Pracownia Stefana Bochenka to miejsce, gdzie Tuwimowe strofy niemal od razu przychodzą do głowy. I nie ma znaczenia, że lokomotywy ze szkolnego wierszyka zrobione są z papieru.
Najważniejszy klient
Dokumentację potrzebną do stworzenia pomniejszonej repliki parowozu zdobywa z fachowej literatury i od znajomych z całego świata, którzy podzielają jego miłość do lokomotyw. – Plany i rysunki z wymiarami do Rakiety Stephensona z 1829 r. dostałem z Niemiec, a z książki dowiedziałem się reszty. Pomogły też archiwalne zdjęcia. Do innego modelu dokumentacja przyleciała aż z Nowego Jorku – opowiada. Po całej Europie rozjechały się też lokomotywy pana Stefana. W pracowni w tej chwili półki świecą pustkami. 40 modeli powędrowało na wystawę. Reszta z wykonanych przez pana Stefana lokomotyw trafiła do skansenów lub prywatnych kolekcjonerów. Jedno zamówienie wspomina ze szczególnym wzruszeniem. – W 1998 r. jechała do Watykanu ogólnopolska pielgrzymka kolejarzy i zapytali, czy zrobię model dla ojca świętego. Pewnie, że zrobię, tylko jak? W 3 miesiące? A takiego malutkiego przecież nie wypada dać. Poprosiłem naczelnika, czy mogę wziąć jeden z tych zakładowych. Zgodził się od razu bez wahania. Wybrałem taki parowóz, który jeździł przez Wadowice – wspomina pan Stefan. – To był mój najważniejszy w życiu „klient”. Wielkie wyróżnienie i zaszczyt, że do tak wielkiego człowieka mogła też dotrzeć moja praca – mówi ze wzruszeniem, pokazując zdjęcie, na którym kolejarze wręczają Janowi Pawłowi II model wykonany przez białogardzkiego modelarza.
Pociąg do pociągów
Pan Stefan na kolei przepracował 32 lata. – Aż się pani w ZUS-ie zdziwiła, jak składałem papiery na emeryturę. Przyniosłem swoje świadectwo pracy i pani mnie pyta: „a gdzie reszta?”. A ja się śmieję, że to wszystko, co mam – mówi. W białogardzkiej parowozowni od 1947 r. pracował też jego tata Franciszek. Mały Stefan zaglądał tam chętnie i kiedy tylko mógł, wdrapywał się do kabiny parowozu. Tak zaczęła się jego wielka miłość do lokomotyw i pasja modelarska. – Jak byłem mały, nie było za wiele zabawek. Jak chciałem mieć samochód, to musiałem go sobie sam zrobić. Na przykład z drewnianej szpulki, którą dostawałem od mamy, kiedy skończyły się nawinięte na nią nici – wspomina. Pierwszy model powstał w Choszcznie, dokąd pojechał za żoną. – Zacząłem go robić w marcu 1976 r. Zajęło mi to 74 dni – mówi, wertując zeszyt, w którym zapisuje od ćwierćwiecza dzień po dniu postępy w pracy nad każdym modelem. – Dziwnym trafem, kiedy już wróciłem do Białogardu, ten parowóz przyjechał za mną. Miał być tu naprawiany, ale został – dodaje.
Zrobienie maleńkiego cudeńka wymaga sporo czasu i cierpliwości. Lokomotywa wąskotorówki to jakieś 15–25 dni pracy. Ale Big Boya, największy parowóz na świecie, robił aż 1318 dni. – Co to był za parowóz! Kolos! Musiał mieć łamaną ramę, żeby zmieścić się na zakrętach. Mój model, w skali 1:15, sam miał 3 m długości! – mówi z zapałem. O parowozach i o tym, jak działają, może opowiadać godzinami z niesłabnącą pasją, tłumacząc zadanie, które spełnia w wielkiej maszynie najdrobniejsze kółko, pokrętło czy przekładnia. – Najnowsze superszybkie pociągi nie budzą już takich emocji. Tam się wsiada i jedzie jak w samochodzie – mówi z rozrzewnieniem, wspominając czar parowozów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |