– Świat się zmienia, cały. Kiedy człowiek dowiaduje się, że jego dziecko ciężko choruje, nic nie jest łatwe – mówi Jolanta, mama Zosi.
Życie wydaje się unormowane. A rzeczy, które były bardzo ważne, albo te, które denerwowały i stresowały, obecnie nie mają znaczenia – dodaje kobieta. W Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym w Olsztynie z Zosią jest od początku maja. – Całe szczęście personel, który opiekuje się dziećmi, otacza opieką także rodziców – opowiada. – Tłumaczą, wyjaśniają, co dalej będzie, jakie podejmują kroki, po co robią poszczególne badania. Jeśli rodzic dużo wie na temat choroby dziecka, inaczej ją przyjmuje – zapewnia. – Jestem tu z synem zaledwie tydzień. Miał już wiele badań. Czekamy na wyniki. Jestem z nim w pokoju – mówi pani Wioleta.
Dzieci nazywają pielęgniarki ciociami. – Nawet rodzice tak na nie mówią – uśmiecha się pani Jolanta. – Rodzinna atmosfera bardzo pomaga rodzicom nie tylko w pobycie w szpitalu, ale i w obcowaniu z chorobami. Bo przecież z czasem nie leży się tu jedynie ze swoim dzieckiem, ale ze wszystkimi. Zna się rodziców, nawiązują się przyjaźnie. Z czasem przeżywa się wszystkie choroby wszystkich dzieci – dodaje.
Tak wygląda dziś szpital, który obecnie obchodzi swoje 60-lecie. Ale nie zawsze tak było. – Trafiłem do szpitala dziecięcego w Olsztynie 1 września 1979 r. Musiałem w nim spędzić kilkanaście dni, z dala od rodziców, kolegów – wspomina Sebastian, który dziś jest w szpitalu ze swoim synem. – Wieczorami siedziałem na łóżku i patrzyłem przez okno. Zapamiętałem jeden widok: pojawiające się i znikające czerwone światła wieży telewizyjnej. Czułem smutek, że jestem z dala od bliskich – mówi.
– Przygotowując się do obchodów 60-lecia szpitala, oglądaliśmy historyczne zdjęcia. Te z lat 60. i 70. Na nich widać twarze dzieci wyglądających z okien szpitala lub dzieci wyglądające przez drzwi oddziałów – relacjonuje Krystyna Piskorz-Ogórek, dyrektor Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie. – To był inny szpital niż ten, który jest dziś. Wówczas rodzice przywozili dziecko na izbę przyjęć i zostawiali. Pielęgniarka odbierała je, często płaczące i oglądające się za rodzicami i prowadziła na oddział. Dziś rodzice są w szpitalu z dziećmi – wyjaśnia.
Potwory morskie na oddziale
Początkowo szpital nie przewidywał pobytu opiekunów z dzieckiem. – Pierwsze jaskółki witane były niechętnie. Wymagano osobistej zgody ordynatora i przekonującego uzasadnienia – mówi lek. Ewa Gniadek. – Z czasem nasz oddział zaczął przypominać mieszankę cygańskiego obozowiska z biwakiem harcerskim. Karimaty, materace, rozkładane leżanki. Poranny obchód często kończył się skonfiskowaniem kilku nielegalnych czajników przemyślnie ukrytych w toaletach – relacjonuje. Ale zmiany były nieodzowne. – Kupiliśmy pierwsze łóżka polowe. Na korytarzach stanęły automaty do kawy i w końcu spory ucichły. Na ścianach rozkwitła radosna twórczość plastyczna, potwory morskie na oddziale zakaźnym, zmodyfikowane słonowodne hipopotamy pląsające w falach oceanu – opowiada lekarka. – Cieszymy się, że ta zmiana nastąpiła. Jest to ogromna korzyść dla dzieci. – wyjaśnia dyrektor szpitala.
Niezależne od nas
Dziecko jest specyficznym pacjentem, który w pełni ufa lekarzom. Często z ogromną cierpliwością znosi zabiegi. – Leczenie dziecka wymaga wiele ciepła, troski, ale też i opieki nad rodzicami – mówi lek. Anna Zdanowska-Ruskań. – Choroba dziecka wyzwala przecież ogromny stres u rodziców. Dzieci często rozsądnie reagują na swoją chorobę i są mądrzejsze w chorowaniu – zapewnia. – Często się zdarza, że dzieci są tak przygotowane do leczenia, że to one są wsparciem dla rodziców – dodaje Krystyna Piskorz-Ogórek.– Praca z chorymi dziećmi wymaga empatii i wczucia się w rolę rodziców. Trudniej jest nam znosić porażki, śmierć dziecka. Do tego nie jesteśmy przygotowani i nigdy nie będziemy. To jest tajemnica. Jedne dzieci zdrowieją, choć rokowania są złe. Inne nie. Wydaje się, że czasem jest to niezależne od nas. Co możemy, robimy. Ale każde odejście dziecka traktujemy jak porażkę, choć wiemy, że medycyna jest w stanie pomóc do pewnego momentu – mówi Krystyna Piskorz-Ogórek. – Pamiętam pierwszy miesiąc mojej posługi, październik 1987 r. To był trudny czas – relacjonuje ks. Michał Tunkiewicz, kapelan szpitala. – Zmarło wówczas dwoje dzieci. Byłem przy ich odejściu. Zauważyłem, że się rozklejam, że nie panuję nad sobą. Łzy, wzruszenie... Wtedy jeden z lekarzy powiedział mi, że to jest naturalne, ludzkie, że wrażliwość trzeba zachować, ale uczyć się również akceptacji. Podjąłem decyzję, że zostaję – wspomina ks. Michał. – Dziś wiem, że podjąłem dobrą decyzję. Szpital wygląda zupełnie inaczej. Jest otwarty na rodziców. A kiedy myślę, ile dzieci zostało tu uratowanych, to dziękuję Bogu za to miejsce, za personel medyczny. Modlę się za nich. Kiedy dziś słyszę, że ktoś mi życzy zdrowia, to wiem, co to życzenie oznacza – dodaje kapelan.
Tu był święty
Podczas swojej wizyty w Olsztynie Jan Paweł II odwiedził szpital dziecięcy. – Minęły lata od wizyty papieża, a my wciąż czujemy się wyróżnieni – opowiada dyrektorka placówki. – Pielęgnujemy pamięć o ojcu świętym, jego przesłanie. Wręcz nałożyliśmy na siebie zadanie niesienia jego przesłania, które skierował wówczas do nas – podkreśla. Wizytę Jana Pawła II pamięta również Anna Zdanowska-Ruskań, ordynator oddziału chorób zakaźnych. – Czekaliśmy na niego z napięciem. Byłam na placu szpitalnym, z całą rodziną. Pamiętam, że ołtarz był ozdobiony bukietami bzów. Przy ołtarzu był bukiet żółtych róż – relacjonuje. Ówczesna ordynator lek. Helena Ziarko-Daukszewicz wzięła na pamiątkę jedną z tych róż. – Wówczas nie wiedziałam o tym. Kiedy odchodziła na emeryturę, a ja obejmowałam jej stanowisko, otworzyła biurko i z szuflady wyciągnęła zasuszony kwiat. Powiedziała, że „to jest róża z ołtarza”. Ja tę różę przechowuję. Wszyscy wiedzą, że trzeba się z nią ostrożnie obchodzić. Kiedy pójdę na emeryturę, na pewno przekażę ją mojemu następcy – podkreśla lek. Zdanowska-Ruskań. – Miałam wtedy dyżur. Atmosfera była niesamowita. Kiedy papież wszedł i witał się z nami, emanowała od niego jakaś energia, radość, coś, czego nie da się nazwać – mówi lek. Grażyna Sorbaj-Sucharska. Jan Paweł II, zwracając się do personelu szpitala, mówił: „Człowiek cierpiący potrzebuje konkretnej pomocy zawodowej. Potrzebuje obecności przy nim i z nim oraz fachowej opieki lekarskiej. Wasza praca jest trudna i bardzo odpowiedzialna, bo chodzi przecież o życie człowieka. Ale jakże jest piękna i ewangeliczna. Cierpienie w każdym z was, w każdym z nas winno przyzywać miłość i ludzką solidarność. Jestem wam wdzięczny za to, że świadczycie pomoc człowiekowi w cierpieniu”.
60 lat minęło
15 lutego 1954 r. powstaje szpital dziecięcy w adaptowanym budynku przy ul. Wyspiańskiego w Olsztynie. Od 1 września 1959 r. rozpoczynają funkcjonowanie szpitalna szkoła i przedszkole. W listopadzie 1966 r. uroczyście otwarta została nowa siedziba przy ul. Żołnierskiej 18. 6 czerwca 1991 r. w szpitalu gościł papież Jan Paweł II, który odprawił Mszę św. dla zgromadzonych w ogrodzie szpitala odwiedził chore dzieci. W grudniu 2012 r. oddano do użytku nowe skrzydło szpitala. W 2013 r. i 2014 r. szpital otrzymał laur „Najlepszym z Najlepszych”. W pierwszych dziesięciu latach działalności szpital leczył 12 308 pacjentów, a średni czas ich pobytu w placówce to 25,6 dnia. W latach 2004–2013 liczba leczonych dzieci wyniosła 191 733, a średni czas pobytu w szpitalu – 4 dni. W poradniach specjalistycznych działających przy szpitalu przyjęto 1 235 442 pacjentów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.