimi koleżankami „Polnische Schweine”, czyli polskie świnie. Pluli w naszą stronę, a nawet rzucali kamieniami. Niebezpiecznie było samemu chodzić po mieście – opowiada. – Staraliśmy się nie odpowiadać na te zaczepki, ale też nie siedzieliśmy z założonymi rękami – dodaje. Budzimira na powielaczu ojca przygotowywała ulotki „Gdańsk był, jest i będzie polski”, które razem z innymi harcerzami naklejała na murach.
Kiedy wybuchła wojna, miała 15 lat. Feliksa Muzyka Niemcy aresztowali już 1 września. – Tatuś zdążył jeszcze do mnie zadzwonić. Poprosił, żebym pomagała mamie i opiekowała się moimi trzema młodszymi siostrami. Wtedy definitywnie zakończyło się moje dzieciństwo – mówi. Na Boże Narodzenie razem z całą rodziną odwiedziła ojca w obozie pracy. – Wszyscy przeszliśmy obok starszego, wychudzonego mężczyzny z brodą, który siedział na taborecie i szył. W pewnym momencie usłyszeliśmy głos: „dzieci nie poznałyście mnie?”. To było jej ostatnie spotkanie z ojcem. W styczniu 1940 r. otrzymali kartkę. Feliks Muzyk pisał, że wraca do domu. Musiał tylko pojechać do Stutthofu po zwolnienie. Został rozstrzelany 22 marca w Wielki Piątek.
Tego dnia Budzmira odebrała telefon. – Dzwoniła jakaś Niemka. Poprosiła, bym przekazała mamie, że jej mąż nie żyje. Jednak wiadomość o zamordowaniu taty potwierdziła się dopiero pod koniec wojny.
Morowa panna
Razem z mamą i siostrami została wysiedlona z Gdańska. – Wsadzili nas w bydlęce wagony i przetransportowali do Generalnej Guberni – opowiada. Ostatecznie trafiły do Warszawy, gdzie zaopiekowała się nimi Jadwiga Milewska, dawna znajoma z Gdańska. Budzimira, pamiętając słowa ojca, pomagała w domu i jednocześnie kontynuowała naukę na tajnych kompletach. Syn pani Jadwigi, Tadeusz, wprowadził ją do Szarych Szeregów. Przyjęła pseudonim „Budka”. – Dlaczego taki? Bo tak mówił do mnie Tadeusz, moja pierwsza wielka miłość – uśmiecha się.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |