– Rower, modlitwa i życie dla innych – to daje radość życia – przyznaje Michał Raczyński z Nysy.
Sportowy dres ze znaczkiem bł. Marii Luizy Merkert, opalona twarz, sportowa sylwetka i dynamiczny krok. Michał Raczyński, miłośnik turystyki rowerowej z Nysy, bynajmniej nie wygląda na swoje 77 lat, a choć żyje skromnie, jest zadowolony. – Codziennie, odkąd jestem na emeryturze, wstaję rano i po śniadaniu ruszam rowerem np. do Głuchołaz, Otmuchowa, Paczkowa czy Prudnika, zdobywam Biskupią Kopę albo odwiedzam cmentarze, na których leżą moje dwie żony. To średnio ok. 50 km. Rocznie na dwóch kółkach pokonuję ok. 16–18 tys. km – opowiada. Dla niego nie ma złej pogody, trzeba tylko założyć odpowiednią odzież i zachować ostrożność.
Niespokojny duch
W sumie przejechał już ponad 500 tys. km, a w dorobku ma setki kolarskich odznak turystycznych, w tym całe serie PTTK, wszystkie stopnie Odznaki Kolarskiego Pielgrzyma, kilkadziesiąt medali i dyplomów, medale za zasługi dla turystyki, otrzymane i od władz komunistycznych, i obecnych, Złotą Odznakę AIT od Międzynarodowej Organizacji Turystycznej.
Na szafach niewielkiego mieszkania stoją puchary, a medale i odznaki nie mieszczą się na kolejnych tablicach. Na honorowym miejscu stoją dyplomy od trzech papieży. – To moja duma. Zresztą za Janem Pawłem II jeździłem na rowerze podczas wszystkich pielgrzymek do Polski, a przed jego wyborem miałem niesamowity sen, że to on zostanie papieżem – zdradza. Od 1970 roku zwiedził na rowerze 40 europejskich państw – od Skandynawii po Portugalię. Na początku, ze względu na panujący ustrój i trudności z przekraczaniem granic, były Węgry, Rumunia, Bułgaria, Czechosłowacja czy ZSRR. Po upadku komuny mógł ruszyć do Niemiec, Francji, Włoch, Belgii, Holandii, Hiszpanii aż po Maroko, a na Ukrainie z grupą kolarzy zdobył najwyższy szczyt Howerle. Porównując państwa, docenia świetne ścieżki rowerowe w Europie Zachodniej, cieszy go, że w Polsce też ich przybywa. Jednak najcieplej wspomina mniej rozwinięte kraje. – Tam ludzie są biedniejsi, ale bardziej otwarci, serdeczni i gościnni. Nie trzeba się umawiać na wizytę, a nawet zdarzają się kłótnie o to, by ktoś inny też mógł przyjąć gości – uśmiecha się kolarz.
Poplątane losy
Rowerowa pasja pozwoliła Michałowi Raczyńskiemu dotrzeć do rodziny, która została na Wschodzie. Ich losy mogłyby być inspiracją dla filmowców. Michał urodził się w wiosce Kędzierzawka (powiat Kamionka Strumiłowa). W czasie wojny, tuż przed jego narodzinami, Sowieci wywieźli jego ciotki z mężami na Syberię. Jego ojciec Jan szukał ich 25 lat. – Po jego śmierci i ja pisałem listy do urzędów, ambasady, radzieckiego Czerwonego Krzyża, Radia Moskwa i gazet. Bezskutecznie. I nagle po pół wieku oni mnie znaleźli. Przez 40 lat mieszkali w Kazachstanie, w ziemiance na stepie. Pojechałem do nich w 2000 roku na Zaporoże, bo po latach pozwolono im wrócić, ale na Ukrainę. Jechałem tam najpierw rowerem 1500 km, potem pociągiem, autobusem i wreszcie szedłem piechotą. Kuzynka Stefania była zaskoczona, jak tam dotarłem i że nikt mnie, obcego, nie zabił. Ciotka Anna Malinowska, wtedy 86-letnia, zmarła wkrótce po moim odjeździe – opowiada pan Michał. Tymczasem jego rodzina w 1941 roku przeżyła represje ze strony UPA. Banderowcy pobili mu ojca, który ledwie przeżył, ukryty i opatrzony przez brata; nie wrócił do domu, ale wstąpił do II Armii Wojska Polskiego. Przekonany, że jego bliscy nie żyją, osiadł w Bliszczycach i założył drugą rodzinę. Urodzonym tam dzieciom nadał takie same imiona jak poprzednim, pozostałym w granicach w ZSRR. Gdy dowiedział się, że ocaleli, starał się ściągnąć do Polski przynajmniej synów. – Dzięki Władysławowi Gomułce i zabiegom ojca w 1956 roku zamiast do pracy w Kazachstanie trafiłem do Polski. Zamiast mnie wzięli na roboty do kopalni w Krzywym Rogu, a potem na Krym, brata Józefa. Dopiero po przemianach mógł wrócić do Mohylowa. A ja miałem trudności, żeby przejechać przez granicę na pogrzeb mamy w 1985 roku – relacjonuje Michał Raczyński. Gdy dotarł na Opolszczyznę, pomagał ojcu przy gospodarce, ale wkrótce wybrał dalszą naukę, a potem przepracował 39 lat w Fabryce Samochodów Dostawczych w Nysie.
Pasja
W rowerze zakochał się już na Ukrainie, w Bliszczycach miał tylko stary, skrzypiący. Gdy kupił nowy, zaczęły się wyprawy i przygody. Kiedyś rozbił namiot na rykowisku jeleni i spotkał się z jednym z nich oko w oko, innym razem znalazł się w pobliżu gniazda żmij. Parę razy udało mu się ujść z zagrożenia ze strony ludzi, a ze zderzenia z samochodem, mimo kompletnie zniszczonego roweru, wyszedł tylko z paroma siniakami. – W czasie drogi zawsze się modlę i chyba dlatego Boża Opatrzność czuwa nade mną – mówi z przekonaniem. Choć zwykle jeździ sam, założył kilka klubów kolarskich. Pierwszy jeszcze w 1976 roku, w fabryce, gdzie pracował. Potem kolejne – w Głuchołazach, Białej i Prudniku, a wreszcie w swojej parafii w Nysie. Prócz różnych wypraw organizuje zloty dla przewodników turystyki kolarskiej, bierze udział w spotkaniach za granicą. Od lat przewodniczy Regionalnej Komisji Turystyki Kolarskiej PTTK Śląska Opolskiego w Opolu, jest koordynatorem imprez w Zarządzie Głównym PTTK, odpowiada za współpracę z krajami bloku wschodniego (głównie z Ukrainą), ma uprawnienia do szkolenia kadry przodowników kolarskich i oznaczania szlaków. Jest też członkiem National Geographic. Choć rower najbardziej go absorbował, od młodych lat kolekcjonował też znaczki i pocztówki, ma duży zbiór książek turystyczno-historycznych, od lat 50. ubiegłego wieku prowadził też korespondencję z ludźmi z ponad 100 państw. To czasem się przydawało. Dzięki temu, że napisał do Michaiła Gorbaczowa, mógł pojechać do Moskwy podczas igrzysk, a gdy wysłał list gratulacyjny do Czesława Miłosza, żałując, że nie zna jego twórczości, poeta przysłał mu osobiście napisany wiersz z podpisem. Dlatego teraz, zachęcony przez nauczycieli, odwiedza szkoły i stara się rozbudzić w uczniach pasje. – To straszne, że większość młodych ludzi patrzy tylko na ekran swojego smartfona, podczas gdy jest tyle do zobaczenia. Polska jest tak ciekawa – stwierdza. Przykład młodzieży daje też, uczestnicząc np. w biegach czy pływaniu, gdzie często jest najstarszym uczestnikiem.
Pielgrzymowanie
Dumą Michała Raczyńskiego jest Klub Rowerowych Pielgrzymów im. bł. Marii Luizy Merkert, który powstał 5 lat temu przy parafii Jana Chrzciciela w Nysie. 17 października 2011 roku zakładało go 17 członków, dziś liczy 53 osoby, głównie kobiety. – Zwykle jednak na pielgrzymki, zależnie od trasy i pory, wyjeżdża ok. 10–15 osób. Małżeństwo Bogumiła i Kazimierz Olewiczowie, Danuta Roszak, Barbara Mocko to najaktywniejsi z nich. W ciągu tych lat było prawie 130 wyjazdów. Większość jednodniowych, do pobliskich sanktuariów – szlakiem św. Jakuba od Głuchołaz do Skorogoszczy (109 km), do Paczkowa, Jemielnicy, Korfantowa, Łambinowic, Henrykowa, Prudnika-Lasu, na Górę Świętej Anny, do Barda Śl. i do Częstochowy – gdzie z tysiącami kolarzy wjeżdżamy całą szerokością alei NMP na Jasną Górę, bierzemy udział w Apelu Jasnogórskim, Mszy św. na wałach i spotkaniu z biskupem – opowiada Michał Raczyński. Organizuje też dalsze wyprawy, np. w 2013 r. na Krym, na Ukrainę. Zwykle tak dobiera terminy, by podczas wyjazdu uczestniczyć w odpustach, jarmarkach, a po drodze poznać trochę historii, pokazać ciekawe obiekty. Dba też, by była możliwość uczestniczenia we Mszy św. – „jesteśmy ludźmi wierzącymi, a na trasie abstynentami” – powtarza, kładąc nacisk na bezpieczeństwo. Każdy klubowicz ma kamizelkę odblaskową, a by się wyróżniać jako grupa – także T-shirt, znaczek i chustę z wizerunkiem patronki. Sezon zawsze zaczyna się od niedługiej (ok. 15 km) wycieczki po Nysie szlakiem patronki, bł. Marii Merkert. W tym roku wystartuje 28 lutego o 10.00 (zbiórka przy kościele Piotra i Pawła). Wyjazdy są otwarte, mogą dołączyć osoby niezrzeszone, rodziny, a informacje o wyprawach można znaleźć w nyskim kalendarzu imprez i na stronie www.nysa.eu.
Rodzina
Jednak to nie rower jest najważniejszy dla pana Michała. – Najważniejsza jest rodzina! – stwierdza zdecydowanie. – Jestem od 11 lat wdowcem, a byłem żonaty dwukrotnie. Obie moje żony były moimi największymi skarbami, codziennie dziękuję za nie Bogu. To były cudowne kobiety... – dodaje. I opowiada, jak poznał pierwszą – Marię i po dwóch tygodniach chciał prosić o jej rękę rodziców. Pobrali się po 10 tygodniach, przeżyli razem 30 lat, wychowali syna. Zmarła na jego rękach po chorobie. Druga, Waleria, towarzyszyła mu 12 lat, także w wyprawach rowerowych. Obie akceptowały jego pasję, tylko raz Maria nie chciała się zgodzić na wyjazd. Po naciskach rzuciła „Jedź i nie wracaj”. Nie pojechał. – Jestem człowiekiem spełnionym i szczęśliwym. Na tym polega prawdziwe życie, żeby przeżyć je dla drugiego, kochać świat i zwierzęta – podsumowuje z uśmiechem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |