O powołaniu do służby chorym, wierze, która pomaga w chwilach trudnych, i odnajdowaniu w cierpiących tego, co dobre, mówi Bożena Malecka, pielęgniarka oddziałowa w gdyńskim Centrum Pomocowym Caritas im. św. ojca Pio.
Ks. Rafał Starkowicz: Często słyszymy dzisiaj narzekania na trudny los polskich pielęgniarek...
Bożena Malecka: W zawodzie pracuję od 1984 roku. Uważam, że to piękna praca. Dzisiaj, kiedy pełnię funkcję oddziałowej, brakuje mi trochę pacjentów. Mam z nimi mniej do czynienia niż wówczas, gdy cały czas pracowałam przy łóżku pacjenta. Mimo tego, że w Polsce brakuje pielęgniarek, że wiele z wykonujących ten zawód narzeka na zbytnie obciążenia, nigdy nie zmieniłabym swojej pracy na inną.
Są tacy, którzy mówią, że to niewdzięczna praca.
Żeby wykonywać tę pracę, trzeba kochać ludzi. A przynajmniej znajdować w nich to, co dobre. Uśmiech chorego człowieka, życzliwe słowo, prosty uścisk ręki – to coś pięknego. Wbrew temu, co się powszechnie mówi, uważam, że to właśnie bardzo wdzięczna praca. Tutaj pracujemy głównie z ludźmi starszymi. Widać w nich radość i to, że potrafią doceniać podejmowane dla nich starania. Mnie także daje to wiele radości, pomimo faktu, że nie jest to praca lekka.
Spotkała pani także trudnych pacjentów?
Ludzie są różni. Są tacy, przy których trzeba czasami wziąć głęboki oddech i policzyć do dziesięciu, żeby emocje nie były górą. Takie sytuacje zdarzają się jednak rzadko. Uważam, że bardzo wiele zależy od nas. Ważne są detale. Chociażby ton głosu i to, jak się mówi do pacjenta. Jeżeli robi się to z mądrością i z sercem, to nawet ci trudni łagodnieją. I można z nich wydobyć to, co najlepsze. Każdy z chorych ma jakąś historię życia. Są tacy, którym naprawdę trudno znosić cierpienie. W większości przypadków są to ludzie wdzięczni, uśmiechnięci, nie narzekający. Ostatnio spotkałam tu pana, który powiedział, że wcale się nie przejmuje tym, że cierpi. Miał szczęśliwe, wesołe życie, a teraz przyszedł czas na cierpienie.
Naprawdę w trudniejszych przypadkach wystarczy sam ton głosu?
Z pielęgniarką jest trochę jak z saperem. Musi czasem wykręcić zapalnik. Rozmawiamy z pacjentami, często prosimy ich, aby ocenili naszą pracę, to, jak się tu czują. Nie zdarzyło mi się chyba, żeby ktoś powiedział coś negatywnego. Mam tutaj naprawdę fajny zespół. Doskonałe pielęgniarki, dobre panie opiekunki. U nas nie ma luksusów. Ale myślę, że w cierpieniu najważniejsze jest to, co choremu daje drugi człowiek. To więcej niż telewizor, czy jednoosobowy pokój.
Czy wiara w jakiś sposób pomaga wam w tej pracy?
Jestem osobą wierzącą. Myślę jednak, że nie mogę wypowiadać się za innych. Mnie osobiście wiara daje siłę. Nawet jeżeli mam gorszy dzień i trudniej okazywać mi empatię, zawsze pytam siebie, co zrobiłby na moim miejscu Jezus. Zawsze też jadąc do pracy, modlę się za moich chorych. Modlę się do anioła stróża i do ojca Pio, patrona naszej placówki, o siłę do dobrej służby. Kiedy jest naprawdę trudno, wołam: „Boże, Ty się tym zajmij”. I zawsze pomaga. Warto dodać, że choć nasz ośrodek prowadzi Caritas, a więc instytucja kościelna, zarówno przy zatrudnieniu pracowników, jak i przyjmowaniu chorych, nigdy nie pytamy o wyznanie. Wśród naszych chorych była kiedyś ortodoksyjna Żydówka, bardzo sympatyczna pani. Mieliśmy Świadków Jehowy, zielonoświątkowców, osoby niewierzące. U nas liczy się pacjent. To jest nasze powołanie.
A jak na kondycję chorych wpływa posługa kapelana placówki?
Codziennie odwiedza nas ksiądz kapelan z Panem Jezusem, udziela Komunii, spowiada... Tych, którzy są w stanie wysiedzieć na wózku przez czas Mszy św., zwozimy do kaplicy. Myślę, że pobyt u nas może zaowocować refleksją nad sensem swojego życia. Ci, którzy się jakoś pogubili, mogą się zastanowić, czy warto powrócić do wiary. Już samo rozgrzeszenie jest przecież dla człowieka wielką ulgą.
Ale duszpasterstwo chorych to nie tylko posługa sakramentalna. Szczególnie uroczyste i wzruszające są wspólnie przeżywana Wigilia czy śniadanie wielkanocne. W tym roku zaprosiliśmy do nas dzieci ze szkoły podstawowej, które wystawiały jasełka. Niektóre chciały przejść po salach, złożyć życzenia chorym. Wiele z nich miało łzy w oczach. Takie spotkanie daje do myślenia. Myślę, że to bardzo wychowawcze. Chcemy, aby tych spotkań było więcej. Sami chorzy także bardzo na nie czekają. Bardzo sympatyczna była także wizyta kleryków. Przyszli z akordeonem. Śpiewali kolędy. Pacjenci, nawet ci, którzy na co dzień nie wstają, siadali na łóżkach... Odwiedzają nas także gdańscy biskupi. Kiedy do chorych przychodzi biskup, porozmawia z nimi, pobłogosławi, dotknie... widzę, jak się cieszą. Takie spotkanie też daje doświadczenie ulgi.
Pomagają w tym także obchody Światowego Dnia Chorego?
Światowy Dzień Chorego to okazja, żeby każdy człowiek dostrzegł, że nie będziemy zawsze piękni i młodzi. Że przyjdzie także czas starości i choroby. On zwraca uwagę na problem. Wielu chorych jest samotnych i zapomnianych. Ten dzień o nich przypomina. Dla chorych zaś jest to niewątpliwie zapewnieniem, że są ważni. Że ktoś się za nich modli i o nich pamięta. Oni tego naprawdę potrzebują.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |