– Kuzyni mojej babci wyjechali przed II wojną światową do USA. W każdym liście i paczce, które przychodziły z Chicago, szczególnie po urodzinach mojego taty, była sugestia: jak Bodziu dorośnie, to pamiętaj, żeby założył zakład pogrzebowy – opowiada Andrzej Jaroszewski.
Dopiero po upadku PRL pojawiła się okazja do założenia prywatnego zakładu usług pogrzebowych. W 1990 r. ojciec i syn – Stanisław i Andrzej Jaroszewscy, zarejestrowali rodzinną firmę i w ten sposób spełnili obietnicę babci wobec rodziny zza oceanu. Obaj panowie pracowali przez długi czas w innych zawodach i powoli rozwijali usługi pogrzebowe. Wszystko zaczynało się całkowicie od zera. W pierwszym okresie działalności był jeden pogrzeb w miesiącu, czasami nie było żadnego.
– Obracałem się w gronie ludzi wierzących, jestem absolwentem Papieskiego Wydziału Teologicznego w Gorzowie Wlkp. Dlatego temat śmierci był czymś naturalnym. Formacja teologiczna bardzo mi się przydaje, świadomość bliskości Boga i wrażliwość całkowicie zmieniają postawę wobec smutku i bólu najbliższych oraz tajemnicy śmierci – opowiada pan Jaroszewski. Śmierć najbliższej osoby zawsze jest doświadczeniem bezradności, smutku i pustki, a pracownik zakładu pogrzebowego jest często pierwszą osobą, z którą rodzina się kontaktuje. – Ludzie oczekują pomocy, wsparcia. Zdarza się, że pierwszy staram się ludzi pocieszyć, podnieść na duchu, wytłumaczyć pewne sprawy. Przejście przez pogrzeb, szczególnie najbliższych, jest dla wielu ludzi najlepszą katechezą w życiu – mówi właściciel zakładu pogrzebowego Roma.
Z szacunku do zmarłego
Pracownicy zakładu pogrzebowego są głęboko przekonani, że zmarłym jest po drugiej stronie lepiej. Dlatego odprowadzając doczesne szczątki, robią to z największym szacunkiem, wierząc, że tak naprawdę dusza człowieka jest już w progach bram niebieskich. Spełniają ostatni uczynek miłosierdzia wobec ciała i zapewniają, że robią to najlepiej, jak potrafią. – Cztery lata temu Andrzej zaproponował mi pracę, bo akurat szukałem. Na początku nosiłem chorągiew, potem krzyż, żebym mógł się przyglądać. Teraz robię już wszystko, także ekshumacje, kopię groby, transportuję zwłoki. Nasza praca jest ostatnią posługą dla zmarłego, po prostu jesteśmy dla ludzi, chcemy z godnością pochować każdego człowieka. Nie ukrywam, że na pogrzebach, szczególnie najbliższych lub znajomych, nie da się uniknąć wzruszenia, łezka zakręci się w oku, aż człowieka mocno w dołku zapiecze i wcale się tego nie wstydzę, tak jest – mówi Piotr Waluk.
Praca jest przez cały rok, bez względu na aurę. Późna jesień i wczesna wiosna są najtrudniejszymi okresami w roku, jest znacznie więcej pogrzebów, bo ze względu na pogodę ludzie starsi są o wiele słabsi. W tym czasie wzrasta również liczba ekshumacji. Zimą, kiedy temperatura spada wyraźnie poniżej zera, ziemię trzeba rozbijać młotami pneumatycznymi, żeby wykopać grób. Pogrzeby zazwyczaj odbywają się w dzień, ale pracownicy zakładu mają zajęcia także w nocy. Trzeba przecież przewieźć trumnę z ciałem z innej części Polski albo o północy pojechać do domu, gdzie ktoś umarł.
– Jeśli osoba umiera w domu, to świadczymy pomoc od razu, bez względu na porę. Przyjeżdżając w godzinach nocnych, często spotykamy modlącą się na różańcu, przy zapalonej gromnicy, rodzinę zmarłego. Widać wtedy, że ludzie przyjmują nas życzliwie, z zaufaniem, że zatroszczymy się o ciało ich bliskiego. Wzruszające jest, kiedy z troskliwością podkładają poduszkę pod głowę, przekazują nam różaniec czy inne przedmioty, które chcieliby zostawić przy zmarłym – opowiada Andrzej Jaroszewski.
Śmierć dotyka również bliskich i przyjaciół osób pracujących w zakładzie pogrzebowym. – Pamiętam, jak wiozłem swojego kolegę ze studiów, który umarł na wylew. W samochodzie byliśmy tylko my i całą drogę do niego mówiłem. A trwało to kilkadziesiąt minut. Była to naprawdę długa i szczera rozmowa – wspomina właściciel zakładu.
Nie ma dwóch takich samych pogrzebów
W październikowy dzień od rana siąpi deszcz. Przed kościołem pw. św. Katarzyny w Rzepinie zatrzymuje się karawan. Trumna z ciałem wniesiona jest do świątyni, rodzina modli się za zmarłą, rozpoczyna się Msza św. W tym czasie panowie z firmy pogrzebowej przygotowują miejsce pochówku. Przy wcześniej wykopanym grobie ustawiają namiot, rozścielają wykładziny, przygotowują przedmioty niezbędne do przeprowadzenia uroczystości pogrzebowej. Trzeba przygotować windę, platformy do pewnego i bezpiecznego poruszania się nad wykopanym grobem. Między pomnikami jest bardzo ciasno, odpowiednie zaplanowanie jest bardzo istotne.
Kiedy wszystko jest na swoim miejscu, panowie wracają do kościoła. Po wyniesieniu trumny rozpoczyna się procesja na cmentarz i złożenie ciała w grobie. – Czasami, szczególnie w mniejszych miejscowościach, przywozimy ciało do domu, tam rodzina i znajomi modlą się za zmarłego, żegnają go, potem w uroczystej procesji jest przejście na Mszę św. do kościoła i po Eucharystii odprowadzenie ciała na cmentarz. To jest dla wielu ludzi ogromne przeżycie – opowiada Andrzej Jaroszewski.
Każdy pogrzeb jest inny. A najtrudniejsze są pogrzeby dzieci. – Przed paru laty chowaliśmy dziewczynkę, która została śmiertelnie potrącona w Anglii na przejściu dla pieszych. Chowaliśmy też synka mojego kuzyna, którego potrąciła ciężarówka. Pamiętam do dzisiaj te pogrzeby, ich atmosferę, gdy słowa zastygają w gardle. Ale my musimy robić swoje, choć żal i smutek dotykają nas osobiście – mówi pan Andrzej, prowadzący zakład pogrzebowy od 25 lat.
Wyjątkowo uroczystą i podniosłą uroczystością był pogrzeb ostatniego uczestnika Cudu nad Wisłą kpt. Józefa Kowalskiego, który zmarł w 114. roku życia. W pogrzebie uczestniczyli przedstawiciele Kancelarii Prezydenta RP, premiera, władze wojewódzkie, lokalne, były kompania honorowa, poczty sztandarowe. – Zadzwoniła do mnie wnuczka, przygotowaliśmy się na uroczystości pogrzebowe, nie przewidując niczego nadzwyczajnego. W pewnym momencie zadzwonił kolejny telefon: kapitan z dywizji chciał omówić sprawy związane z organizacją pogrzebu. W spotkaniu uczestniczyli generałowie, oficerowie. Każdy chciał wiedzieć, gdzie ma stanąć, kiedy wejść – wspomina Andrzej Jaroszewski.
Zawsze będziemy pamiętać
Po Mszy św. pogrzebowej w kościele św. Katarzyny uczestnicy pogrzebu odprowadzili trumnę ze zmarłą na rzepiński cmentarz. Ksiądz po poświęceniu grobu i krzyża pobłogosławił uczestników pogrzebu, a pan Andrzej powiedział na zakończenie: – Ziemska wędrówka naszej siostry kończy się tutaj, na cmentarzu w Rzepinie, tu, gdzie za chwilę ustawimy krzyż nad jej mogiłą. Przegrała walkę z chorobą, odeszła do rzeczywistości Bożej. Widać było już jej przygotowane tam miejsce, mieszkanie, o którym mówią karty Pisma Świętego. Odeszła tam, gdzie nie ma bólu, żalu, cierpienia, rozpaczy, tam będzie na nas czekać i wypraszać łaski za was, pozostających tutaj, stamtąd będzie się za was modlić. A my, którzy pozostaliśmy w drodze do wieczności, zawsze będziemy pamiętać... Zatrzymajcie w sercach chwile, obrazy. Wspominając zmarłą, oddajcie jej to, co najpiękniejsze, co możemy ofiarować zmarłym – dar modlitwy za jej duszę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |